piątek, 18 sierpnia 2017

Postępy i finisze

Dostałam nową, wewnętrzną recenzję Openmindera - pozytywną, z paroma udoskonalającymi uwagami. Widziałam też wstępny skład, bomba. Oby dzieliło mnie od premiery tej knigi tylko te kilka zapowiedzianych miesięcy i nic już nie stanęło na przeszkodzie. Nie żałuję, że muszę czekać - skończyłam książkę, z której screeny ostatnio wklejałam, wyszło prawie 500 tysięcy znaków, poleciała do betujących i wydawnictwa.



Gryzę się w język, żeby nic o niej nie napisać - nie znam jej losu, nie znam jeszcze żadnej opinii, więc subiektywne odczucia muszę zachować do czasu porównania ich z odczuciami innych. Niestety nie uniknęłam tego, że nowa książka wiele dla mnie znaczy. Bohaterowie wiele dla mnie znaczą. No nic, zobaczymy. W czekaniu jestem już jak mistrz zen. Zresztą, co ja będę rozgadywać się o nowym tekście, jak na półce nie ma jeszcze Openmindera - książki, którą absurdalnie mogę nazywać starą.
A skoro już mowa o czekaniu latami na publikację...


Jest już (po dwóch latach od konkursu) link do antologii "X" CF, w której znalazł się mój tekst "Głos światów albo kołysanka satelitów".

W moim konkursie na NF padły trzy pióra ;D Polecam te opowiadania gorąco.


Całkowicie zaprzestałam pisania krótkich form, nic, tylko książki i książki. Znajomy pytał ostatnio, czemu nikt mu nie powiedział, że pisanie powieści jest takie nudne. Uważam (w swoim jakże znikomym doświadczeniu, ale jednak), że owo słowo tak trafnie opisuje katorżnicze znużenie, towarzyszące płodzeniu powieści, jak określenie "ciepło" oddaje temperaturę powierzchni Słońca. Pisanie ostatniej knigi wykończyło mnie psychicznie w takim stopniu, że przed wyjazdem na wakacje zarwałam kilka nocy, byleby tylko skończyć to cholerstwo, wysłać gdzie trzeba i zaznać świętego spokoju. Inaczej nie odpoczęłabym na urlopie. Powieść wysysała ze mnie soki życiowe, zabierała moce, którymi można by obdarzyć masę innych zajęć, jak choćby dysertację doktorską, opowiadania na konkursy, podjęcie dorywczej pracy. Jednocześnie nieskończenie nudziła, zwłaszcza mnie, która próbuje perfekcyjnie ominąć wszelkie wpadki fabularne, powtórzenia, potknięcia, która czyta bez końca rozdziały i części od nowa. Rzemieślnicza robota, jak szlifowanie ostrza, w dół i w górę, w dół i w górę, godzinami, tygodniami, miesiącami. Pomysły wychodzą w konwulsjach i są wplatane w już istniejącą całość przez poranione palce, wszędzie krew, dobijcie mnie, a do końca zawsze wydaje się potwornie daleko.
Ale kiedy już posłałam książkę do odpowiednich osób i wyruszyłam w podróż po całym naszym wybrzeżu, kiedy kładłam się na pustych plażach (są takie, trzeba umieć szukać), na białym piasku i rozmyślałam o fabule, o bohaterach, a nawet o początku kolejnego tomu, zawładnęło mną zadowolenie. Ze straty i bólu uczyniłam coś pragmatycznego - opowieść z pogranicza fantasy, SF, horroru i romansu. Kupiłam tak pomarańczowe dmuchane koło, że świeciło z daleka, rozwalałam się na falach morza i spijałam pozytywną energię ze swoich myśli. Nie sposób nie zauważyć własnego rozwoju, tego, że w czymś jest się sprawniejszym. Pisanie idzie mi lepiej niż kiedyś i wiem to, patrząc na swoje owoce pracy. Jednak fakt ów w żaden sposób nie decyduje, czy książka zostanie uznana za dobrą. Powołałam świat do istnienia i nie wiadomo, czy ktoś poza mną może tam zamieszkać. Nigdy tego nie wiesz, póki nie spłyną opinie. Od Kostrzyna nad Odrą przez wyspę Wolin po Hel, gapiłam się na słoneczne krajobrazy, mieszkając pod namiotem, w hotelach, bungalowach, wolnych pokojach w domach uczynnych starowinek, robiąc z samochodu przewoźny dom i wierzyłam, że moje światy mogą żyć poza moją głową, bo ciężko na to pracuję. Najwyżej ta wiara roztrzaska się o mur realizmu. Przynajmniej wakacje były świetne.

Muszę wrócić do pracy naukowej. Na samą myśl robi mi się słabo. Ostatnio dostałam plik z drobnymi poprawkami od native speakera z czasopisma o międzynarodowym zasięgu, w którym opublikują mój artykuł o kolejnej wersji feminizmu. Spojrzałam na tekst i pomyślałam: borze iglasty, kiedy ja to napisałam? Jakim cudem mi się chciało? Te wszystkie źródła, przypisy, język naukowy? Kompletnie zerwałam na kilka miesięcy z tym światem i w wakacyjnym, morderczym słońcu trudno wymyślić, jak do niego wrócić. Jeśli pisanie powieści jest nudne, pisanie prac dyplomowych to w takim razie powolna agonia ;) Zwłaszcza, jeśli trwa to cztery lata, jak doktorat. Ale spełnienie, och tak, spełnienie na finiszu jest warte wysiłku. To zawsze pomaga stawiać kolejne kroki. Nie ważne, o co chodzi. Zawsze dziwiłam się ludziom, którzy nie doprowadzają spraw do końca. Ale myślę, że oni po prostu nigdy nie finiszowali. Tak, żeby zwyciężyć (czasem zwycięża się, rezygnując z czegoś, ale to specyficzne przypadki). A zwycięstwa zmieniają wszystko, zwłaszcza gdy kwitną w towarzystwie masy porażek. Oby więc czekały mnie kolejne zwycięstwa, nadal w towarzystwie porażek, bo tylko na ich tle wygrane są takie piękne. Mam nadzieję, że czekają też was.