poniedziałek, 30 listopada 2015

Jak staje się Dzikus

Niestety, to nie będzie jeszcze obiecana notka z fragmentami. Chciałabym przygotować ją rzetelnie, a czasu brak. Niniejsza notka dotyczy mojego zakrztuszenia się nad skrzynką mailową. W gardle utkwiła mi gotowana, nieprzyprawiona marchewka (mam ostatnio wręcz szpitalną dietę). Krztusząc się, pomyślałam, że to fatalna sprawa - umrzeć przez obrzydliwą marchewkę i pozytywne rozpatrzenie propozycji wydawniczej.

Na szczęście przeżyłam i mogę wam napisać, że jedno z krakowskich wydawnictw jest zainteresowane Dzikusem. Zaistniało coś takiego, jak "wstępna, pozytywna recenzja" mojej książki. Mieści się wam to w głowie? Mnie nie. Wymyśliłam tę książkę w marcu. Jest listopad, a ona ma pierwszą szansę na byt.
W życiu się nie spodziewałam, że tak szybko dostanę jakąkolwiek odpowiedź, a co dopiero "wstępnie" pozytywną. Ale co ja tam wiem?

Nie znam jeszcze szczegółów, napiszę coś więcej, jak zorientuję się w sytuacji. W każdym razie, oto nastała nowa rzeczywistość dla Dzikusa, niedyktowana wyłącznie moją Paranoją Oczekującego Niechybnej Katastrofy. Mówią, że jedna jaskółka wiosny nie czyni - jednak w wypadku książki, jedno zainteresowane wydawnictwo, wydające w normalnym trybie, czyni właściwie wszystko.

Żadnych hurraoptymizmów! Zobaczymy, co będzie dalej. Jeśli jedno wydawnictwo jest zainteresowane, czy można mniemać, że będzie ich więcej? Nie gdybam, nie oczekuję. Czekam.



Edit: Mam już skonsultowane prawnie wnioski co do konkursu Czwartej Strony. 
Umowa ma dwa mankamenty: fragment o tym, że ostateczny tytuł ustala Wydawca (nadanie tytułu to twoje dobro osobiste!) oraz określenie żałosnego podziału zysków z tłumaczeń i ekranizacji. Normalny podział to podobno fifty-fifty, a tutaj proponują nam 20 %. 
Te dwa zapisy w umowie są niekorzystne. Pozostałe nie różnią się drastycznie od innych umów wydawniczych. 
Jeśli chodzi o dalsze zarzuty Pana Pollaka: tak, brakuje zapisu o minimalnym nakładzie i twórcy konkursu powinni umieścić go w umowie, niemniej zawsze chroni nas art. 56 pr. aut.
Warunków umowy konkursowej nie można negocjować, a normalnie istnieje taka możliwość - zgadza się, ale jeśli chodzi o debiutantów, nigdy nie mają zbyt wielkiego pola do manewru.
Nie ma się co czepiać możliwości nieprzyznania nagrody głównej. Taka "furtka" jest w większości regulaminów konkursowych. Może nie być na tyle dobrej książki, by wygrała albo znajdzie się ich kilka. 
Co do domagania się zmian w utworze - każdy wydawca ma do tego prawo. Nie wprowadza ich bez zgody autora, dlatego też następuje wymiana plików i poglądów pomiędzy autorem a korektorem, redaktorem itp. 

Idea konkursu jest dziwaczna - skoro w każdej chwili można przysłać książkę do wydawnictwa, po co konkurs? Ludzie lubią konkursy, zawsze robi się wokół nich mniejszy lub większy szum. Nie mogę jednak wyzbyć się wrażenia, że to po prostu podbieranie innym wydawnictwom propozycji. Zwłaszcza, że zaliczka za pierwsze miejsce jest spora. Właśnie przez nią oraz zaistniały szum, wzięcie udziału w konkursie może być atrakcyjne dla debiutanta. Dla mnie atrakcyjna jest szansa, że Pan Rzymowski (jeden z jurorów) przeczyta Dzikusa. Ale na chwilę obecną nie zanosi się na to, że wezmę udział. Wiele tu niejasności, trochę niekorzystnych zapisów i kontrowersji. A sytuacja Dzikusa może się diametralnie, dynamicznie zmieniać.

PS. Mam nadzieję, że mój wpis o umowie nie zostanie odebrany jako atak lub zniechęcanie. Czytałam regulamin, umowę oraz zarzuty Pana Pollaka i konsultowałam je z różnymi ludźmi. Miałam do czynienia z paroma umowami; jedna była tak fatalna, że do dziś dziwię się własnej naiwności. Dlatego teraz jestem bardzo uczulona. Zwłaszcza, że piszę lepiej, niż w przeszłości, więc koszty nieprzemyślanych decyzji się zwiększają.
Jeżeli jesteś debiutantem, stawaj w szranki konkursowe, ale dobrze przeanalizuj zasady.

Jeśli gdzieś pomyliliśmy się we wnioskach dotyczących umowy, proszę mnie zganić. Naprawię błąd.

czwartek, 19 listopada 2015

O bredniach, pierwszym druku Dzikusa i dylematach Lema

Intelektualna nadpobudliwość nie pozwala mi czekać z kolejną notką na koniec miesiąca. Albo umysłowa wścieklizna. Mogłabym znaleźć dla tego stanu wiele określeń.

Dwa tysiące wyświetleń. Dzika Książka dobija dwóch tysięcy. Przynajmniej tak podaje Blogger. Na litość Wszechświata, kto to czyta? Wszystkie moje blogi mają po kilka tysięcy wyświetleń, a główny przekroczył dyszkę. Jakim cudem? Przecież te blogi nie są ani o gotowaniu, ani o modzie, tylko nudnej filozofii, fantastyce, poezji mieszanej z urbexem, przetrwaniu albo chorych projektach na książkę.

Przeczytałam ostatnio stwierdzenie, że "kto ma rację dzień wcześniej od innych, ten przez dobę uchodzi za idiotę" (Antoine de Rivavol). Pomijając to, że ja zawsze uchodzę w swoich oczach za idiotkę w sprawach pisania (co kilka dni nawiedza mnie przekonanie, że jestem beztalenciem, analfabetką i szaleńcem)... Obawiam się, że Dzikus może stanowić ową przedwczesną rację. Kiedy usłyszałam o tragedii we Francji, od razu pomyślałam o świecie podzielonym na pół, który zawarłam w Dzikiej Książce. Pierwszy raz zastanowiłam się, czy poddałam się fantazji rodem z majaków z Las Vegas Parano, czy też dokonałam jakiejś prognozy. Niechcący wbiłam się we współczesne realia napływu muzułmanów i wojny cywilizacyjnej. Albo i chcący, przecież pięć lat studiowania zarówno filozofii, jak i bezpieczeństwa narodowego musiało wpłynąć mi na psychikę. Może dla wydawnictw temat "na czasie" będzie dodatkowo atrakcyjny...

Nie mam pojęcia. W ogóle nie mam pojęcia o niczym. Wiem, że nic nie wiem. Przypominają mi się słowa profesora Gadacza. O tym, że prawdziwy artysta jest tylko przekaźnikiem. Nie ma najmniejszego pojęcia, co robi. I śmieję się przy tym sama z siebie. Owszem, nie wiem, co robię. Zwłaszcza, kiedy buduję swoje złożone zdania, których szyk często mieszam, albo piszę o winogronach w grudniu. Artystka, też mi coś. Do tego zdaje mi się, że jestem bezgranicznie naiwna w kwestii własnych umiejętności redagowania treści. Prawdopodobnie wpycham, co chcę w tekst. Bez ładu i składu.

Ot, paranoja oczekującego się pogłębia. Jeszcze kilka tygodni, a uznam, że nie nadaję się do niczego i powinnam paść jakieś stadne zwierzęta hodowlane. Wyjadę do dżungli, zbuduję chatę i zapomnę o chorych aspiracjach na pisarkę oraz doktora nauk humanistycznych.


Wybaczcie, mam tak dużo nadętych, przeintelektualizowanych rzeczy do napisania, że muszę wylać z siebie odrobinę bredni. Uznaję istnienie równowagi we Wszechświecie. 


Lista milczków, czyli kto nie odpisał mi w sprawie przyjmowania propozycji wydawniczych:

Dom Wydawniczy Rebis
Galeria Książki
Powergraph
Sonia Draga
Nasza Księgarnia
GW Foksal
Czuły Barbarzyńca
Adres mailowy do Initium nawet nie działa.

Zainteresujcie się konkursem Creatio Fantastica na opowiadanie z dziesiątką i nowym konkursem Genius Creations "Ten pierwszy raz". Nie ma nic lepszego na szlifowanie warsztatu, niż kreatywny konkurs.


Otrzymałam maila od Wydawnictwa Zysk i S-ka! Jakiś miesiąc temu dostało ode mnie pakiet standardowy. Poproszono mnie o przesłanie dla recenzenta wydruku na adres wydawnictwa. Po lekturze i opinii mam otrzymać odpowiedź co do zainteresowania wydaniem.
Przyznam, że nie wysłałam propozycji tam, gdzie proszono o druk. Stwierdziłam, że posłałam Dzikusa mailem do wystarczającej liczby wydawnictw, by dowiedzieć się, czy do czegokolwiek się nadaje.
W wypadku prośby Zysku, zaraz ruszę szanowne cztery litery, żeby wydrukować moje urocze czterysta tysięcy znaków. No, może po kolejnym, drobnym przejrzeniu treści ;)


Przykłady świeżo znalezionych błędów:

Stopniowanie: "Niczym bardziej wzniosłym od szkodnika." Niczym wznioślejszym od szkodnika. Wykładka na stopniowaniu jest powszechna, podobnie jak na odmianie przez przypadki. Cholernie to głupie, bo sprawdzenie poprawnej formy w Google zajmuje pół minuty. Z moim powolnym Internetem.

"Wciąż mówił sobie, że potrzeba zabijania złego, wynaturzonego agresora to nic niemoralnego." Sądzę, że zabijać można wielokrotnie, kilku agresorów. W wypadku jednego lepiej byłoby napisać: potrzeba zabicia. Agresor jest jeden, więc akt zabójstwa także. Zresztą, "potrzeba" też zdaje się kontrowersyjna. Chyba lepiej brzmiałaby chęć.

Przykład jednego z moich typowych, zagmatwanych zdań, gdzie sama się zapętlam: "Lecz przecież tworzyli także piękno, kochali, czynili dobro, wymyślali rzeczy i światy, których Wszechświat uparcie nie chciał urzeczywistniać, pozostawiając ich samotnych." Jakie tu pytanie następuje? Pozostawiając ich jakich czy jakimi? Czy tu nie powinno być przypadkiem: ludzi samotnymi? Albo ludzkość samotną. Ponadto, standardowo można by zrobić z tego dwa zdania. Kropeczka po "czynili dobro".
A i tak, według mnie, to zdanie jest niereformowalne. "Lecz przecież tworzyli także (...)". Błagam.

Zaimkoza. Nie powiem, gdzie ostatnio zwróciłam na to uwagę, bo życie mi miłe. Ważne, że zwróciłam. Dzięki temu obdarłam z zaimkozy ważny komunikat kosmity w Dzikiej Książce. Obcy zwraca się do ludzkości i ciągle nawija: was, wami, wasze, wy... Takie namnażanie zaimków jest niedopuszczalne.


Stały czytelnik bloga (zawsze jestem w szoku, że tacy istnieją) zasugerował opublikowanie fragmentu Dzikusa. Uznałam to za świetny pomysł i zrugałam samą siebie, że wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Poświęcę następną notkę na garść informacji o fabule oraz reprezentacyjne fragmenty. Sprawdzę najpierw, na ile mogę sobie pozwolić z książką, która jest propozycją wydawniczą i stanie w szranki konkursowe. W tym tygodniu wreszcie mam dostać opinię znajomego o umowie proponowanej w konkursie Czwartej Strony.


Pisząc swój "radosny" artykuł na otwarcie przewodu doktorskiego (o patologii kultury i destrukcji wartości...) dowiedziałam się jeszcze więcej o Lemie, niż dotychczas. Dwa lata temu przy pisaniu pracy magisterskiej uzmysłowiłam sobie, że stałam się ateistką z tego samego powodu, co Lem. I podobnie jak on nie chcę zostać "kaznodzieją nicości". Jestem w ten sam sposób rozczarowana światem i ludzkością. Teraz wiem dodatkowo, że ten niesamowity człowiek miał identyczne podejście do kwestii powoływania życia. Nie podobało mu się, jak urządzony jest świat i nie chciał skazywać niewinnej istoty na mękę. Ale zrobił to. Przełamał się. Ponadto uważał, że życie jest po to, by efektywnie, produktywnie działać. Że najlepsze miejsce na spędzanie czasu to bogata, uniwersytecka biblioteka. Miał też po części prawicowe, po części lewicowe poglądy. Nie tylko w kwestii polityki, ale i granic poznania.
Moje życiowe dylematy w wielu dziedzinach były życiowymi dylematami Lema. To jest właśnie finalny czar czytania. Odnajdujesz bratnią duszę, chociaż nigdy jej nie spotkałeś, choć już nie żyje. Książki sprawiają człowieka odrobinę mniej samotnym.

Dlatego nie wahajcie się ani czytać, ani pisać.

piątek, 13 listopada 2015

Zameldować, spisać parametry życiowe, odmaszerować

Na start przykłady kolejnych kwiatków, które znalazłam w Dzikusie w ramach drobiazgowych poprawek.

Złożone zdania, z których lepiej zrobić kilka.
Standardowe powtórzenia być.
Określenie "sylwester tego roku" odnośnie sylwestra zeszłego roku (Hit! Cytuję: "przypomniał sobie sylwestra bieżącego roku")
Zapomniałam zmienić we wszystkich przypadkach zapis słowa żyd. Chodzi o małą literę.
"[…] nazwa żyd/Żyd może być zapisywana dwojako — małą literą, jeśli oznacza wyznawcę religii, a wielką — gdy mowa o członku narodu. Jeśli mamy napisać o jednej osobie — żydzie i Żydzie jednocześnie, czyli o wyznawcy religii, który jednocześnie należy do narodu żydowskiego, to to, czy użyjemy małej czy dużej litery, zależy od kontekstu." Rada Języka Polskiego. 
Tak więc jeżeli wielokrotnie w rozdziale wspominam o tym samym żydzie, powinnam trzymać się jednej formy zapisu.
"Nieco mu to uniemożliwiały" - uniemożliwia się całkiem, mogą mu nieco utrudniać.
Ciemnoszary kolor cytatu, którego wcześniej nie zauważyłam.
"jedno z najgorszych doznań, jakie doświadczył od lat" - JAKICH

Praca nad rozprawą doktorską i artykułem nieubłaganie prowadzi do precyzji językowej. Ciężko mi idzie, ale zyskuję przydatne umiejętności, jeśli chodzi o warsztat techniczny. Wymagam od siebie bardzo dużo. Opiekunka naukowa mówi, że taka odtwórcza robota może zabić kreatywność. Moją ambicją natychmiast stało się udowodnienie, że nic jej się nie stanie.
Byłam ostatnio beta readerem świetnej książki. Mam nadzieję, że znajomemu z NF uda się ją skończyć i wydać. Chłopak radzi sobie zgrabniej z tworzeniem zdań w tekstach na setki tysięcy znaków, niż ja - konstruuje myśli krótko, a rzeczowo. Nie ma tylu przemyśleń bohaterów w fabule, akcja płynie wartko. Za to znacznie częściej powtarza być. Sporo nauczyłam się przy betowaniu jego tekstu i mam nadzieję, że zachęciłam go do sfinalizowania przedsięwzięcia.

Kolejne konkursy, następne teksty, nieustanna praca i nauka. Niemal skończyłam pastwić się nad zasugerowanymi przez opiekunkę poprawkami artykułu. Jeżeli przejdzie i opublikują go w czasopiśmie punktowanym, mam już pomysł na następny tekst. Podeślę go do NF. Twórczość Lema zapewnia olbrzymią ilość tematów, a moja magisterka jest niezłym punktem wyjścia.
Poza tym wymyśliłam sobie kolejne, szalone przedsięwzięcie. W związku z tym muszę napisać status stowarzyszenia... Nie wspominając o doktoracie i próbnym wniosku o dofinansowanie z Ministerstwa Nauki... Nawale prac pisemnych na zaliczenie w ramach IOS na drugiej magisterce... Samej drugiej magisterce... Kilku następnych betach w kolejce... Notkach na blogi, opkach na konkursy, a także wierszach, bo próbuję tworzyć poezję w nowy sposób.

Skrzynka mailowa milczy. Nie liczę na odpowiedzi odnośnie podesłanego Dzikusa, za wcześnie na to. Miałam jednak nadzieję, że wydawnictwa, które pytałam o przyjmowanie propozycji z fantastyki, cokolwiek odpiszą. Nic z tego. W następnej notce podam listę milczków.
Co jakiś czas otwieram Dzikusa, przeglądam, wstawiam poprawkę. Na konkurs Czwartej Strony zostanie wyzbyty wpadek. Nadal czekam na profesjonalną odpowiedź odnośnie umowy konkursowej.
Nie usuwam wątków, nie dodaję - uważam, że konkretne próby redaktorskie wymagają pomocy profesjonalisty. Jeżeli nikt nie zechce wydać Dzikusa, mam zamiar dużo poczytać, o wiele zapytać i spróbować o własnych siłach przeredagować tekst. Wkrótce zacznę ćwiczyć na Panu Snów.
Dziką Książkę wysyłam na konkurs dopiero pod koniec terminu; to jedyna okazja, gdzie nie muszę się spieszyć w ramach Projektu. Eksperyment zakładał, że Dzikus trafi po sześciu miesiącach do wydawnictw, a nie na konkursy ;)

Jestem absolutnie przekonana, że napisałam w tym roku rzeszę tekstów o łącznej objętości około półtora miliona znaków. Do końca roku mogę zbliżyć się do dwóch milionów. Odezwę się pod koniec miesiąca.