czwartek, 29 października 2015

Paranoje oczekujących

Przeglądam sobie Dzikusa w ramach terapii antystresowej, jak już mi łeb paruje od roboty. Co jakiś czas znajduję jakiegoś kwiatuszka, który bardzo mnie bawi. 
Np. pędy winogron w zimie na altance, albo otrzymanie wiadomości, chociaż w danym miejscu brakuje sieci (Co się z tym robi? Cóż, wystarczy dopisać, że winogrona są sztuczne albo się ich pozbyć, a wiadomość otrzymaną zmienić na rozkodowaną, gdyż jest to informacja szpiegowska). Zła forma, za długie zdanie. Nawet znalazłam pomylone imię czy słowo, które miało być usunięte. Powtórzenia być i się. I co ja z tym whiskey pisanym kursywą? Nie wiem, skąd mi się to bierze. Oczywiście, znalazło się też parę problemów z myślnikiem, półpauzą i dywizem.
Takie standardowe wpadki; nie ma tego tyle, żeby martwić się o jakość całości, ale to naprawdę ciekawe, że przepuszcza się takie kwiatki przy pierwszych korektach. Za mało jeszcze wyuczyłam się drobiazgowości, daję się zmęczyć tekstowi po kilkudziesięciu stronach i przegapiam śmieszne błędy. Ale czas robi swoje! Zdystansowane oko odkrywa nowe szczegóły. To dopisane dwieście tysięcy znaków ma gorzej, temu tekstowi obrywa się kulfonami. Ale nie cierpię bardzo, gdy coś znajduję. Ograniczenie czasowe zostało spełnione, przy czym dość późno wymyśliłam, że książka będzie dwa razy dłuższa. Kwiatki są spowodowane złym rozplanowaniem w czasie.
Właściwie (z tego, co wiem), w tekstach na setki tysięcy znaków zawsze znajdziesz coś, co ci zgrzytnie, czy to po miesiącu, czy po dziesięciu latach. Nie wierzę w idealność tworów - potrzebny byłby chyba kilkudziesięcioosobowy sztab korektorski i redaktorski, który pracowałby rok, żeby tekst był gładki jak pupcia niemowlęcia. A i tak coś ci się później nie spodoba, bo już się nauczysz czegoś nowego, zyskasz odmienny punkt widzenia i doświadczenie. 
Dlatego zamartwianie się nad swoją propozycją i przetrzymywanie jej, żeby szlifować w nieskończoność, jest według mnie niewskazane. Jak to mówi jeden z moich profesorów: Doktorat to tylko etap w podróży. Nie piszcie go całe życie. Tak, ze skrajności w skrajność też nie można popadać; pół roku na książkę na czterysta tysięcy znaków to malutko, to szaleństwo! W szalonym tempie dopisałam i poprawiałam dwieście tysięcy znaków, przecież to woła o pomstę do nieba. Eksperyment jest robiony na wariackich papierach. Zobaczymy, jakie osiągnie efekty, a dopiero wtedy będę sypać radami. Mam nadzieję, że udało mi się spisać fabułę tak, żeby pracownicy wydawnictw czytający Dzikusa nie cierpieli, a może nawet czuli się nieźle. Najwyżej czasem się skrzywią...
Przede wszystkim ufam, że ktoś kupił świat przedstawiony. Cierpienia i przyjemności związane z moim warsztatem i szaleństwem pomysłu z terminem swoją drogą. Ale co z fabułą?

Czy nie przesadziłam z tymi symulacjami mordów, gwałtami, kosmicznym moralizatorstwem? Z porąbanymi, zaburzonymi postaciami i armią mechów? Nie mogę tego wiedzieć - moja skala normalności i przesady jest niewspółmierna z cudzymi. Czy nie schrzaniłam logiki zdarzeń? A ten światowy konflikt, nowe społeczeństwo, czy to w ogóle zjadliwe i poprawne polityczne? Zawsze mi się wydawało, że w sztuce nie musi, ale co ja tam wiem? Ostatnio próbowałam ocenić Dzikusa pod względem interpretacji politologicznej. Chyba stworzyłam hejt zarówno na lewicowe, jak i prawicowe społeczeństwo. Po Dzikusie, sprawie emigrantów i ostatnich wyborach ja już nie wiem, jakie mam poglądy polityczne. Przydałoby mi się jakieś społeczeństwo pół na pół. Może powinnam w kolejnych częściach Dzikusa poeksperymentować, żeby stworzyć model społeczny idealny dla mnie.

Wyłapywane potknięcia poprawiam - jeśli jakieś wydawnictwo zdecyduje się na wydanie, korektor będzie zadowolony. Po co biernie czekać na odpowiedzi? Przeglądanie treści w kółko i w kółko przeważnie sprawia, że w końcu zbiera ci się na wymioty, kiedy otwierasz plik ze swoim "dziełem".



Niby łatwiej byłoby przekazać je kumplowi beta readerowi. Ale przynajmniej uczę się i będę dobrze przygotowana na proces wydawniczy. Lub sama zdążę kopnąć się w tyłek za uchybienia, które potem wytkną mi w krytycznych uwagach. Poza tym, jeśli tego nie wydadzą, to przecież opublikuję sama, tak, jak obiecałam. A wstyd będzie puścić z kwiatuszkami. Dodatkowo zbieram pomysły na drugą część, analizując pierwszą. Tytuł i jeden wątek już mam.

Na razie czasu na pisanie drugiej części nie mam wcale. Zasiadłam do rozprawy doktorskiej, a raczej lektury niezbędnych, ustalonych dzieł. A tu opiekunka naukowa mówi: hola, hola, najpierw trzeba artykuł w czasopiśmie punktowanym opublikować! Przewodu doktorskiego bez tego się nie otworzy.
To były czasy, kiedy nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak ministerialna lista czasopism punktowanych... Myślicie, że wydawnictwa mają ciężkie wymogi co do tekstów? Spróbujcie opublikować artykuł w czasopiśmie naukowym.
I tylko dwa tygodnie na tekst. Dobrze, że chociaż mam porządną magisterkę z Lema, oprę ten artykuł na trzecim rozdziale, na etycznym horyzoncie przyszłości. Jeszcze Dobro złem czyń się kończy, a konkurencja niczego sobie, więc próbuję doprowadzić do końca drugie opko. Kolejny tekst na wariackich papierach... Ale cóż, rok temu kończyłam opko na Świetlne dzień przed terminem. Jak mnie ciśnie termin i czuję wyzwanie - robię się kreatywna, chociaż nieuważna. Coś za coś. 
Nawet mi się nie chce wspominać o przymusie spisania opowiadania na Dreszcze i zrobienia rozdziału magisterki na zaliczenie. Jeszcze mnie prosili ze strony lem.pl o ocenę tekstów konkursowych...

Skrzynka mailowa milczy, pytania kierowane do wydawnictw pozostają bez odpowiedzi. Nic się nie dzieje. Oprócz tego, że Dzikus właśnie walczy. 

Może tak piosenka z Pana Snów na umilenie dnia? Albo zepsucie, kto wie, gusta muzyczne są różne, opinie bywają skrajnie odmienne. Polecam takie zjawisko, jak piosenki z książek. Z gier też. Słyszeliście Wilczą zamieć, prawda? 
Wlepiam jeszcze odnośnik, który zabierze was wprost w objęcia testu na pisarza Pawła Pollaka ;)

Dużo piszę ostatnio? Tak, jak się denerwuję, to mnóstwo wypisuję, a praktycznie nic nie mówię. Milczek przyklejony do lapka. Za dużo na głowie, za wiele wyzwań i starań. Na szczęście ograniczam oczekiwania. Wiem, że mogę się ze wszystkim mylić. Na przykład z całym Dzikusem.
Oto jest paranoja oczekującego ;) Zamilknę na jakieś dwa, trzy tygodnie, chyba, że stanie się coś istotnego. Przeniosę się na blog filozoficzny, czyli Jaskinię Psów, bo muszę się wyżyć w temacie całkowitego zakazu aborcji, a także kondycji współczesnego człowieka.

PS. Akurat dziś późnym popołudniem słuchałam dwóch adekwatnych wykładów wiekowych profesorów. Jeden z nich mówił, że nie popełnia błędów tylko ten, co nic nie robi. Idealnie trafił, żeby spuentować mi notkę. Drugi pan profesor prawił o artystach i dziełach nieukończonych. Artysta-geniusz to tylko medium, przekaźnik, okno na absolut. Prześwieca przez niego światło, idea, jest tunelem, drogą, odrzuca siebie dla przekazu. Życie wykorzystuje go, by coś objawić. Sam nie pojmuje, co robi, nie jest w stanie zrozumieć wagi własnego czynu.
Cóż, moje czyny to albo głupota, albo szaleństwo. Geniuszu nie uwzględniam ;) Geniusze słowa to podobno po osiemdziesiątce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz