wtorek, 3 sierpnia 2021

Wasze dzieci będą z głodu zjadać kartki moich książek. Premiera "Pustych diabłów"

Na wstępie podsumowanie
Od momentu powstania, jak ja to nazwałam, projektu Dzikiej Książki, minęło sześć lat. Dzika Książka zakładała, że można napisać w miarę szybko powieść, która zainteresuje wydawcę i pozwoli zadebiutować. Miała zadać kłam różnym przekonaniom, na przykład takiemu, że debiutantowi jest bardzo trudno wbić się na rynek.
Jest mu trudno. Ale jeśli wytrwale pracuje i wie, że to, co ma do powiedzenia, ma wartość, to bez przesady. Owszem, czasem wartościowa publikacja jest po prostu niedochodowa i nikt jej nie bierze. Ale częściej jednak, jeśli nikt nie odpowiada, to trzeba po prostu się podszkolić lub zrezygnować. A jeżeli ktoś chce zostać self-publisherem, powinno wiązać się to ze świadomością, jak być własnym wydawcą i jak wszystko rozegrać, a nie z tym, że wszyscy tradycyjni wydawcy odrzucili propozycję wydawniczą. Nie wydawaj czegoś, co się nie nadaje. Nie pękaj, może za jakiś czas dostrzeżesz, co można poprawić, podrasować, nikt nie każe wyrzucać wszystkiego do kosza. Ale PISZ NOWE TEKSTY.








Openmindera napisałam w trzy miesiące (potem poprawiałam go znacznie dłużej, oczywiście). 
Dzieci Burzy w rok
Trupokupców i Puste diabły, które są właściwie mikropowieściami, w... tydzień
Młodzieżówkę, którą SQN wyda za jakiś czas, pisałam trzy lata z przerwami. 
Zbiór opowiadań, który ją poprzedzi, piszę w parę miesięcy
Nie mówcie mi, proszę, że nie ma sensu zaczynać kolejnej książki i trzeba kurczowo trzymać się tej odrzuconej, bo poświęciło się TYYYYLE pracy. Dla mnie czas nie ma znaczenia. 
Nie mówcie mi, że mikropowieści nikt nie wydaje. Rok po roku wydałam dwie w dwóch wydawnictwach. 
Jeżeli się nie udaje, ćwiczcie. Publikujcie krótkie formy, wygrywajcie konkursy. Wejdźcie na moją stronę i na porady, w razie potrzeby napiszcie, poradzę, jak mogę, zerknę na tekst. Nic za to nie biorę, dopiero za redakcję ;)
Albo zbierzcie fanów na IG, jeśli chcecie pisać coś luźnego, coś o sobie, swoich zajęciach, poradach, fachu. Tak, by wydawca wiedział, że tę waszą pozycję sprzeda, bo macie ciekawy temat, chwytliwy, a za sobą sto tysięcy fanów. Nawet jeżeli was to wkurza, nie zmienia to faktu, że tak, takie książki też są wydawane, są czymś normalnym i... czasem jest tak, że wydawca wybierze taką instagramera, użytkową, a nie waszą, pretendującą w waszych głowach do nagród literackich. Sorry, książka to towar.





Wróćmy do Pustych diabłów.
4 sierpnia ukaże się czwarta powieść, napisana i opublikowana w czasie istnienia Dzikiej Książki. Współpracuję też przy niej z kolejnym wydawcą, tym razem jest to Empik. Wszystkie cztery książki zostały wydane trybem tradycyjnym. Puste diabły jako pierwsze dorobiły się audiobooka, czytanego przez fenomenalną Anetę Todorczuk. 

Czas napisania: tydzień (ok. 40k znaków dziennie), poprawiane dwa miesiące, jedno betaczytanie
Objętość w druku: 186 stron (ok. 250k znaków)
Odpowiedzi wydawców: łącznie trzy pozytywne, jedna negatywna, jedna "nie teraz". Wybrałam teraz i Empik (biorąc pod uwagę czynniki takie jak umowa, zaliczka, gwarantowane audiobook, ebook, POD, zyski, kontakt, współpraca, proces wydawniczy, atmosfera, możliwości)
Czas od przyjęcia do wydania: kilka miesięcy
Wpływ na okładkę: tak
Wpływ na blurb: tak
Zaproponowanie recenzentów i otrzymanie dla nich egz: tak

Blurb (opis okładkowy): 
Kalina jest młodą pisarką, która dopiero co przebiła szklany sufit i została doceniona. Na gali wręczenia literackich nagród spotyka ducha przeszłości, przez którego podejmuje najgorszą decyzję z możliwych. Kim jest Aleksander Niewiadomski, legendarny autor widmo, przez którego kobieta traci grunt pod nogami? Co oznaczają wizje pełne wody, która pojawia się i próbuje zatopić wszystko za każdym razem, gdy Kalina i Olek się spotykają? Czy można być predestynowanym do zła, ale oszukać przeznaczenie?

Czy historią bohaterów rządzi magia, a może to jedynie narkotyczne wizje? Nieważne. W tym świecie klątwy są prawdziwe, a głodne diabły chodzą między ludźmi, to walcząc ze swoją naturą, to organizując widowiskowe uczty.

Opis na stronie:
Powstała w 2020 roku. Obyczaj z domieszką kryminału i realizmu magicznego. Młoda pisarka – niedopasowana społecznie dawna ćpunka, dręczona przez przeszłe demony  próbuje odnaleźć swoje miejsce w nękanej suszą, popandemicznej Polsce.
Wpis o książce na profilu autorskim i opinia redaktorki:
Kochani, mamy tydzień przedpremierowy, a więc trochę pogadamy o Pustych diabłach. Na przykład o tym, co to znaczy "niedopasowana społecznie" bohaterka w przypadku Kaliny.
Kalina utkana jest z często denerwujących czy zadziwiających ludzi cech  moich, cudzych, wyimaginowanych, czasem bardzo poważnych, czasem karykaturalnych. Antynatalistka tocząca bój z babcią Władzią wyczekującą wnuków. Zarabiająca hajs wystarczający na wygodne życie. Wydziarana, nieprzebierająca w słowach (i tak wielu uważa, że zawsze wyglądam jak ku*wa). Przejmująca się nadmierną konsumpcją mięsa czy zanieczyszczeniem światłem nieba. Bardzo krytyczna względem innych, przepowiadająca ludziom w swoich książkach nieuniknioną zagładę ich świata. Do tego "stara" pijaczka i ćpunka (a nie ma nawet 30stki). Czarny sen miłośników cnót niewieścich.
Obdarzyłam ją również cechami osób wysokowrażliwych (niekoniecznie od razu w spektrum), więc Kalina ma problem ze znoszeniem kontaktów ze światem. I ponieważ bardzo chciałam to wyrazić, niejako pozbyć się tego ciężaru: skazałam ją także na własny problem masy alergii, które powodują, że w ogóle jako istota ludzka bohaterka jest w jakiś sposób wybrakowana, nierzeczywista - bowiem jeść nie może, nie lubi. Finalnym zabiegiem jest przypisanie jej roli pustego diabła, swego rodzaju nieludzkiej zjawy posilającej się cudzymi siłami witalnymi.
Cechy, które ta postać posiada, nie są bezwładną zbieraniną: mają precyzyjny cel. Ten cel fajnie zarysował ktoś inny. Pozwolę sobie zacytować moją redaktorkę, Tamarę Książczak-Przybysz:
Całość wciąga swoją wieloznacznością, wyrazistymi postaciami, bogatą metaforyką, pytaniami egzystencjalnymi. Są zagadka prawie kryminalna, szybka akcja, mroczna atmosfera, ale fajnie, że także promyki nadziei. Choć bohaterka niejednemu dowala (studenci, matki, celebryci itd.), to jednak to prześmiewczy obraz świata, co skłania do refleksji.
A więc niedopasowanie Kaliny to przede wszystkim zabieg mający na celu próbę czasem okrutnej i prześmiewczej, a czasem wskazującej na troskę diagnozy społecznej, dokonanej przez kogoś znajdującego się niejako na społecznych rubieżach, kogoś zdającego się częściowo nierealnym.






Mam nadzieję, że wam się spodoba. Czekam na wasze opinie. Dzięki za uwagę!

środa, 17 czerwca 2020

Trupokupcy

1 lipca pojawią się "Trupokupcy": opowiedzą o nowej erze, po katastrofie klimatycznej, pod niebem pełnym popiołu. Tym razem historia jest krótka, jednotomowa, praktycznie jednowątkowa, osadzona w niedalekiej przyszłości i na wsi. Powieść jest też pełna dodatków.

Przedsprzedaż rusza 17 czerwca. Dzisiaj :) Tutaj możecie zamówić książkę!

Zacznijmy od wprowadzenia do tematu: filmiku, który nakręciłam w marcu.




Przechodzimy z wydawnictwem SQN do akcji: uruchamiamy przedsprzedaż. Moje zamówienie (zawsze kupuję swoje książki do prywatnej dystrybucji) i Wasze zamówienia pomogą sprawnie trafić "Trupokupcom" do naszych rąk, mimo niesprzyjającego okresu.

Pozostaje kluczowe pytanie: dlaczego mielibyście kupić tę książkę, i to w przedsprzedaży?

"Trupokupcy" są zwięzłą całością wielkości nowelki, a więc nie będzie kolejnych tomów. Nieliczni, mocno zarysowani bohaterowie pokażą Wam skrawek, głównie wiejski, świata, który nastał po nazbyt brawurowej walce z ociepleniem klimatu. Redaktorka tej książki, Ewa Białołęcka, mówi o niej tak:

W "Trupokupcach" popiół lecący z nieba nie jest w stanie ukryć bogactwa i oryginalności świata. Autorka udowadnia, że jest zarówno subtelną, jak i odważną pisarką, składającą hołd klasykom fantastyki, a jednocześnie idącą własną drogą.

A Michał Cetnarowski, redaktor mojego "Openmindera", wyraził się o "Trupokupcach" następująco:

Kiedyś obawiano się, że technologia podzieli ludzi. Nie przewidziano, że zrobi to jej upadek. O takich książkach mawia się, że „nie są dla każdego”. Ale przecież można zmienić tę perspektywę: podobne książki powinni czytać wszyscy, choćby po to, żeby przekonać się, że można pisać i myśleć obok najczęściej uczęszczanych ścieżek.

Wewnątrz znajdziecie wiele elementów graficznych: na przykład obrazki zamiast asterysków (każdy narrator ma swój symbol):



Znajdziecie również ilustracje: jeden z głównych bohaterów nie pełni funkcji narratora (może to i lepiej, gdyż strasznie klnie), za to rysuje. Dlatego też ilustracje to autentyczne rysunki zrobione ołówkiem; trudno byłoby dawać grafiki do książki, gdzie bohaterowi w postapokaliptycznych, retrofuturystycznych realiach zostały do dyspozycji tylko kartki i ołówek. 
Rysował je mój mąż. Być może znacie jego grafiki, bo robił je do "Openmindera", dla Fantazmatów, to on również zaprojektował okładkę "Dzieci Burzy" (wydała je Alegoria, nie SQN, nie dziwcie się, że okładka jest z zupełnie innej parafii). Umieścił tam moją obrączkę zaręczynową. OK, wróćmy do "Trupokupców", tam nie ma żadnych sentymentów, za to są trupy, rozkład i tajemnicze istoty przebierające się za słowiańskie demony.

Tak, spotkacie się z mitologią słowiańską, nie myślcie jednak o książce "Szeptucha" i niemożliwie przystojnych, uwodzicielskich bóstwach ani o topieniu Marzanny. Istoty stanowiące jeden z filarów fantastyki w utworze są niepoznawalne, niedostępne, a ich motywacje nie do końca jasne. Nie są uczłowieczone; uczłowieczają się jedynie chwilami i jedynie wtedy, jeśli są głodne, a udawanie ludzkich odruchów czy kształtów może im dać się nażreć. Co jedzą? No jak to, trupy, ewentualnie odcięte elementy żywych. Zawsze jednak oddają coś w zamian, choć nierzadko zgarnia to trupokupiec, czyli pośrednik pomiędzy "bóstwem" a "wiernym". Nie każdy trupokupiec czy też "kopidoł" (rzecz dzieje się na Śląsku) jest tak szlachetny jak Miłosz (któremu trupy zwożą bohaterowie powieści), uczciwie zagarniający dla siebie z całej transakcji jedynie dodatkową opłatę pod postacią alkoholu.
Do książki dołączamy pocztówkę z Miłoszem :) Ją również zrobił mój mąż.



Czy to koniec dodatków do książki i fabuły? Nie. Fabuła mocno stoi bowiem na micie Króla Olszyn, znajdziecie tam więc również klasyczne nawiązanie do tej postaci. Ponadto lekturę uzupełniają teksty piosenek, bowiem muzyka to jedno z ostatnich ogniw łączących ludzi z dawnym światem, tym nam współczesnym, przed tak zwaną Implozją. Jest także playlista na Spotify, do której link znajdziecie w książce ;)

Okładka to również atut książki; przynajmniej w mojej opinii SQN robi naprawdę dobre okładki, a ta jest również dopasowana do stylu "Openmindera": te książki dobrze wyglądają razem na półce.



Wewnątrz znajdziecie jeszcze coś niestandardowego: zdjęcie obrazu namalowanego prawie czterdzieści lat temu, którego nigdy byście nie zobaczyli, gdyby nie ta książka.
Ostatnim, acz nie najmniej istotnym argumentem, jest cena.

A skoro już wybierzecie się do SQN Store, mogę Wam polecić, co warto w mojej opinii dorzucić do koszyka.



Heksalogia o Dorze Wilk



Nawet jeśli macie stare wydanie, nowe jest warte grzechu. Do tej pory nastąpiły premiery trzech tomów. Wydanie ma piękne okładki, świetne ilustracje, zostało przeredagowane (właściwie nadal redaguję ostatnie tomy, ale to jest raczej zaawansowana kosmetyka, bo fabuła się nie zmienia, chociaż zdarza się, że całe akapity i strony są napisane nieco inaczej). Dora Wilk jaka jest, każdy wie, a jeśli nie, spieszę z opisem: to pyskata wiedźma i policjantka, która z czasem wikła się w coraz to nowsze tarapaty, relacje, systemy magiczne i okrutne zbrodnie. I chociaż Dora nie jest obrazem bohaterki idealnej, to wetuję najczęściej stawiane jej zarzuty: wcale nie jest Mary Sue  tyle razy, ile dała się podejść jak dziecko i dostała po ryju, nie uniosłaby żadna porządna marysujka. Nie wszyscy na nią lecą  a nawet jeśli sporo, to napięcie między nią a kolejnymi bohaterami urozmaica lekturę. Sorry, ale sześć tomów, podczas których nieustannie byłaby zapatrzona w jednego diabła  czegoś takiego na pewno nie byłabym w stanie doczytać do końca. Ponadto z każdym tomem Dora pokonuje kolejne etapy bycia mistrzynią złośliwości, od masz zadatki po to jest świetne. To jest dobra rozrywka.


Cynobrowe pola




Weźmy na tapetę książkę z 2018 roku, pierwszą z serii, w której ukazał się mój "Openminder". W następnym roku Ola Radlak została nominowana wtedy jeszcze do Reflektora. "Cynobrowe pola" są takie, jak lubię: mroczne, brudne, magiczne, zadają egzystencjalne pytania, łamią wolę bohaterów, wystawiają ich na urzekające wizją próby. To dużo (560 stron) dobrego tekstu. Jeśli lubicie rozbudowane fantastyczne światy, tutaj dostaniecie świat monumentalny, okraszony mapami. Cyberpunk, postapo, klasyka fantasy? Proszę, wszystko ładnie skrojone. Ebook 22 złote, papier 24.


Poznaj prawdę





Jeżeli wydaje się Wam, że to nudny przewodnik po technikach wyciągania prawdy, to się zawiedziecie. To ciepła, mądra książka byłych agentów CIA pełna osobistych przeżyć, przytaczająca przesłuchania  od terrorystów przez morderców po farmaceutów, którzy ukradli trochę legalnego narkotyku albo człowieka, który wyjął z cudzego portfela 40 dolców. Pozwoli Wam zauważyć, kiedy wmawiający Wam coś w telewizji, w sklepie z samochodami i w łóżku kłamią, a przy tym bardzo polubicie autorów. 

Na tropie magii



Napisałabym chętnie, że Marysia Krasowska to słodka dziewczyna, ale muszę się poprawić: Maria Krasowska to mądra kobieta, a w sercu nosi fantastyczną marzycielkę. Wiem, że sto razy słyszeliście o "polskim Harrym Potterze", ale ja nigdy tego określenia nie użyłam wobec innej książki, jak właśnie "Na tropie magii". Redagowałam ją i bardzo się cieszę, że mogłam pracować z autorką. Historia zadowoli małych i dużych, jest oryginalna (znajdziecie w niej na przykład promieniowanie radioaktywne mające wpływ na magię i miejsce zwane Promieniarnią, nie mogłam nie pokochać), mądra, z przygodami na całym świecie i przesłaniem o tym, jaka przyjaźń jest cudna. Jak dodamy do tego pastelową okładkę, można się do tej YA przytulać w chłodne noce. Papier 37 złotych, szalony bookbox 50.


Openminder




Muszę, no nie? Ale o nim opowiadałam już wielokrotnie, choćby w tej notce, więc powiem tylko, że stoi w tej samej cenie, co "Cynobrowe pola". No i... nominowano go do Nagrody Zajdla.


Horyzont




Do tej książki mam sentyment z dwóch powodów. Po pierwsze, treść, cudna, poruszająca i wciągająca, pomogła mi coś zrozumieć o moim życiu. A to jest chyba jeden z największych komplementów dla lektury. Po drugie, po zrobieniu jego korekty, zostałam polecona jako dobrze zapowiadająca się redaktorka. "Horyzont" był nominowany do nagród Empiku i dałabym mu ją bez wahania, bo Maniek ma w zanadrzu dobrą historię i solidną dawkę traumy, a jego znajoma osładza to wszystko eterycznymi rodzinnymi tajemnicami. 25 złotych, 39 z autografem, jest też elegancki bookbox za 65.


Zakon Drzewa Pomarańczy



Nawet jak każą wam zostać jeszcze miesiąc w domu, z Zakonem nie zginiecie, bo to wielka, pomarańczowa, energetyzująca i wciągająca kniga. Czytałam, prowadziłam przez rok fanpejdż Samanthy Shannon dla SQN-a, obserwowałam ją na Instagramie, czytałam wypowiedzi jej czytelników z różnych zakątków świata. W ogromnej powieści znajdziecie smoki w ich najlepszym wydaniu, dworskie intrygi, zapomniane krainy, silne bohaterki, oparte na solidnych mitologicznych podstawach, umiejętne światotwórstwo. Ta autorka i ta książka zasługują na uwagę. Zakon kupicie w najróżniejszych opcjach: fragment, w dwóch częściach, jednej, z bookboxem.


O północy w Czarnobylu




Wielka książka w twardej okładce, którą śmiało można używać do samoobrony i do doedukowania się w temacie najsłynniejszej z nuklearnych katastrof; jak wiecie też, jednej z moich ulubionych. Kto wam powie lepiej, czy książka jest warta grzechu, jak nie osoba, która w Strefie Zero była, rozmawiała z ludźmi wciąż tam pracującymi i mieszkającymi, oglądała elektrownie od wewnątrz, pisała o niej liczne teksty i oglądała miliard ruskich, amerykańskich i europejskich dokumentów o tym miejscu? Bierzcie, są relacje, zdjęcia, jest odwalony kawał reporterskiej roboty. To nie tylko bogaty opis samych tragicznych wydarzeń, sięga w przeszłość i przyszłość, a także pokazuje realia komunistyczne. 25 złotych i 19 ebook.

niedziela, 29 marca 2020

Nominacje NF

Kiedy ogłoszono nominacje do nagród Nowej Fantastyki i ludzie zaczęli do mnie pisać, poczułam bezradność, której przez dwa dni nie umiałam ubrać w słowa. Chodziłam zasępiona tam, gdzie nikt się mnie nie przyczepi, że spaceruję, czyli głęboko w lesie i gryzłam sama siebie jak wilk, któremu łapa utkwiła we wnykach. 

Ta bezradność ma wiele wymiarów: po pierwsze taki, że nie jestem w stanie opowiedzieć o swoich uczuciach na tyle, by były dla innych tak przejrzyste i oczywiste, jak dla mnie. Po drugie taki, że nominacja w jakimś sensie znaczy nic i wszystko: jest ostrzem topora, który spada na pustą przestrzeń pomiędzy ciałem a moim już odciętym łbem i uświadamia mi, że wszystko się stało. 

Dla mnie jako pisarki Nowa Fantastyka (czyli gazeta, portal i ludzie to wszystko tworzący) jest częścią krwioobiegu; wychowała mnie, uczyła, dawała przyjaciół, redaktorów, wyzwania, gratyfikacje, upomnienia, była i jest polem kształtowania się jakiegoś mojego Ja. Tyle że to wszystko w jakimś wymiarze (trzeci wymiar bezradności) jest nieprawdą.

Może gdybym nie siedziała te dziesięć lat w filozofii, naprawdę, ale filozofia uczy analizowania siebie, rozumienia jedynej pewnej wiedzy  na swój temat. Widzę prawdę, a ta ma to do siebie, że trzeba się z nią zmierzyć.
"Artyści" są zazwyczaj w jakimś sensie bezwstydni. Mogę pokazać prawdę, ale trudno oddać ją słowami. 

Przywiązanie do fantastyki, do Lema, do NF nie wzięło się "ze mnie", to w pewnym sensie "nie moją" potrzebą było zaistnieć na tym polu, publikować na tym portalu i w tej gazecie, a w końcu publikować i redagować książki. Nie były "moją" ambicją nominacje i nagrody. To proteza wstawiona tam, gdzie od zawsze istniał wielki żal i wielka ciemność  gniew na niepoznanego, nieżyjącego ojca. Na martwotę i obcość kartek papieru, na których zapisywał listy i opowiadania. Na skazanie mnie na samotność w tym, co płynęło mi w żyłach. Zatruta krew gotowała się we mnie całe nastoletnie lata, zmarnowane na zwalczanie siebie, i była też upuszczana na papier, bo jeśli chodzi o zagadkę krążącą w żyłach, tyle właśnie miałam.
Ojciec chciał publikować. Fantastykę. Chciał być też na łamach NF. Zrobiło to zmęczone pustką dziecię, szukając usilnie rozwiązań dla zagadki.

Niech cię szlag, Freud, zawsze nienawidziłam tych twoich wywodów, które tłuczono mi do łba (tak jak twój nawiedzanego koszmarnymi migrenami) przez trzy lata doktoratu. Na końcu doszliśmy do Erosa i Tanatosa i walnąłeś mnie jak obuchem tym popędem śmierci.

Zawsze mówiłam, że pisanie jest dla mnie jak krwotok, jak wymiotowanie. To nie jest przyjemne. To jest mój wybór, tak, nie płynie jednak z uczuć, z których jestem dumna. Mogłam robić różne rzeczy; mam ogromną łatwość uczenia się, pewnie po mamie, dlatego robiłam po dwa kierunki na raz i chciano uczynić ze mnie naukowca. Wybrałam bycie pisarką, wybrałam tworzenie specyficznej fantastyki, wybrałam nurzanie się w ciemnej głębi zamiast światła na powierzchni, wybrałam wieczną "niedojrzałość" i czynienie z tego sztuki; zrobiłam to, zaciskając zęby i zaciskając dłonie w pięści. Bo były inne sposoby, lepsze, by poradzić sobie z głębokim, egzystencjalnym gniewem i sprzeciwem wobec samego faktu istnienia, który rósł we mnie latami jak czarne jądro choroby. Halina Poświatowska pisała: "mogłam uśmiechać się do ludzi, mówić dzień dobry, mówić do widzenia". Tak, mogłabym po prostu mówić "dziękuję". Ale nie. Ja wybrałam włożenie rąk w jądro choroby, wybrałam niezaleczenie zakażenia. Wybrałam jątrzenie rany. 

Nowa Fantastyka ogłasza nominacje do nagrody im. Macieja Parowskiego, który dla tych ludzi znaczył bardzo wiele, pewnie tyle, ile dla mnie znaczą wszyscy ludzie-protezy wstawiani w rozjątrzoną ciemność. Nowa Fantastyka pisze: Jury jednogłośnie zdecydowało o przemianowaniu od bieżącego roku kategorii Reflektor na Nagrodę im. Macieja Parowskiego, dla upamiętnienia naszego zmarłego Ojca Redaktora i jego nieocenionego wkładu w odkrywanie i szlifowanie literackich talentów. W tej kategorii wskazywani są autorzy i autorki, na których – w ocenie jury – warto zwrócić uwagę czytelników, ponieważ nie zyskali jeszcze rozgłosu i szerokiego uznania, a mają potencjał, by w przyszłości osiągnąć wielkość.
Ja wiem, że to nie brzmi ładnie, ale całe życie otaczają mnie tylko martwe autorytety.
Ludzie mnie oznaczają w postach i mi gratulują. A ja widzę ostrze wbite w moje emocjonalne kalectwo. Obraz jest krystalicznie czysty. Tak jakbym to ja była w tym beznadziejnym, ostatnim sezonie GoT Matką Smoków: to ja niszczę całe światy, by je upodobnić do mojego targanego pielęgnowaną chorobą świata wewnętrznego. A ludzie mi za to gratulują. Czy wiedzą, że dla mnie nagrodą jest to, o co się prosiłam: ostrze? Bo żeby "osiągnąć wielkość", trzeba głębiej rozgrzebać ranę.

"Artyści" są różni, między innymi istnieją tacy, którzy sprawiają sobie ból, bo to wyzwala ich twórczość. W najnowszej książce, którą może wydadzą, jak minie pandemia (opowiadam o niej tutaj, na filmiku), z nieba leci popiół, i jest to niebo mojego wnętrza. Nie wiem, czy mnie rozumiecie, to właściwie nie ma większego znaczenia. Czułam się w obowiązku spróbować wam to wyjaśnić. Możecie myśleć, że wydziwiam, to również nie ma znaczenia. Tłucze mi się po głowie piosenka "Nieznajomy". 

Mam to, co wybrałam. Muszę z tym żyć. Muszę docenić docenienie. 
Ale w moim odczuciu nie ma mi czego gratulować.


"Popęd śmierci jest bowiem niezwykle silną motywacją do działania, do podejmowania wyzwań i osiągania swoich celów. Bardzo często osoby takie mają wiele zdolności, które cechują się między innymi: trzeźwym spojrzeniem na świat, wyczuleniem na krzywdy ludzkie, niesprawiedliwość i oszustwa, analitycznym myśleniem i umiejętnością zarządzania większymi grupami ludzi. Nie posiadając pragnień takich jak ludzie z popędem życia, ludzie z popędem śmierci są w stanie długo i rzetelnie pracować, bez względu na niewygody fizyczne czy psychiczne, jak np. modelki, które potrafią się głodzić, by osiągnąć swój sukces (...). Tego typu odporność i przystosowanie do wydarzeń niewygodnych może być wynikiem naturalnych skłonności ludzi z popędem śmierci do samookaleczania się, autodestrukcji, na której bazują budowanie swojego sukcesu i znaczne wyprzedzenie innych ludzi w osiągnięciach". Wiki, hasło Tanatos

Beksiński

piątek, 21 lutego 2020

Niewprawni wirtuozi samobójstw

Poniższy tekst stanowi moją refleksję i znalazł się tutaj nie bez powodu. Zawsze stronię od uznania mnie za autorytet czegokolwiek. Ale jeżeli warto, wychodzę ze strefy komfortu. A kiedy patrzę na młodzież, na doniesienia medialne i to, co mam na co dzień w pracy – wychodzę ze strefy chętnie.

Bo, niestety, według mnie świętym nieskalanym może się nie udać "nauczyć życia" młodzież z problemami. A o takiej będzie tu mowa. O takiej, która targnie się na swoje życie, gdy znajdzie się w sprzyjających temu okolicznościach.
Świętym nieskalanym nauka może się nie udać, chyba że swoje w życiu nagrzeszyli.
(Używając formy "święci nieskalani", nie mówię o duchownych; sama miałam świetnego księdza-opiekuna jako smarkula  mówię o ludziach niezależnie od stanu udających, że są bez wad i życie jest proste, albo bojących się życia i odgrodzonych od samych siebie.)


Kontrolowany chaos

Sądzę, że moja perspektywa mimo wszystko jest nieco ograniczona. Od lat siedzę w hermetycznym środowisku osób piszących (głównie) fantastykę. I właściwie od początku świadomego życia tę fantastykę uprawiam. Przechodzimy z podobnymi ludźmi podobne drogi, wydajemy w tych samych pismach i wydawnictwach, redagujemy w tych samych inicjatywach i oficynach, rozmawiamy o rzeczach ważnych w fantastyce  od filozofii po futurologię  i chcąc nie chcąc, mamy pewną wspólną intelektualną bańkę. 
Ten, kto ma czas na pisanie, na promowanie siebie i wspieranie w tym innych, musi mieć chociaż minimalnie poukładane życie. 
To nie znaczy, że życie nami nie pomiatało ani nie pomiata dalej. Będąc matkami i ojcami światów, wyzwalamy swoje demony w sposób specyficzny, akceptowany, wręcz poważany w środowisku. Jest to droga, która katalizuje popędy i zamiast pęknąć, mordujemy na papierowych stronach, w głowach, które sycą się zbrodnią i łapią za inne doświadczenia. Jest to droga, która rajconalizuje, przekształca i uwalnia traumy. 
Istnieje sposób, by wszystko zniszczyć i wszystkich zabić. Wystarczy fikcja. A gdy się tym nasycić, można wszystko tworzyć i wszystkich uzdrawiać. Mieszać to. A jak robisz to dobrze, jeszcze ci za to zapłacą. Ale do tego potrzebne są całe lata, a my zmierzamy dopiero do "perfekcyjnej burzy". Zostańmy więc przy niszczeniu i mordowaniu w fikcji.

Openminder, Plac Szczepański, by eMGie


Dając upust najmniejszemu zachmurzeniu poprzez fikcję, mając ten komfort, dzieje się magia: kiedy natrafiasz na osobę spoza bańki, która jest nieco podekscytowana egzotycznością  z jej perspektywy  twojej profesji, i słyszysz te nieśmiertelne teksty w stylu: zazdroszczę, ale fajnie, jak ty to robisz  możesz uprzejmie kiwać głową i grzecznie odpowiadać. Chociaż, dajmy na to, w wielu swoich tekstach opowiadasz o własnym samobójstwie. Prawda wyzwolona i przepracowana przestaje cię szokować, przestaje cię zaskakiwać, właściwie przestaje cię dotyczyć. Gdy dają ci nagrodę za tekst o, dajmy na to, własnym dziecięcym koszmarze związanym z przemocą, możesz się uśmiechać i nie czuć dyskomfortu. Czy w innych okolicznościach byłoby to możliwe? Tak, gdybyś jakoś inaczej dał temu upust  w innej formie wyrazu albo na terapii. Ale nie każdy potrafi to wyzwolić. Mało, nie każdy dożywa momentu, w którym jest w stanie choćby spróbować. Nie każdy może żyć z dramatem kryjącym się w samym akcie istnienia tak głęboko, że wywleczenie tego na wierzch grozi wytarganiem sobie z gardła własnych flaków. Dlatego niewielu to robi. 
Ale artyści wprost się w tym nurzają. 
Wyobraź to sobie. Wyciągają przez gardło flaki i tarzają się jak szczęśliwe psy. Ale przestań patrzeć na ten obraz śmiertelnie poważnie. To przenośnia, jak na lekcji polskiego. Cofnijmy się do szkolnej ławki.
Wtedy może zrozumiemy nastolatków. Oni robią dokładnie to samo, ale nie potrafią zapanować nad krwotokiem, nie potrafią rozdzierać swojego niepojętego jestestwa bez szwanku dla siebie i otoczenia.
Ogłuszają i oślepiają ich pioruny.

Perfect storm

Matka Adasia Miałczyńskiego mówi: trzeba żyć. Moja kierownik mówi: trzeba się cieszyć.

Ja uważam, że należy również dopuścić do głosu inną rzecz. Można nie żyć. Naprawdę można nie chcieć żyć. Gdy ktoś zmusza cię do podpisania umowy, ta umowa jest nieważna, a choćby nie wiem jak idealistycznie zaprzeczać, faktem jest, że życie bierze nas gwałtem. I zmusza do bardzo długiego umierania. Racjonalny, stoicki głos mówi, że w idealnych warunkach nikt, absolutnie nikt nie ma prawa zmuszać do życia kogoś, kto nie chce tego nieproszonego daru. 

Idealne warunki zdarzają się jednak rzadko. Klarowna i czysta decyzja o samobójstwie wymaga pewnego intelektualnego wyrachowania, a faktem pozostaje, że samobójstwa często czynione są nie w idealnych warunkach, lecz podczas idealnej burzy  angielski perfect storm, gdy następuje kumulacja wielu najgorszych opcji z możliwych. 
Problemem jest bowiem wysoka złożoność ludzkiego organizmu i psychiki, którą ten organizm karmi i rozwija. A także olbrzymia chaotyczność świata.
Można mieć burzę hormonów. Można mieć spadek konkretnej substancji przez zmiany w mózgu. Można mieć schorzenie umysłowe, bo psychika choruje jak każdy inny element. Można mieć podatności. Można zostać niesłusznie pognębionym przez inne jednostki. Można dostać bardzo złe karty od losu, którymi chce się grać, ale nie układa się z nich żadna figura.

W przypadku nastolatków, do głosu dochodzi kilka kwestii. Nastolatek permanentnie przebywa tuż obok idealnej burzy, często lądując w samym środku. Biologicznym, podobnie jak racjonalnym obowiązkiem tych, którzy oddalili się od grzmotów  którzy dorośli  jest pomóc mu przez to przejść. Wbrew pozorom to nie jest trudne  wystarczy przestać bawić się w dorosłego, a dorosnąć naprawdę. Porzucić infantylizację siebie samego. Bo gdy burza ustaje, ludzie natychmiast rzucają się w życie przez duże Ż, produkując dzieci, pieniądze i wszystkie możliwe spełnienia ról, a nie poświęcając odpowiedniego czasu na dokładne obejrzenie siebie, wreszcie w dziennym świetle, wreszcie z dala od burzowych chmur.

Wszystko zaczyna się od zrozumienia i uwolnienia siebie. Wtedy możemy być dla nastolatków autorytetami. Wtedy też wiemy, że być nimi musimy.
Jeśli ktoś nie rzucał się pod grzmoty podczas olbrzymiej młodocianej burzy (lub udaje, że się nie rzucał), może jednak nie mieć wystarczających ku temu środków. Lekarz raczej nie zoperuje serca, znając tylko podręczniki.



Do mnie do pracy przychodzi "kwiat młodzieży", jak to mówimy z kolegą, albo "słodkie dzieciaczki"  ironia, mam nadzieję, wyczuwalna. Bandy młodych ludzi maltretowanych hormonami i gwałtownie zmieniającym się światem. Piją, płaczą, niszczą, klną, przeszkadzają, robią w toaletach ciążowe testy, nie mają się gdzie podziać ani co ze sobą począć. 
Czasem przychodzi do mnie któraś z pań działu technicznego i mówi: Magda, jak ty to robisz? Krzyczę na nich, a oni nie zwracają na mnie uwagi. Ty zeszłaś do nich raz i jest święty spokój. 
Wzruszam wtedy ramionami. Te dzieciaki chcą jasnych i klarownych zasad, chcą zostać zauważone, a ja zawsze daję im jasno do zrozumienia, że uważnie się im przyglądam i zazwyczaj wyjątkowo nie podoba mi się to, co widzę. Każdy zbuntowany nastolatek potrzebuje upierdliwego stróża w pobliżu, przypominającego o prostych zasadach, dzięki którym da się przetrwać. To jedna z ważnych rzeczy, które robię, choć mam zupełnie inne obowiązki, głównie redaktorskie  obserwuję ich na kamerach, sprawdzam miejsca, w których są, rozdzielam ich, kiedy się biją, każę im chować flaszki, a jak przekroczą granicę, czasem, na szczęście rzadko, dzwonię na policję. A przy tym wszystkim traktuję ich z ironiczną troską. Przewiduję, co mogą zniszczyć, więc staram się temu zapobiec; jestem krok przed nimi, gdy to tylko możliwe. Umożliwia mi to fakt, że byłam podobna. Wydziarana pani wie, gdzie i co kwiat młodzieży robi. Rodzice  często nie chcą wiedzieć. 

Jako nastolatka co najmniej kilka razy próbowałam popełnić samobójstwo.

Czasem uśmiecham się przekornie, kiedy patrzę w lustro. Kobieta, którą widzę, jednocześnie jest mną i nie jest. Jednocześnie jest żywa i martwa. Kicia Schrödingera.



Samobójstwa nastoletnie były niedopracowane. Udałoby mi się dopiero parę lat później, pod koniec burzy, tyle że zrządzeniem losu  perfekcyjna burza okazała się zbyt perfekcyjna  byłam w danej chwili zbyt zdruzgotana i zbyt nietrzeźwa.
Może opowiadanie o tym z taką nonszalancją wydaje się dziwne, ale tak działa czyste powietrze bez burzy i autokontemplacja. Kiedy życie dojrzeje, z biegiem lat staje się przejrzyste. Przeszłość jest jednocześnie żywa i martwa. Moja przeszłość jest teraźniejszością innych. A moje świadectwo może być promieniem światła.
I, co istotne, "jeżeli boisz się mówić prawdę  już jesteś niewolnikiem".
Jako uczestniczka idealnej burzy przejawiałam tyle niebezpiecznych zachowań, że kiedy patrzę wstecz, zastanawiam się, jakim cudem żyję (a raczej, jakim cudem odrodziłam się kimś zupełnie innym, bo to wszystko wygląda jak życie motyla, a raczej ćmy, tak, dokładnie tak). 
Najpewniej przez odrobinę szczęścia, gdy nie poświęcano mi uwagi, i kilku dobrych, mądrych dorosłych oraz parę mądrych, dobrych lektur, kiedy tę uwagę mi poświęcono.

Moje samobójstwa, jak widać, nie były udane  z różnych względów. Samobójstwo w afekcie nie jest łatwe, a zabicie żywego organizmu, w który wpisane jest przetrwanie, wymaga, jak już wspominałam, wyrachowania, klarownego powietrza, nie burzy. Oczywiście wielu osobom udaje się zabić podczas burzy, gdy afekt wyje*ało ze skali. To są później te sytuacje, przy których aż ciarki nas przechodzą, gdy o nich słyszymy. Dzieciak sznurujący buty i wskakujący pod pociąg. 
Sytuacje niepodobne temu, gdy pewien sławny mężczyzna powiedział spokojnie w szpitalu: skoro syn chce się zabić, może trzeba mu pozwolić? 
To nie są samobójstwa, które muszą się ziścić. To zazwyczaj tylko i aż olbrzymia, nieogarniona jak kosmos bezradność, i żeby jakkolwiek odzyskać władzę nad życiem, człowiek dokonuje jedynej decyzji, do jakiej pozostało mu całkowite prawo  odbiera je sobie.

Pamiętam czarną rozpacz, towarzyszącą próbie samobójczej. Bardzo trudny przeciwnik. Doświadczenie było tak graniczne, że mózg wyparł je na lata, by później obudził je cudzy koniec, i by wyżarły je "Larwy".

Miałam w liceum kolegę, który rozmyślił się w ostatniej chwili, ale było już za późno. Jakieś siedem lat później inny nie potrafił wyrazić swojego cierpienia, więc zademonstrował swoją śmierć, i jak śpiewa Kortez, "nie zapamiętasz nic już tak jak mnie, tu"  wszystkie wspomnienia przytłoczyło to jedno.
Mówi się, że miłość wystarczy, ale miłość jest często tak trudna do wyrażenia, jak cierpienie, i umieramy z niej, bo nie potrafimy dać jej ujścia albo nam na to nie pozwolono. Miłość nie wystarcza, potrzebna jest uważność. Wobec drugiego człowieka tak szczególnie, jak wobec siebie.

Kiedy w tamtym roku wracała mi depresja, pierwszy zareagował człowiek, który w ogóle mnie nie widuje, ale gada ze mną przez fejsa. Zna to z autopsji. Był upierdliwy i nie dawał mi spokoju. Kazał kupić i zrobić kilka rzeczy. Przeszło.



Dlaczego nie udało mi się popełnić samobójstwa? Mówiąc poetycko, moją ciemność przebijały promienie światła, po których dało się wrócić z otchłani. A ja miałam na to wystarczająco twardy charakter.
Moja matka przez większość mojego życia sprawiała wrażenie osoby niewiarygodnie opanowanej (podobnie jak babcia) i to opanowanie mi się w końcu udzieliło, gdy minęła burza. Sfokusowanie na celu (modne słowo), nieprzejednanie powoduje, że uwaga nie jest w stanie uciec i się zatracić. Oddawałam się więc i oddaję bezgranicznie celom. Niemniej brakowało w moim życiu wystarczającej uwagi, która uchroniłaby mnie przed częścią sytuacji granicznych; nazbyt byłam puszczana samopas jak na tak trudne, a może zaburzone (i na pewno nadwrażliwe) dziecię. Byli jednak też nauczyciele i instruktorzy, którzy uczyli i uczą nadal podejmowania wyzwań i wywiązywania się ze zobowiązań. Zasad niczym parasol pomiędzy tobą a nawałnicą. Rodzina, jednostki zawsze wyalienowane, niejowialne, pokazywały, że można radzić sobie samemu. Dla kogoś uczącego się życia były to lekcje bezcenne. Nie cierpieć w sytuacji, gdy jest się z czymś samemu, lecz czerpać z tego siłę. Nie musieć, a chcieć się zwierzać. Proces długi, ale pomyślny.
Dziecko, które wierzy, że musi się komuś oddać i musi być przez innych akceptowane, to niewolnik, i podczas burzy ma związane ręce.
W piątej części Harry'ego Pottera, książki, na której się wychowałam, Dumbledore mówi Chłopcu, Który Przeżył  mogą cię wypchnąć na ring. A możesz wejść na niego z podniesioną głową. To jedyny wybór, jaki masz.
To było wtedy, te piętnaście lat temu, bardzo dla mnie ważne. Piękne i tragiczne przesłania. Przeżywanie czegoś więcej niż szara i rozbłyskująca piorunami rzeczywistość.

Uważam na młodzież. Uważam z troską. 
Mam w pracy przekrój rodziców, dzieci, młodzieży. Rodzice niejednokrotnie spełniają swoje ambicje  czasem naprawdę chore  dziećmi, ale gdy te osiągną wiek buntu, rodzice niejednokrotnie rezygnują z tej zabawy, bo jest zbyt wymagająca, a dzieciak nie jest już ślepo posłuszny. Zostawione same sobie w najgorszym okresie życia, dzieci zwalczają siebie i życie na czasem niewiarygodne sposoby. 
Dajcie im uwagę, ludzie. Nauczcie ich dawać zdrowy upust emocjom. Myślcie co chcecie, ale ja uważam, że mój latami wypracowywany sposób jest doskonały  powołuję i niszczę całe światy, tworzę i morduję rzesze istnień, przemieniam się, przeklinam, uzdrawiam i zabijam, i nikomu nie dzieje się krzywda, bo wszystko to dzieje się tylko w spisanych na papierze słowach, w abstrakcji wyobraźni, w metaforach, quasi-światach i wielkiej pustce kreacji. Nic nie uchroni przed burzą, ale są rzeczy, które zapewnią podczas niej schronienie. To mogą, a nawet muszą być pasje. I wierzcie mi, że porąbana, krwawa gra na plejce też jest niektórym nastolatkom potrzebna – żądza wypali się na padzie, nie na bezdomnym psie albo dzieciaku sąsiadów. Porąbana, krwawa gra zaszkodzi wtedy, gdy dzieciak ma problemy psychiczne albo jest socjopatą, a skąd będzie wiadomo, czy tak jest, czy nie? Dzięki uważności.
Dziecka nie należy traktować jak kalekę ani jak zabawkę. Przewracam oczami, gdy widzę foteczki niektórych młodych mam: tu dziecko ma nową zabaweczkę, a tam nową sukieneczkę, tu ma jakąś nagrodeczkę, publiczną fotkę i pińcet polubień, chociaż jeszcze nie posiada fejsbunia i nie wie, jaki wizerunek chciałoby wykreować w sieci – spoko, ziom, mamunia wie lepiej; biedny, mały człowiek wytwórnią lajków zakompleksionej rodzicielki. Jej nie wystarcza sukces i rozwój dziecka, ona nie ma potrzeby intymności, nie, musi być dzięki dziecku podziwiana. Wszystko oddała roli, więc w dobie, gdy każdy "musi się" lansować, pozostaje jej uświęcona kreacja matki. Taka osoba nie pomoże podczas burzy, prędzej zaszkodzi. Oddaje swoją, a co najgorsze intymność niedojrzałej istoty za serduszka i chwilowy podziw tłumu.
Może ktoś uzna, że to trochę niesprawiedliwy i okrutny osąd. Ale tutaj nie roztkliwiamy się nad "dużymi ludźmi". Nie pora zostawiać na "dorosłych" suche nitki. Dziecko to mały człowiek, a nastolatek to młody człowiek. Potrzeba mu naszej uważności, bo kalekie ma jedynie emocje. To gotowa istota i niczyja własność, i należy dać jej czas pełen uwagi, by jej emocje do tego dojrzały i to udźwignęły.

Problem w tym, że rodzic, który nie dojrzał, i którego emocje wciąż są w strzępach, nie pomoże podczas burzy. On tej burzy będzie pragnął, jednocześnie nienawidząc. Brakuje mu intensywności burzy. Wciąż jest dzieckiem, wciąż nie czai tego, co najważniejsze. Uważność wobec drugiego rodzi się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy człowiek jest uważny i szczery względem siebie.
Wiecie, dlaczego nastoletnie przyjaźnie są takie intensywne, a te dorosłych tak się rozwlekają i wygłuszają? Jest co najmniej kilka rodzajów sytuacji, w jaką trafia osoba, która oddaliła się od burzy. Podam tylko dwie:
1. Człowiek dochodzi ze sobą i światem do ładu. Powietrze staje się przejrzyste. Ludzie są dorośli. Trzeba na nich uważać, ale interwencje są konieczne rzadko.
2. Człowiek nie rozumie siebie ani świata. Powietrze jest mętne. Ludzie pozostają emocjonalnymi kalekami. Stronią od innych, bo bolą ich cudze przeżycia, nieważne, sukces czy tragedia, zazdroszczą intensywności, bo nadal chcieliby ćpać burzę.

Dorośnijcie, fejsbukowe i instagramowe ćpuny. Nauczcie dzieci patrzeć za horyzont, poza burzę. Nie zmuszajcie, a stymulujcie. Młody człowiek to nie stary pies, który pozbawiony uwagi zaśnie na dywanie, tylko szczeniak, który wykopie dziurę pod płotem i rzuci się pod auto, z entuzjazmem, z naturalną naiwnością i jeszcze naturalniejszym impulsem samozagłady. 


Zrobiłam to zdjęcie z dekadę temu, na imprezie, na której działo się wszystko, i za którą rodzicie nie wypuściliby nas więcej z domu. Karmiliśmy się głupotą i adrenaliną, gdy tylko spuszczano nas z oka. Teraz, żeby się wyluzować, jadę na urlop albo staję w pozycji z jogi i gapię się na obraz Wielka fala w Kanagawie nad łóżkiem. I to zawsze wydaje mi się strasznie zabawne. A kiedy coś mnie "nazbyt" poruszy, to piszę książki. Książki na przykład o istotach, które rozpie*dalają 26 wymiarów i zabijają miliony istnień. A czemu nie? Uwalniam się. I dopiero teraz, od paru lat, głęboko i całościowo zaczynam rozumieć, czego pragnę, i jak z tym nie walczyć, nie walczyć z sobą. To wymaga wejrzenia w siebie. I pozwala uczyć tego innych.

Mam tutaj doskonały artykuł, Samurajski sposób na ból istnienia, z którego płynie nauka, że najlepsze, co możesz dać oprócz uważności, to przykład płynący z akceptacji siebie.

Naucz dziecko akceptacji siebie, bo to bardzo często długa i wyboista droga; lepiej zacząć jak najszybciej. To ważniejsza nauka niż ta w szkole. Szkoła równa do jednego poziomu i pamiętaj, że ci, którzy odstają, często jej nie lubią lub się w niej nudzą. I to jest okej. Jest wiele "dopustów bożych" w życiu, a szkoła może być jednym z nich. Ważne, by nie być dla siebie samego bożym dopustem. Jeżeli dzieciak nie akceptuje czegoś w sobie, niech najpierw się z tym faktem pogodzi, a potem zacznie dany element zmieniać, ze wsparciem opiekunów. Naucz dziecko, że może stawić opór wszystkiemu i każdemu, ale nie może stawiać oporu akceptacji siebie.

I ten opór w końcu stopnieje. Ale potrzebne jest wsparcie.

Wspominałam, że moja perspektywa jest mimo wszystko nieco ograniczona. Bo ja żyję przekonaniem, że wszystko da się wykreować. Nad wszystkim da się zapanować w swojej głowie (jeżeli wyszliśmy z burzy i nie mamy problemów psychicznych). I nawet jeśli to nieprawda, jeśli nie w każdym przypadku, niech będę przykładem, że w tym konkretnym tak się da. Że istnieją skały w rozszalałym sztormie. Odnajdywałam spokój, pisząc pamiętniki, wiersze i opowiadania; zawsze to ja byłam swoją niezawodną i wieczną przyjaciółką. Niech dziecko na ciebie liczy, ale po to, by budować ostoję z samego siebie. Każdego w każdej chwili może zabraknąć. Istnieje tylko jedna osoba, która jest przy nas do samego końca.



A na koniec, młody człowieku, jeśli twoja rodzina doprowadza cię do szału, pamiętaj, że, jeśli dasz radę, dożyjesz momentu, gdy wybierzesz i stworzysz sobie własną.

czwartek, 5 grudnia 2019

Ciemna głębia

Czy jest taka rzecz, której nigdy nie mógłbyś/mogłabyś porzucić? Nie chodzi o osoby. Chodzi o ciebie. O twoje role, o twoje cele.
To, czego nie sposób porzucić, to, co cię dręczy i zadowala, czym krwawisz i oddychasz. Jeżeli masz coś takiego, właśnie to stanowi twoją tożsamość. Nic innego, nic, co ktoś uważa. To wybrałaś albo z tym się urodziłeś.

Taką rzeczą w moim życiu jest pisanie. Światotwórstwo.



Skończyłam właśnie kolejną książkę. To, co widać powyżej, jest screenem z ostatniego rozdziału.
Miesiącami byłam z tą nowelką sama. Tylko ja i mały koniec świata, który zaprojektowałam. W tym czasie musiałam pracować na kilka umów i zapierniczać jak mały samochodzik. W tym czasie musiałam wyprawić w świat wcześniejszą powieść. W tym czasie musiałam odkryć, że mój organizm nie chce dłużej współpracować na moich warunkach. W tym czasie wróciła depresja.

Właściwie to ona nie odchodzi, czasem po prostu ma urlop. Właściwie depresja to niewłaściwe słowo, wąskie i pozbawione głębi. Nie chodzi o chorobę, którą należy zwalczyć. Chodzi o przytłoczenie samym faktem istnienia. A to przychodzi tylko wtedy, kiedy otwieramy się na prawdę. Gdy uwalniamy wszystkie dobre i złe duchy ze swojego wnętrza, pozwalamy im tańczyć, krwawimy, próbując je pojąć, pozwalamy wciągać im się w głębię, i stajemy się wolni.
A płynąca z tego literatura musi być piękna. Tak mi się wydaje.

Sądzę, że wolność zawsze jest obleczona w niepokój, bo ma do dyspozycji najmniejszy zakres z możliwych: jej całym światem jest twój umysł.
Wolność to idea.
Kojarzy się ją zazwyczaj z ogromną przestrzenią, z bogiem, z czymś dobrym, radosnym, zwycięskim, nie z ciemnością i smutkiem, nie z ciasnotą i przytłaczającą odpowiedzialnością.

Ale taki chociażby Sartre odważnie stwierdził, że najpierw się stajesz (najpierw dostajesz się do niewoli), a potem się definiujesz (możesz się w pewnym stopniu uwolnić). Sartre mówi, że całkowita odpowiedzialność za ciebie spoczywa na tobie. I tak rozumiana wolność budzi niepokój. Człowiek jest "skazany na wolność", oznajmia Sartre, dlatego wolność jest tak niepokojąca, tak trudna i pełna sprzeczności, i dlatego tak często tłumiona i zakłamywana.
Przez chwilę nie nadawaj jej popularnych ram. Nie czyń z niej radosnej, boskiej, wywyższającej, jasnej, świetlistej, dobrej, wielkiej. Rozmyj jej granice, zabierz jej kolory. Kolory to tylko iluzja, refleksy światła.


Shawn Coss
Shawn Coss

Nazwijmy ją ciemną głębią.
Z takiej przecież się wyłaniamy, czy to w wielkim wybuchu, czy z nicości przed narodzinami, i w taką odejdziemy. Ciemna głębia brzmi niepokojąco, wręcz przerażająco, ale i kojąco, swojsko, jeśli tylko jej na to pozwolić. To jej czar. Finalnie ze sprzeczności powstaje doskonale gładka, obojętna tafla. Jak przestrzeń kosmiczna.

Ciemna głębia jest wszechogarniająca. Jeśli przestajesz udawać, że nie istnieje, dopuszczasz w swoim życiu mocnego gracza. A pisarz zazwyczaj pozwala jej rozlewać się po umyśle. Z ciemnej głębi wychodzą zdumiewające historie. Ciemna głębia lubi uczyć się twojej filozofii myślenia, rozkładać na czynniki i hodować na nich nieznane. Dawać odbicia zupełnie innych rzeczywistości. W jej rękach każda myśl może wędrować bardzo daleko, nawet tak daleko, że jej nie ogarniesz, że się zatracisz. Przepadniesz, jak przepadli niezliczeni twórcy.

Z pewnością niebezpieczną jest na przykład myśl, że ta osoba, która napisała właśnie skończoną książkę, mnie przerasta.

Ależ ty jesteś tą osobą. Przestań wchodzić w te wszystkie wymagane role. Wymagane przez tchórzy, którzy nie chcą się uwolnić. Zostaw je. Odbierz sens wszystkiemu poza jedną rzeczą. Eksperymentuj.

Niby ciemna głębia nie pieprzy od rzeczy. Ale jest jednym z filarów mojego pisania. Ma wartość, której chciałaby nadać status quo. Chciałaby, żeby stała się całą istotą życia jej żywiciela, jej animatora, okna na świat, przez które się afirmuje.
Problem w tym, że ja już jestem. Ja już zostałam stworzona. I obok rzygania aktami kreacji muszę z tym żyć. Nie zaprojektuję większości spraw mnie dotyczących. Nie mam żadnej władzy nad sobą, choć mam władzę absolutną nad każdą stworzoną przeze mnie postacią.
Mam tylko ideę w umyśle. Ideę, która nic nie znaczy, lecz musi znaczyć wszystko, żeby pokonywać nędzę istnienia.




Ludzie, którzy czegoś na co dzień nie robią, często są ciekawi, jak to wygląda. Czy pisarz siada sobie z kawką wśród świec, pod wielkimi regałami książek, i zrelaksowany coś tam sobie skrobie?

Może. Ale chyba nie znam takich.



Zawsze mówię, że pisanie kojarzy mi się z chorobą. Z wymiotami. Z krwotokiem. Z wywlekaniem demonów z mroku.

Wielu tak mówiło i pisało. Haśce Poświatowskiej też kojarzyło się to z chorobą, i Murakamiemu. King stwierdził, że jako twórca musisz posiadać zdolność zapamiętywania każdej blizny. Diaz powiedział, że pisarz kontynuuje pisanie, nawet gdy nie ma nadziei. Ibsen stwierdził, że pisanie to sąd nad samym sobą, a Mann, że "pisarz jest to człowiek, któremu pisanie przychodzi trudniej niż wszystkim innym ludziom". Moers: "pisanie jest desperacką próbą wydarcia z samotności odrobiny godności i trochę pieniędzy". Hłasko oznajmił, że pisząc, musisz przekroczyć ostatnią granicę wstydu. 

Twórcy, maltretowani przez potrzebę afirmacji, w dziwacznej komitywie wewnętrznego sprzeciwu i zgody nadają formę swojemu pokręconemu, ciemnemu światu lub temu, co w nim zamieszkało. Ciemnej głębi.

Jestem tylko wtyczką wpiętą w wieczny strumień treści, to też często mówię. Nie sposób jej odpiąć. Dlatego śmierć zawsze w swej gorzkiej istocie ma słodki posmak odpoczynku i ukojenia. Może dlatego tylu odbierało sobie życia. Tego nie da się w żaden sposób przerwać. Świadomości nie da się cofnąć. Od ciemnej głębi nie można się odciąć. Karuzela wciąż się kręci, a tobie nie uda się zsiąść. Chyba że na dobre. 
Nie można porzucić tożsamości. Spróbuj porzucić bycie... ojcem? Matką? Badaczką? Pisarzem?

W fantastyce jest taka zasada, nazywają ją brzytwą Lema. Mówi: jeżeli nie możesz wyciąć z tekstu elementów fantastycznych bez szkody dla treści, to przeszedł test.

Nie możesz wyciąć tożsamości.
Nie możesz odgrodzić się od ciemnej głębi, jeśli jesteś tym, kto się jej nie boi i z niej czerpie. Ale brak strachu niczego nie zmienia. Gdy idziesz przez ciemny las, niezależnie czy boisz się, czy nie, nie masz pojęcia, co wyjdzie z ciemności. Nie możesz tego wiedzieć.



No więc jesteś ty i głębia. Coraz więcej pragnąca, bo dająca coraz więcej przywilejów, i mająca coraz mniej cierpliwości do ludzi, którzy się jej boją i udają, że jej nie ma.

Standardowe pytanie, które słyszy piszący. "Skąd ty bierzesz te wszystkie pomysły?"
Powiedz, że z ciemnej głębi, z otchłani, przed którą pytający najwyraźniej się broni, bo gdyby tego nie robił, to by nie pytał. Ciekawe, jaką zrobi minę.

Kiedy ludzie mówią, że słyszą jakiegoś boga, albo że jakiś bóg ich doświadcza, to wszyscy kiwają głowami. Ale niech ktoś powie, że spisuje szepty z ciemnej głębi.

Ludzie często nie lubią bezkształtnej, bezpostaciowej prawdy, prawdy, której nie można ubrać w jakiś absolutyzm, w coś, co uporządkuje im życie, przytłumi lęk. Ludzie często nie lubią myśleć, że bóg to jedno z przyjaźnie brzmiących imion dla ciemnej głębi.
Nie można mieć nikomu tego za złe. W życie wchodzimy bez udziału woli i musimy z nim wytrzymać.
Ale są i tacy, którzy wbrew społecznym lękom otwierają się na eksperymenty. I tutaj wkracza twórca. Daje bezpieczne i legalne pole do eksperymentów. Robi to, czego boją się inni.
Robi to w swojej głowie. W swojej wolności. Morduje i płodzi. I o wiele więcej.

Utwory mogą odmieniać wszystko na rozjaśnionej blaskiem słonecznym powierzchni ciemnej głębi. Mogą zaczarować tę chwilę życia i nadać jej sens, zaprzyjaźnić z niepokojem, uspokoić.
Utwory to pożyteczne kłamstwa.

Tworzenie. Tożsamość, która zawsze nakazuje wychodzić poza siebie i próbować afirmować swoje istnienie. Czynić z niego więcej.  W bólu. W zarzynaniu, które jednocześnie spełnia i wykańcza, ale bez tego życie byłoby po prostu niemożliwe.
Ciemna głębia w każdym z nas. I my, wypluwający jej owoce jak karabiny.

Ciemna głębia lubi słabości i choroby. Dlatego mam trudny okres, ale jednocześnie wszystko to, czego się boję, jest przemieniane przez ciemną głębię, odkształcane, projektowane na nowe sposoby, otwierające niezbadane dotąd obszary. Jeśli nie bać się ciemnej głębi, ona przemienia wszystkie inne strachy. Czyni cuda.
A potem można je spisać.



Publikacje w najbliższym czasie:

Zimowy numer magazynu Silmaris, rozmawiamy z Anną Szumacher o pisaniu.
Portal sajfaj.pl przeprowadził ze mną wywiad, niedługo powinien się ukazać.
Numer "Creatio Fantastica" dotyczący światotwórstwa, który pojawi się w przyszłym roku, będzie zawierał opowiadanie z uniwersum nowelki posłanej właśnie do wydawcy.
Poproszono mnie o napisanie kolejnego tekstu weird, na razie nie mam zbyt wiele szczegółów dotyczących tej publikacji.
Na decyzję co do nowelki będę czekać dwa miesiące.

Ponieważ zbliżają się święta i wszyscy dumamy nad prezentami:
Polecam "Horyzont" Kuby Małeckiego (dla dorosłych) i "Na tropie magii" (dla młodzieży) Marysi Krasowskiej; robiłam korektę "Horyzontu" i redakcję "Na tropie magii", znam te teksty na wylot i mogę was zapewnić, że to strzały w dziesiątkę. Polecam również "Przygody małego duchołapa" (dla dzieci) Anety Jadowskiej, które czytałam w ramach mojego dorywczego pomagania SQNowi w promocji.

Obecnie redaguję poradnik tatuażu, poradnik wyciągania prawdy, opowiadania z Fantazmatów, w kolejce następne powieści fantastyczne. Jeżeli macie jakieś zlecenia redakcyjne/copy, piszcie.

czwartek, 12 września 2019

Kto sieje wiatr, zbiera Burzę

Wydaje mi się, że "Dzieci Burzy" mają dość ciekawą historię, którą po części, choć tylko niewielkim fragmentem, mogę się podzielić. Oczywiście najlepiej byłoby rozwodzić się nad faktem, że tworzyłam ją, nagrywając treść na dyktafon podczas włóczenia się po ukraińskiej Strefie Wykluczenia, a mój stan emocjonalny w tamtym okresie pozostawiał wiele do życzenia. Ale o tym przeczytacie we wstępie do książki.


ŚMIERĆ PIERWSZA RZUCA KOSTKĄ



Cały trzon tej opowieści wziął się z mojego doświadczenia żałoby i traumy, z którymi wbrew wszystkiemu się zaprzyjaźniłam i przekułam w magiczną opowieść o wielkich poszukiwaniach ratunku oraz sensu. I kiedy Kif mówi do Aishy: przecież wiesz, że to mogłaś być ty – następuje odkrycie mojej klątwy, a gdy w sali rozpraw na Ooparcie Daina trzyma listy i wypowiada kluczowe zdanie na temat obecności winnych na sali, klątwa zostaje zdjęta.
Jak to odczytywać? Gdy poznacie książkę, przyjdzie zrozumienie na wielu płaszczyznach, jeśli tylko będziecie mieli ochotę odkrywać więcej niż pierwszą warstwę.
Książka już we wstępie oznajmia, że wzięła się ze śmierci, śmierci trudnej, bolesnej, a mimo to służącej żywej, barwnej opowieści, tętniącej kreacjami wielu bohaterów i wizjami mnóstwa światów. Musicie przygotować się na wieloświat, który postarałam się jednak zaserwować w ograniczonym zakresie, nieprzytłaczającym, a przyjemnym, może nawet porywającym. 
Historię rozpoczyna gorzkie wspomnienie: Burza uwolnił się z więzienia i siał śmierć, a powody jego gniewu zostają od razu zasugerowane – ktoś rozdzielił go na tysiąc lat z ukochaną. Nie wiemy, kim Burza jest, nie mamy pojęcia, kogo kochał, widzimy tylko zgliszcza po jego marszu i niedolę przypadkowych istnień, które znalazły się na jego drodze. 
Ale czy na pewno przypadkowych? Czy nie jest tak, że z każdym rozdziałem wszystko konsekwentnie zazębia się i obnaża w pewien sposób zachwycającą prawdę, złożoną, skrytą, lecz finalnie widowiskową?



WILK, KTÓREGO KARMISZ


Chcemy wiedzieć, kim jest Burza, co mu się stało i jaki jest jego obecny los. Nieobecna w fabule postać napędza naszą ciekawość i ochotę na to, by przyglądać się wszystkim pozostałym. Fakty na jej temat powoli rozrysowuje przed nami opowieść, podobnie jak odpowiedź na pytanie, kim jest osobliwa wiedźma z Głuszy, Szauszka (jej mityczne imię jest oczywiście istotne), butnie twierdząca, że wbrew wymownej puencie indiańskiego przysłowia karmi oba wilki w sercu. 
Historia toczy się i rośnie dzięki podglądaniu tych, którzy przetrwali gniewny kataklizm: jednych w skrajnej nędzy, innych opływających bogactwem. Polsce dostają się niezmierzone dobra, podobnie jak Ukrainie i Węgrom. Zachód w dużej części zostaje zniszczony i kiełkuje na nim nowe. Tutaj możemy już wrzucić opis książki:

Którego wilka w swoim sercu karmisz?
Burza uciekł z więzienia i przeszedł przez dwadzieścia sześć wymiarów, siejąc spustoszenie, po czym zniknął. Poszukują go legendarni Likwidatorzy, by zatrzymać apokalipsę. W Czarnobylu ukrywa się ktoś, kto może im pomóc...
Tymczasem w leśnej głuszy swój plan realizuje tajemnicza wiedźma. Nad Radioaktywną Ruiną, na obszarze byłych Stanów Zjednoczonych, powiewa polska flaga, a „Polaczek” mianuje się bożym pomazańcem. Po dziurawym multiwersum włóczą się wojska burzowych pomiotów, odmieniając dusze…

Dzieci Burzy to powieść science-fantasy. Zaawansowana technika przenika się z magią, współczesność z czasami średnimi; smok króluje na niebie, po czarnobylskich ogrodach kłusują konie niezwykłej rasy: bracia śniegu. Dzieje się!



ZGRAJA ELEGANCKICH PORĄBAŃCÓW





W opisie z pewnością rzuca się w oczy słowo Likwidatorzy. Kiedy pisałam tę książkę, jeszcze nie było takiego boomu na Czarnobyl, ale dziś z pewnością więcej osób zrozumie nawiązanie do likwidatorów awarii z osiemdziesiątego szóstego  Burza jawnie nazywany jest przez niektórych Chodzącym Czarnobylem. Jednakże inspiracją dla mojej kosmicznej bandy gończych psów nie były ukraińskie bioroboty, a... Legion samobójców.
Moi <źli, z którymi szybko się zaprzyjaźnicie i będziecie im kibicować> są kompletnie inni, dlatego też nie bronię się przed wskazaniem inspiracji. Zmodyfikowani na nieetyczne, budzące wątpliwości sposoby, włóczący się po kosmosach w imię dobra, którego nie pojmują, są wdzięcznym elementem historii, zwłaszcza że bije z nich absurdalna elegancja i szlachetność; choć początkowo, opisani hurtowo w jednym akapicie, mogą wydawać się kompletnie abstrakcyjni, niedługo po ich poznaniu zapałacie do nich żywymi uczuciami. Jest to o tyle łatwiejsze, że obywatele Zrzeszonych Wszechświatów nie uznają istnienia "zła prawdziwego"; zgodnie z tomaszową filozofią zło uznają za uszkodzenie, w dodatku do naprawienia.
Fabuła poprowadzi was takimi ścieżkami, że prawdopodobnie będziecie współczuć psychopatom, a nawet pewnym istotom, których tak naprawdę nie ma  są czysto potencjalne i nie sposób ich uratować. No chyba że... ;)

Co łączy legendarnych, kosmicznych Likwidatorów z Burzą? Cóż... powiedzmy tylko tyle, że kiedyś dobrze się znali.

Zaciekawieni? Mam nadzieję!



BURIA MGŁOJU NIEBO KROJET

Burza na morzu (Kochankowie na brzegu morza), Jan Parcellis (malarz przypisywany)

Posługiwanie się inspiracjami może niesłusznie sprowadzić was na trop "Openmindera", mocno osadzonego w świecie zrodzonym przez przesiąknięcie Evangelionem i postapokalipsą, i pomyślicie sobie, że znacie już te moje patchworki.
Nie dajcie się zwieść – "Dzieci Burzy" to oryginalne multiwersum, którego symbolem są jakże kluczowe, a jednocześnie marginalizowane przez opowieść tytułowe istoty. W logicznie skrojonym modelu multiwersum będziecie mogli bezproblemowo lawirować pomiędzy światami fantasy a kosmicznymi rubieżami, pomiędzy odmienioną ojczyzną a Radioaktywną Ruiną i Cesarskimi Ogrodami, nie gubiąc się i mogąc czerpać z różnorodności pełnymi garściami.

Książka rozpoczyna się znamiennym wierszem Puszkina, przełożonym przez Juliana Tuwima. Zamieć mgłami niebo kryje, wichrów śnieżnych kłęby gna, to jak dziki zwierz zawyje, to jak małe dziecię łka... Właśnie tego wiersza uczono w szkole moją babcię i kiedyś przy kawie powiedziała mi, że to głównie z rosyjskiego pamięta. Wyrecytowała kawałek, a w mojej głowie powstał pierwszy trop do kluczowej postaci książki.
Burza w pewien sposób symbolizuje niezawinioną krzywdę, a jego los jest losem nas wszystkich. Czy możemy naprawić to, co zniweczone? Czy możemy oszukać los i czym on właściwie jest? Czy istnieje inna droga niż pogodzenie się z brakiem władzy nad rzeczami, które potrafią całkowicie zdominować nasze życie? Czy rzuceni w świat poza naszą wolą, obdarzeni nieznanym czasem i wymykającą się z rąk rzeczywistością, cokolwiek znaczymy?
Ta wielowątkowa, wielowymiarowa książka próbuje, poza snuciem opowieści science-fantasy, ukazać psychologiczno-filozoficzne badania, które urządziłam na żywych istotach, personalizując absolutnie wszystko: drzewa, kamienie, smoki, osobliwe gatunki, przedmioty, przeciwstawiając się śmierci. Najwięcej eksperymentów dokonywanych jest na samym człowieku. Powieść zawiera jednak te elementy w sposób, mam nadzieję, nienachalny i nieobowiązkowy. Kto chce, może po prostu płynąć z opowieścią i rozwiązywać intrygę.






No i smaczek na koniec. Obrączka na okładce jest tą, którą dzierży wiedźma, jest też jednocześnie obrączką zaprojektowaną przez mojego męża, którą dał mi na Oku Moskwy w Strefie Wykluczenia. Oko Moskwy, podobnie jak obrączka, dostaje swoją rolę w książce, tak jak i zresztą awaria czarnobylska. 
Dlaczego obie te rzeczy szczególnie dla mnie istotne – obrączka i ruski dzięcioł – nie mają jednoznacznie pozytywnego zastosowania w fabule? Być może z tego powodu, że miłość nie jest dla mnie tym, co wbijają nam do głów autorytety, sztuka i rozrywka. "Dzieci Burzy" nie ukazują ckliwych znaczeń. Książka kreuje drogi, na które wchodzą jednostki, czasem z własnej woli, czasem wbrew niej, i ich największą wolnością są decyzje, czy te ścieżki porzucić, czy na nich pozostać.
Wbrew każdemu i każdej rzeczy zawsze można się zatrzymać. Nawet będąc Burzą. 
Wyrywając wielkie dziury w multiwersum, Burza symbolizuje traumę niszczącą mój świat wewnętrzny.

…mieszaliśmy w jego umyśle jak w kotle. Wrzucaliśmy zdechłe myszy i zgniłe mięso, szczaliśmy i pluliśmy w jego głowę, a potem go tym karmiliśmy. Trawił własne pokaleczone myśli. Mieliśmy nakaz nakłonienia go, żeby pisał do niej listy, choć milion razy pokazywaliśmy mu jej śmierć i rżnęliśmy jej mary na jego oczach. Zajmowało mu całe lata, by wyskrobać kartkę słów. Był świadomy tylko chwilami, podczas burz. Sądzę, że nikt nigdy nie spowodował takiej degradacji. Umysły takie jak jego są bardzo wytrwałe. Ale myśmy rozszarpali mu ducha.


Shawn Coss



Ale mimo wszystko Burza zatrzymuje się, kończy swój śmiertelny marsz. Dlaczego? Zapraszam do lektury. Premiera ZARAZ.