środa, 28 lutego 2018

poniedziałek, 12 lutego 2018

Ściany i szczyty

Będę w kolejnej antologii. Z grupką NFowiczów.


Opka, do których napisania się zmusiłam, bazgrane na kolanie w kolejce w ZUSie, na seminarium doktoranckim itd. zgarniają laury. Jeśli chodzi o fantazmatowe, posiłkowałam się przykładem Kinga z Carrie – powplatałam w akcję raporty, książki i inne dziwactwa. Dałam też narrację z różnych perspektyw i, jak to ja, przegląd innych światów, odmiennych Ziem. Skroiłam na szybko wizję nowej obyczajowości, absurdalnych bohaterów i (mam nadzieję) zaoferowałam trochę humoru. Na moje oko spaprałam finał, ale tutaj wszystko mogło się nie udać. Przynajmniej jest spójny z całą wizją.
W tekście na Alpakę skorzystałam z uniwersum Openmindera i porządnie wykonałam kompletnie odmienną od fabuły książki historię.
Opowiadanie, które wysłałam do NF, wymagało poprawek, dlatego zebrałam w styczniu grupkę mądrych głów i dwa tygodnie mordowałam siebie i ich z betą. Odesłałam redaktorowi poprawioną, nieco rozbudowaną wersję i co? A, napiszę wam za tydzień, dwa ;) <tańczy czaczę>


Przetrwać produktywnie trudny okres. Jedyne rozwiązanie.


Ogłosiłam konkurs Jestem legendą. Załatwiłam wszystko, co było w moim zasięgu, na nagrody. A zasięg mam całkiem niezły. Łapcie więc i piszcie, nie dajcie się podłym nastrojom.


A co do nastrojów.
Czy ktoś potrafi odpowiedzieć na pytanie, po jaką cholerę Czapkins pchał się siedem razy na Nanga Parbat? A Ursula Le Guin chciała dotrzeć na fantastyczne szczyty? Nie znam odpowiedzi. Nie umiem też określić, dlaczego tak chcę być opowiadaczką światów. Ale kojarzy mi się to z uporem lepszych ode mnie.
Albo z głupotą. Bo może nie dorastam do pięt nawet tym spacerującym po pagórkach. 
A przecież głupotę już prezentowałam. Najpierw wybierałam durne ścieżki i niby-przewodników, zahipnotyzowana widokiem góry. Kręciłam się i kręciłam po stokach z gromadzonym sprzętem, aż tubylcy, noszący tytuł Prawdziwych Przewodników, zaprosili mnie na swój szlak. Mimo że miałam już kilka odmrożonych palców. I szliśmy sobie wesoło. Pokazywano mi kosmos w pigułce. Aż wydawało się, że możliwe jest wszystko.
No i potem ukazała się Ściana.
Dlatego teraz stoję pod nią i gapię się na szczyt. Wokół nic nie widać poza nim i Ścianą, wszędzie mgła. Przypomina mi to dzień, kiedy pierwszy raz wyszłam na bieszczadzką górkę – Smerek. Miały być ekstra widoki, a nie dostałam nic. Ale właśnie to zrobiło na mnie większe wrażenie niż skąpane w słońcu szczyty podczas kolejnych podejść. Mleczne płótno dla wyobrażeń.

Mówi się, że aktorzy porno mają we krwi swego rodzaju ekshibicjonizm. Może ja mam taki ekshibicjonizm umysłowy, kto to wie. Chodzi mi w życiu przecież głównie o istnienie opowieści, innych światów, jakbym nic nie miało znaczenia poza słowami i malowanymi nimi obrazami. 
Można doszukiwać się wielu powodów takiej sytuacji. Nie mają znaczenia. Nie do końca rozumiem, co mnie pcha na górę, mam tylko przypuszczenia. Ale, cokolwiek to jest, zdaje się cholernie dobre.

Stoję i gapię się na szczyt. Różni amatorzy wspinaczki do mnie podchodzą. Za nic nie odgadnę, czemu tylu ich do mnie przychodzi. Mówią: obejdźmy tę Ścianę tak. Albo tak. No chodź. Kręcę głową i nie odrywam wzroku od szczytu. Słucham tylko tych, którzy mówią: hej, ten lodowaty wiatr przejdzie i wleziesz tam, żeby odmrozić sobie nos. Chodź, zmalujemy coś fajnego w tym czasie.
Tak weszłam do ekipy Fantazmatów, żeby wspomóc powstanie licznych, zaplanowanych antologii i robię to, co od lat amatorsko czyniłam na fantastyce.pl  pracuję z fantastycznymi tekstami. Na tyle odpręża mnie to i satysfakcjonuje, że nawet rzecz, której nie znoszę – pisanie rozprawy doktorskiej – wydaje się odrobinę mniej uciążliwa.
Ale wolę robić wszystko inne. Nie znoszę pisaniny naukowej. Mój nauczyciel-redaktor w złotych radach Jak Przetrwać Wielki Weltschmerz polecił pisanie czegoś kolejnego  nowej książki – i fabuła pojawiła się w mojej głowie niemal natychmiast, przynosząc ulgę. Praca twórcza jest znacznie lepsza od odtwórczej. A niestety, rozprawa z filozofii, choćby eseistyczna, zawsze jest w dużej mierze pracą odtwórczą. Znam dziewczynę z doktoratem z chemii – ona to miała fajnie. Przynajmniej takiej skończonej humanistce jak mnie tak właśnie się wydaje. Badania, wyniki, analiza, synteza...


I tak to wygląda. Co jakiś czas podnoszę głowę znad swoich lub cudzych tekstów i patrzę na Ścianę. Hej, ściana jest normalna, mówi jedna z mądrych głów. Postoisz, zahartujesz się, to potem tam wskoczysz.
Tak łatwo nie będzie. Ale muszę przejść właśnie po tej Ścianie. Żadnej gry, żadnego odbijania piłki, czyż nie?
A potem wam o tym opowiem. Tak już mam. Tak już mają friki, które odmrażają sobie kończyny na zboczach marzeń. Wszystko albo nic.

Wiem, że oczekujecie raczej konkretów niż metafor, ale nie mam żadnych. Blog ma zaskakującą liczbę wyświetleń, dlatego chciałabym móc lecieć z konkretem za konkretem. Dam je za kilka tygodni.
Jednego można być pewnym. Jestem uparta i staram się patrzeć krytycznie. Filozofów szkoli się na krytyków całej rzeczywistości, nawet najprostszych spraw. Zwłaszcza siebie, bo bez nieustannej autokrytyki nie ma przełomowych myśli.
Zaliczyłam etap naiwnej grafomanki. Parę konkursów, antologii i książka w drodze to żaden wyznacznik rozpoczęcia nowego. Fakt, że wykonuję dobrą robotę, pracując z cudzymi tekstami, też nijak ma się do opowiadania swoich światów. Jak kiedyś rzekłam, wyobraźnia w pisaniu jest niezbędna, ale ubiera ją warsztat. Naga jest niema.
Tylko że potem, mając jedno i drugie, trzeba stać się czarodziejem, królem zaklęć, który je połączy.
A ja nie jestem królową niczego, chyba że prób i błędów. I nadal jestem sześciolatką.


Wiecie, jak to zawsze wyglądało na urbexach, kiedy jeszcze miałam większą urbexową ekipę? Jeden z moich przyjaciół zawsze na mnie uważał. Kiedy stałam przed jakąś wyrwą, płotem, przepaścią, kiedy trzeba było się wspiąć po trudnym terenie, czekał na mnie z wyciągniętą ręką, aż przestałam wgapiać się w przeszkodę i ją pokonałam. Zawsze po namyśle, zawsze po pełnym pesymizmu wahaniu, ale nigdy nie było tak, żebym nie zrobiła tego kroku albo skoku. Przyjaciel wiedział, że sobie poradzę – czekał, żebym wiedziała, że w to wierzy. I to wszystko ułatwiało.
Kiedy patrzę na Ścianę, widzę we wspomnieniach ściany z oblezioną farbą. Widzę, jak dziesiątki razy przechodzę przez bramki dozymetryczne i wspinam się na budynki Prypeci. Ledwo przeżywam tamtejszą dietę i łażę po Czarnobylu zgięta w pół, bo moje krzyże nie wytrzymują całych dni marszu i obwieszania się sprzętem fotograficznym. Dygoczę, gdy wspinam się na Dugą. Ale robię to. Co mnie pcha? Głupota, szaleństwo? Czy coś cholernie dobrego?
Właściwie, wszystko jedno. Liczy się efekt. Zdjęcia. Opowieści. Historie ludzi, którzy to widzieli. Świadectwo, które można uwiecznić, przetworzyć, uczynić esencją nowych światów.


Jestem przywiązana do jednego i tego samego. Próbuję być w jednym i tym samym coraz lepsza, iść dalej, wymyślać kolejne wyprawy. To nie jest przyjemne, to przerażające. Po co ryzykować? Po co pielęgnować ośli upór? Po co wspinać się siedem razy na niezdobytą górę?
Stoję i oglądam Ścianę. Nikt nie wyciąga do mnie ręki ze szczytu. Ale to bez znaczenia. Być może nie jestem już taka jak kiedyś. Nie jestem też w żadnym razie dokończona. Jestem w drodze, a ta góra to dopiero jedna z pierwszych. To nie Naga Góra.


Jak widać, lubię pogawędzić, zwłaszcza automotywacyjne, nawiedzone monologi, publikowane z nadzieją, że komukolwiek się przydadzą albo chociaż kogoś rozbawią. Podoba mi się zdanie z Talizmanu Kinga – "Wszystko, czego nie mógł wyrazić, przygniatało go". Niewypowiedziane jest trucicielem, sprawdziłam na swojej skórze. No więc gadam. Umysłowe porno. Obawiam się milczenia. Coś w środku mówi: przestań już się błaźnić, przestań się wydurniać. Ale to nieustanne gadanie i opowiadanie sprawia, że jestem zdrowa. Produkuję, opowiadam, idę dalej. Nic nie gnije w środku.

No dobra, autoterapii dość, może dla odmiany cokolwiek przydatnego?

Dokańczając moje lożańskie obowiązki, przeczytałam ostatnio sporo tekstów. Zwracałam w nich głównie uwagę na traktowanie po macoszemu świata przedstawionego oraz przerysowanych bohaterów. Niektórzy piszący zdają się być pod wpływem konieczności skonstruowania bohatera totalnego lub fabuły tak dokładnie biegnącej po ich myśli, że wszystko inne to tylko marionetki pod dyktando.
Sama to wielokrotnie robiłam. Więc teraz dla odmiany napiszę, co sobie wyobrażam na temat uniknięcia błędów przy konstruowaniu fantastycznych opowieści. Należy jednak pamiętać, że moje wyobrażenia i doświadczenia są relatywne.

Kilka uwag o świecie:
– niech będzie stale obecny, ale nie w infodumpowych blokach tekstu,
– niech objawia się płynnie poprzez opisy, dialogi, sytuację bohaterów, insynuacje, wskazówki, skojarzenia, symbole, atmosferę, język,
– niech przedstawia konsekwentną wizję, z uwzględnianiem przynajmniej większości jej konsekwencji,
– większość nibyświatów opiera się na prawach realnego; trzeba o tym pamiętać albo, jeśli się z nich zrezygnuje, logicznie i spójnie zbudować nowe prawa,
– trzeba wyjaśniać zjawiska; coś nie może się dziać tylko dlatego, że tak chce autor,
jeżeli to fantastyka naukowa, pasuje mocno baczyć na fakty naukowe dotyczące zjawisk, które się konstruuje; bzdury wyssane z palca to nie fantastyka, to grafomania,
– mana niezbędna do magii musi się skądś brać,
– w horrorze atmosfera zagrożenia nie jest tworzona przez określenia straszliwe, przerażające, szaleńcze, złowrogie itd.; trzeba sprawić, by czytelnik się tak poczuł, a nie wmawiać mu, że tak jest.

Kilka uwag o bohaterze:
– nie powinien być marysujką (pozdrawiam kilku drogich NFowiczów, którzy nie znoszą, gdy tak nazywam Mary Sue) ani Larry Stu, no chyba że wasz zamysł to idealizacja i przerysowanie; dobrze jednak złamać sztampowe cechy, bawić się nimi, jeśli już,
– jeśli to musi być bohater totalny, wokół którego kręci się wszystko, dobrze nie określać go jednoznacznie, dawać zagadki, pozwalać mu znikać, zaskakiwać czytelnika, wzbudzać nim w innych bohaterach różnorakie emocje,
– bohater nie jest marionetką autora ani nim samym, konieczne jest uwolnienie go, pozwolenie mu na własne zachowania, nawet jeśli autorowi nie leżą, nawet jeśli bohatera nie lubi,
– postać to jej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość; żadnym nie można zanudzać, dobrze jest to przeplatać, intrygować czytelnika zarówno akcją, jak i wspomnieniami czy dążeniami.

Okej. Zamykam się już.