poniedziałek, 4 grudnia 2017

Czekanina i pisanina

Co tam u mnie? Masa roboty.

Dopisałam jeszcze coś do Openmindera, żeby rozwinąć kilka wątków. Poleciał do kolejnego redaktora, ale to już ostatnie poprawki.
Przełamałam się i uparłam, żeby napisać opowiadania na Fantazmaty, Alpakę i na propozycję do NF. Nie dałam rady napisać tekstu na konkurs im. Kwiatkowskiej - nie jestem maszyną ;< Połowę fantazmatowego opka naskrobałam w kolejce w ZUSie, a połowę nfowego na seminarium doktoranckim. Mój mózg dostaje zadanie i niezmordowanie kreuje. Wszystkie teksty zdążyłam wielokrotnie poprawić, dwa odleżały akceptowalny czas. Czy wyszło mi coś dobrego? Zobaczymy.

Nowa książka nadal jest u recenzentów, już cztery miesiące. Zdążyła za to wrócić od zadowolonego betaczytacza, który podzielił się ze mną mnóstwem trafnych uwag krytycznych. Fantastyczną informacją jest, że uznał to multiuniwersum za oryginalne. I polubił całą masę bohaterów, a podobna ilość go zirytowała.

Udało mi się wrócić do pisaniny naukowej i rozluźnić nieco dysertację doktorską, dodając nowy rozdział. X razy prolonguję opasłe filozoficzno-feministyczne tomy. Nabiegałam się z papierami do stypendium. Mój przewód doktorski jest już otwierany (ludzie, ile dokumentów trzeba złożyć...). Toczę ten głaz pod górę.

Zrezygnowałam z wszelkich funkcji na moim ulubionym portalu. Rok siedzenia na zupełnie zbędnym mi stołku i obserwowania pewnych spraw to wystarczająco długi czas, by nigdy więcej nie pozwolić użytkownikom wkręcić się w taką rzecz. Jako szara użytkowniczka znów odzyskam radość z uczestnictwa w tej społeczności, z dala od hierarchizacji, ograniczeń i roszczeń, które to, jak niektórym mylnie się wydaje, można by mi narzucić ;D Ten rok obfituje w moje akty buntu wobec systemów, tradycji i konwencji tak w życiu prywatnym, naukowym, jak i artystycznym, i dzięki temu czuję się świetnie. Zbieram też owoce pracy o zupełnie nowej jakości. Obym w 2018 roku mogła wam je wreszcie nieustannie prezentować.


Podrzucam moją pocztówkę z konkursu "Pocztówka ze słonecznego Mordoru":

















Podaję też link do mojego artykułu o feminizmie chrześcijańskim, który właśnie ukazał się w międzynarodowym periodyku naukowym.

Napisałam parę tekstów publicystycznych, które podesłałam na kilka portali, szukając dorywczego zajęcia - gry, filmy, feminizm, życie. Zobaczymy czy coś z tego wyniknie. Wróciłam też do poezji i szykuję się na konkursy poetyckie. Jeśli chodzicie do Biedry, widzieliście pewnie ostatnio płótna i farby. Nakupowałam sprzętu, zamówię terpentynę i przez święta na pewno coś nowego namaluję :)

Z aktualności tyle. Pracowitych urlopów świątecznych ;)

piątek, 18 sierpnia 2017

Postępy i finisze

Dostałam nową, wewnętrzną recenzję Openmindera - pozytywną, z paroma udoskonalającymi uwagami. Widziałam też wstępny skład, bomba. Oby dzieliło mnie od premiery tej knigi tylko te kilka zapowiedzianych miesięcy i nic już nie stanęło na przeszkodzie. Nie żałuję, że muszę czekać - skończyłam książkę, z której screeny ostatnio wklejałam, wyszło prawie 500 tysięcy znaków, poleciała do betujących i wydawnictwa.



Gryzę się w język, żeby nic o niej nie napisać - nie znam jej losu, nie znam jeszcze żadnej opinii, więc subiektywne odczucia muszę zachować do czasu porównania ich z odczuciami innych. Niestety nie uniknęłam tego, że nowa książka wiele dla mnie znaczy. Bohaterowie wiele dla mnie znaczą. No nic, zobaczymy. W czekaniu jestem już jak mistrz zen. Zresztą, co ja będę rozgadywać się o nowym tekście, jak na półce nie ma jeszcze Openmindera - książki, którą absurdalnie mogę nazywać starą.
A skoro już mowa o czekaniu latami na publikację...


Jest już (po dwóch latach od konkursu) link do antologii "X" CF, w której znalazł się mój tekst "Głos światów albo kołysanka satelitów".

W moim konkursie na NF padły trzy pióra ;D Polecam te opowiadania gorąco.


Całkowicie zaprzestałam pisania krótkich form, nic, tylko książki i książki. Znajomy pytał ostatnio, czemu nikt mu nie powiedział, że pisanie powieści jest takie nudne. Uważam (w swoim jakże znikomym doświadczeniu, ale jednak), że owo słowo tak trafnie opisuje katorżnicze znużenie, towarzyszące płodzeniu powieści, jak określenie "ciepło" oddaje temperaturę powierzchni Słońca. Pisanie ostatniej knigi wykończyło mnie psychicznie w takim stopniu, że przed wyjazdem na wakacje zarwałam kilka nocy, byleby tylko skończyć to cholerstwo, wysłać gdzie trzeba i zaznać świętego spokoju. Inaczej nie odpoczęłabym na urlopie. Powieść wysysała ze mnie soki życiowe, zabierała moce, którymi można by obdarzyć masę innych zajęć, jak choćby dysertację doktorską, opowiadania na konkursy, podjęcie dorywczej pracy. Jednocześnie nieskończenie nudziła, zwłaszcza mnie, która próbuje perfekcyjnie ominąć wszelkie wpadki fabularne, powtórzenia, potknięcia, która czyta bez końca rozdziały i części od nowa. Rzemieślnicza robota, jak szlifowanie ostrza, w dół i w górę, w dół i w górę, godzinami, tygodniami, miesiącami. Pomysły wychodzą w konwulsjach i są wplatane w już istniejącą całość przez poranione palce, wszędzie krew, dobijcie mnie, a do końca zawsze wydaje się potwornie daleko.
Ale kiedy już posłałam książkę do odpowiednich osób i wyruszyłam w podróż po całym naszym wybrzeżu, kiedy kładłam się na pustych plażach (są takie, trzeba umieć szukać), na białym piasku i rozmyślałam o fabule, o bohaterach, a nawet o początku kolejnego tomu, zawładnęło mną zadowolenie. Ze straty i bólu uczyniłam coś pragmatycznego - opowieść z pogranicza fantasy, SF, horroru i romansu. Kupiłam tak pomarańczowe dmuchane koło, że świeciło z daleka, rozwalałam się na falach morza i spijałam pozytywną energię ze swoich myśli. Nie sposób nie zauważyć własnego rozwoju, tego, że w czymś jest się sprawniejszym. Pisanie idzie mi lepiej niż kiedyś i wiem to, patrząc na swoje owoce pracy. Jednak fakt ów w żaden sposób nie decyduje, czy książka zostanie uznana za dobrą. Powołałam świat do istnienia i nie wiadomo, czy ktoś poza mną może tam zamieszkać. Nigdy tego nie wiesz, póki nie spłyną opinie. Od Kostrzyna nad Odrą przez wyspę Wolin po Hel, gapiłam się na słoneczne krajobrazy, mieszkając pod namiotem, w hotelach, bungalowach, wolnych pokojach w domach uczynnych starowinek, robiąc z samochodu przewoźny dom i wierzyłam, że moje światy mogą żyć poza moją głową, bo ciężko na to pracuję. Najwyżej ta wiara roztrzaska się o mur realizmu. Przynajmniej wakacje były świetne.

Muszę wrócić do pracy naukowej. Na samą myśl robi mi się słabo. Ostatnio dostałam plik z drobnymi poprawkami od native speakera z czasopisma o międzynarodowym zasięgu, w którym opublikują mój artykuł o kolejnej wersji feminizmu. Spojrzałam na tekst i pomyślałam: borze iglasty, kiedy ja to napisałam? Jakim cudem mi się chciało? Te wszystkie źródła, przypisy, język naukowy? Kompletnie zerwałam na kilka miesięcy z tym światem i w wakacyjnym, morderczym słońcu trudno wymyślić, jak do niego wrócić. Jeśli pisanie powieści jest nudne, pisanie prac dyplomowych to w takim razie powolna agonia ;) Zwłaszcza, jeśli trwa to cztery lata, jak doktorat. Ale spełnienie, och tak, spełnienie na finiszu jest warte wysiłku. To zawsze pomaga stawiać kolejne kroki. Nie ważne, o co chodzi. Zawsze dziwiłam się ludziom, którzy nie doprowadzają spraw do końca. Ale myślę, że oni po prostu nigdy nie finiszowali. Tak, żeby zwyciężyć (czasem zwycięża się, rezygnując z czegoś, ale to specyficzne przypadki). A zwycięstwa zmieniają wszystko, zwłaszcza gdy kwitną w towarzystwie masy porażek. Oby więc czekały mnie kolejne zwycięstwa, nadal w towarzystwie porażek, bo tylko na ich tle wygrane są takie piękne. Mam nadzieję, że czekają też was.

sobota, 8 lipca 2017

aktywatory


Co z Openminderem?
Podesłałam grafiki i propozycję okładki wydawnictwu. Swego czasu pisano mi, że niedługo pojawi się wstępny skład, a na dniach dostałam informację, że planowana data premiery to początek 2018. 
Co ma wisieć, nie utonie, i tak dalej, cierpliwie czekam. Różne rzeczy dzieją się na rynku, a debiuty to specyficzna sprawa. Czas oczekiwania staram się spędzać jak najbardziej pragmatycznie, a więc:


Jeszcze ostatnie podrozdziały, które spisałam na brudno w Bieszczadach, i koniec drugiej książki! To coś zupełnie innego niż Openminder. Mam już nawet zadeklarowanych betujących, i to takich, że sami chcielibyście podobne grono ;)

Zorganizowany przeze mnie konkurs na fantastyce.pl skończył się stuprocentową frekwencją w tamtejszej Bibliotece, a sześć na dziesięć opowiadań zostało nominowanych do piórka (jak na razie jedno piórko przyznane, zgarnął mój konkursowy faworyt, a podejrzewam, że na tym nie koniec). Najwyraźniej potrafię zmobilizować towarzystwo do dobrej roboty. Mega satysfakcja.

W maju i w czerwcu brałam udział w dwóch konferencjach zorganizowanych przez Facta Ficta, o narracjach fantastycznych i dyskursach gier wideo. Poznałam przesympatycznych ludzi, którzy wydają mnie w antologii "X", udało mi się przetrwać własne wystąpienia (bohater kobiecy i dekonstrukcja tradycyjnych ról w książkach fantastycznych i w grach). Nawet podobało się słuchaczom! Niestety bądź stety, na konferencjach głównie czytam swoje referaty, bo znacznie lepiej piszę niż mówię. Staram się jednak zawsze mieć do tego prezentację. Pytania przeważnie zbijają mnie z tropu. Jako filozofka najchętniej zadumałabym się nad pytaniem dziesięć minut, sprawdziła parę rzeczy w googlach, spisała i zredagowała wypowiedź, i dopiero bym jej udzieliła ;) Na jednej z tych konferencji słyszałam też doskonały wykład profesora Uniłowskiego o historii w wiedźmińskiej sadze, link.



Przyszło lato, wyjazdy, próby powrotu z najróżniejszych otchłani, w które spadałam przez ostatni czas. Szczerze - pracuje się źle. Oczywiście, na doktoracie wszystko pozaliczane, dostałam też deklarację, że mój kolejny artykuł naukowy, po angielsku, o feminizmie chrześcijańskim, trafi do druku w prestiżowym czasopiśmie. Ale doktoratu na razie nie piszę, a do dokończenia i szlifu książki zmuszam się z trudem. Najśmieszniejsze jest to, że im trudniej jest mi się zmusić, tym bardziej wpływa to na jakość książki. Fabuła książki jest w mojej głowie opracowana doskonale, niemal wszystko spisane na brudno. Ale gdy trzeba w tym katorżniczym znoju zrobić z tego właściwą wersję, jestem tak krytyczna i niechętna sobie, że muszę mocno się starać, żeby mi się podobało. Stałam się podobnie obrzydliwie krytyczna względem betowanych książek - kniga znajomej, którą uważałam za świetną, nie została zaakceptowana przez żadne wydawnictwo. Uznałam, że nie sprawdziłam się jako betująca, i teraz pod książką znajomego narzekam, narzekam, narzekam, pewnie ma mnie już dość, ale narzekam dalej. W ogóle przestałam przejmować się tym, żeby być miłą, żeby wiecznie wszystko dla innych, a dla siebie tyle co nic, tak samo żeby kłócić się z indywiduami w stylu mizoginów czy innych sfrustrowańców. Niezła zabawa, obserwować napinkę wokół, która mnie nie dotyka. Autorytety, konwenanse, oczekiwania, bla, bla, bla. Jak sobie człowiek poluzuje linkę na szyi, którą mu społecznie zakładają (albo sam to robi), to się oddycha pełną piersią. Ktoś mądry mówił mi ostatnio, że oceniamy siebie przez pryzmat tego, jak widzą nas inni, dlatego tak strasznie się staramy, żeby nasz wizerunek był krystaliczny/buntowniczy/ekstrawagancki/olewczy i tak dalej. A gdyby tak zabawić się wykreowanym w cudzych oczach obrazem? Niedawno omal nie wybuchnęłam śmiechem, kiedy osoba, która wie, że jej nie znoszę, bo sobie na to zapracowała, została przeze mnie potraktowana z nienaganną uprzejmością. Oczy jej niemal wyszły z orbit, kompletna dezorientacja, parę razy nawet się zająknęła. Fajnie zabawić się, w granicach rozsądku i moralności, własnym obrazem w cudzych oczach. Od razu ze wszystkiego znika sztywność, nawet z form literackich. Znika absolutyzm, krzyż, do którego jesteśmy przybijani, gdy żyjemy między ludźmi. Och, co sobie pomyślą?! A kogo to obchodzi? Czuję się kreatywniejsza, gdy tak sobie żartuję z własnego mitu.

I w ten sposób trochę się męczę, a trochę "tańczę". Przez ostatnie pół roku sporo tańczyłam naprawdę, jazzu, hip hopu, baletowych ćwiczeń, bo w moim Domu Kultury zrobili świetne zajęcia. Naczytałam się też jak dzika mistrza Kinga i czytam dalej - odświeżam go po ponad dziesięciu latach, być może nawet piętnastu. Mam nadzieję, że czytając dobre książki, podobne jest się w stanie pisać ;)

Tyle na chwilę obecną. Podrzucam jeszcze parę uwag technicznych.
Skąd brać betujących? Ze środowiska, niech to będą piszący z sukcesami, niech to będą ludzie z redakcji czy wydawnictw, filolodzy, badacze, miłośnicy z wiedzą merytoryczną i tak dalej. Nie należy ufać ocenom bliskich i ocenom bezkrytycznie pozytywnym; oceny krytyczne i merytorycznie mieszające z błotem całość/fragmenty/elementy to największy skarb! Krąg betujących powiększa się dzięki wzajemności. Powiększa się także dzięki podwyższaniu jakości swoich tekstów. Czy betujesz, czy jesteś betowany, to zawsze cenna nauka i szlif! IMO warto poświęcać temu czas i warto czytać innych.

Rozbijaj bloki tekstu, nie szczędź didaskaliów, unikaj infodumpów, dbaj o jasny podmiot zdania, pilnuj powtórzeń, porównuj, odwołuj się do doświadczeń czytelnika.

sobota, 22 kwietnia 2017

Fakty i mity



FAKTY


"Openminder" jest u korektora. Redakcja zakończona. Z redaktorem dogadywaliśmy się świetnie. W fabule nie zmieniło się zbyt wiele. Więcej zmian dokonałam wcześniej. Redaktor skupił się głównie na potknięciach w stylu.

W powieści hybrydzie, którą skrobię podczas procesu wydawniczego "Openmindera", dochodzę do pierwszego finału postanowiłam trochę sprawę przedłużyć o przyzwoite starcie sił, więc czekają mnie dwa finały. Podobnie jak "Openminder", ta książka będzie otwarta na kontynuację.





Dalej. Zeszyty Naukowe Towarzystwa Doktorantów UJ były uprzejme opublikować mój artykuł o tym, że język nie ma wpływu na dyskryminację kobiet, czyli tekst o feminizmie analitycznym, całkowicie odmiennym od postmodernistycznego tego wyśmiewanego przez konserwatystów. Sama nie darzę szczególną sympatią (co nie znaczy, że jestem uprzedzona lub chcę uprzedzać innych) postmodernistycznego feminizmu, dlatego radość sprawia mi publikowanie informacji o mniej radykalnych wersjach lub po prostu całkowicie innych - a jest ich cała masa. W artykule zajmuję się w dużej mierze językiem, ale i na przykład ciekawą tezą, że uprzedmiotowienie jest pozytywnym zjawiskiem w pewnych kontekstach społecznych, a upatrywanie wszędzie jego negatywnych aspektów jest niepoważne ;) Tak, i to cały czas jest feminizm. Jego analityczna wersja.



Jedziemy dalej. Na konkurs "czarno-biały świat" napisałam opowiadanie Muerte Blanca - publikowaliśmy anonimowo, dlatego komentarze mogą wydać się dziwne ;) Ponieważ chciałam spróbować namalować obraz, wzięłam od wujka malarza stare płótno i bawiłam się przez kilka tygodni farbami olejnymi, obrazując scenę z opka. Picassem nie jestem, ale świetnie spędziłam czas.





Dostałam swoje drugie piórko na fantastyce.pl (piórka Loża przyznaje najlepszym portalowym tekstom, a "wręcza" je redaktor prozy polskiej NF). Wywalczyłam je opowiadaniem Interferencja i superpozycja.

Ogłosiłam też własny konkurs - Science 2017 - na opowiadanie, z którego czegoś będzie można się nauczyć. Zachęcam, polecam, zapraszam na portal.

Creatio Fantastica przysłało mi moje opowiadanie po korekcie. To tekst, który znajdzie się w antologii X. A więc już niedaleko do publikacji :)





MITY


Po przejściu przez fakty, porozmawiajmy o doznaniach.

Po co być pisarzem, jeśli się tym nie bawić? - tak ostatnio zapytał znajomy. I zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Nie bawię się. Wstyd byłoby mi powiedzieć, że się bawię przy serwowanych ludziom treściach. Owszem, satysfakcja jest olbrzymia, ale sam proces... Wypruwam sobie żyły, by przekazać jak najlepszy produkt. Wywlekam z siebie wizje, wydrapuję z wnętrza idee, projektuję niezliczone historie, odwalając przy tym rzemieślniczą robotę jak najlepszego ubioru w słowa. Ciągle się uczę, nieustannie próbuję podwyższyć własne kwalifikacje i coraz bardziej zadowalać odbiorców. Mówić, że się przy tym bawię, to tak jakby Geralt twierdził, że wybornie spędza czas przy zabijaniu zwierzęcych i ludzkich potworów. A kto "zna" wiedźmina, wie, że tak nie jest. Docelowym bawiącym się jest odbiorca opowieści gracz, czytelnik.

W dodatku każdy tworzony przeze mnie świat oddala od innych ludzi. Oczywiście wszyscy mogą przeczytać moje opowiadanie czy powieść i zgłębić powołane uniwersum. Jednak moim zdaniem nie można dotrzeć tak głęboko, by mnie spotkać. Żeby tworzyć opowieści, muszę sceny w nich zawarte przeżyć tak mocno, by zawrzeć w nich autentyczność, którą odbiorca potem jedyne wchłonie, a nie będzie musiał sam wyprodukować. Albo inaczej - to, co przeżywam, muszę potem przebrać w historię. Jednocześnie bohaterowie nigdy nie mogą być mną, muszą być oderwani, autonomiczni i autentyczni, a ich historie osadzone w zupełnie odmiennych od mojego światach. I to ja muszę odegrać wszystko w głowie, zobaczyć obrazy w wysokiej rozdzielczości, wejść w skórę bohaterów, musi rozedrzeć mnie ich ból i wypełnić ich rozbawienie, musi mi umrzeć matka, skrzywdzić mnie wróg, przyjaciel musi powiedzieć mi coś haniebnego w twarz, a kraina dzieciństwa musi rozpaść się na moich oczach.
Pisana przeze mnie właśnie powieść-hybryda ma licznych bohaterów, dzieje się w sporej ilości światów i opisuje sprawy, które ukrywają w sobie moje najgorsze i najlepsze przeżycia. Każdego dnia, w którym piszę, jestem w pewien sposób wewnętrznie okaleczana, powielana, rozrywana na atomy. Jakże to satysfakcjonujące, piękne, żmudne, ale w żadnym razie nie zabawne. Bawi mnie, gdy ktoś tanie wodzirejstwo porównuje do tworzenia światów. Według mnie (i doskonale wiem, że niektórzy się nie zgodzą) można albo się bawić, albo próbować stworzyć coś wartościowego. Może nigdy mi się ta trudna sztuka nie uda. Ale nie pozwolę, by można było powiedzieć, że nie włożyłam wszystkich sił w to, żeby się udało. Muszę rozdzielać się na pisanie naukowe i beletrystyczne, co tylko mnoży wysiłek. Ale choćbym się miała wykończyć, nie poświęcę czasu na nic mniej doniosłego.

A więc na pytanie po co być pisarzem, jeśli się tym nie bawić, odpowiadam: by rodzić nowe światy, nowe idee, nowe przekonania. A rodzenie to ból i wysiłek, nie zabawa. Gdy pomysł powstaje, przypomina mi to seks pełen miłości - błogie, mistyczne, przyjemne, prowadzące do orgazmu doznanie. Kolejne pomysły, kolejne orgazmy, ale proces tworzenia już się zaczął, dziecko już istnieje, rozwija się, żmudna praca organizmu jest konieczna. Przy końcu jest już tylko orka, do znużenia, do wyczerpania - zamknięcie opowieści, szlif, bety, redakcja, korekta.

Zapewne o stosunku do pisania decyduje coś w ludzkim charakterze. Naz, dziewczyna, która rozwesela znajomych, człowiek z wieczną głupawką wśród swoich, jest śmiertelnie poważna, gdy chodzi o pisanie. Zabawne.

Obyście kiedyś spijali z tego śmietankę.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Powstawanie z popiołów

Przez ostatnie pół roku żyłam w cieniu permanentnego strachu. Teraz już jestem w stanie mówić o tym z dystansem. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam i mam nadzieję, że więcej mnie nie spotka. Opisałam to na głównym blogu, a tutaj wspominam, ponieważ zauważyłam, że każde doświadczenie można przekuć w nowe zdolności.
Nauczyłam się czegoś.
Nauczyłam się, że szkoda czasu, nerwów, szkoda uwagi na coś, co nie jest ważne, nie jest potężne, nie ma dobrego wpływu na otoczenie. Jednocześnie życie dobitnie udowodniło mi, że egoizm jest paskudną postawą. Każdy musi być egoistyczny w pewnym stopniu, by przetrwać, ale myślenie względem cudzych problemów to nie mój problem jest godne pogardy. Kiedy odwracasz się od drugiego, robisz to także względem siebie. Udowadniasz, że ludzie to istoty niewarte wyższych odruchów. 
Powiedzcie, o czym tu pisać, gdy nie patrzy się na innych? Gdy się ich nie słucha? O czym chcielibyście pisać, pozbawieni empatii? Tylko o sobie? Tak niektórzy zarabiają pieniądze i nie zdobywają tym nic cennego.
Gdy znika empatia, pojawia się zgnilizna. Mówię wam to, bo tego się dowiedziałam. To spędzało mi od lipca sen z powiek. Ten obraz ze mną zostanie i będziecie znajdować go w moich książkach. Oczywiście nie tylko. Ale tego nie oszczędzę.
Jesteśmy odpowiedzialni. Za wszystko, co robimy. Za wszystko, co piszemy. Idee, które powołujemy do życia, bohaterowie, którym nadajemy kształt... Czyny, słowa, gesty mają realny, a czasem ostateczny wpływ na życie innych ludzi. Możemy kogoś bądź siebie otruć. Uleczyć. Lepiej zawsze mieć tego świadomość.


Dość enigmatycznego smęcenia. Co tam z Dziką Książką? 
Połowa gotowa do wydania, druga połowa w toku redakcji. Pilne uczenie się to najważniejsze, czego nauczyłam się w życiu, więc dzięki wskazówkom redaktora wygładziłam tekst ostatecznie. Jestem lepszą twórczynią za każdym razem, gdy ktoś wytknie mi błędy. Właśnie na dniach miałam bardzo dobrą betę opowiadania, znajomy nauczył mnie nowych, ważnych rzeczy - na przykład, że nadmiar przysłówków jest be czy że zdania perełki są jeszcze lepsze, gdy naprawdę zawierają tylko czystą pigułkę, same niezbędne słowa, bez metafor i dopowiedzeń.

Moje opko Czarnobyl cię kocha, biorobocie zwyciężyło (wespół z innym opowiadaniem) konkurs "Alternatywy". Poprzez demokratyczne głosowanie znalazłam się w Loży na fantastyce.pl, co naprawdę mnie zdziwiło. Staram się pomagać ludziom i współtworzyć tę społeczność, ale nie sądziłam, że zasłużyłam na tyle głosów zaufania. Nie jestem nikim szczególnym. Tak czy siak doszły mi nowe obowiązki pod postacią łuskania najlepszych tekstów i dawania szansy na druk. Dostałam stypendium dla najlepszych doktorantów. Żeby nie było tak kolorowo, to nic nie zdobyłam w konkursie Kwiatkowskiej, a nowa książka idzie mi wolniej, niżbym chciała. 



Ale nauczyłam się już, że wszystko zawsze idzie takim tempem, jakim powinno. Żadna wiara o tym nie świadczy, a czyste doświadczenie. Jestem tylko przekaźnikiem, a treść działa według pływów. Przypływ, odpływ. Gładki brzeg rodzi się w bólu, w uderzeniach wściekłych fal, pomiędzy hukiem a ciszą. W międzyczasie bazgrzę opowiadania, ale większości nie publikuję. Muszę też skupić się na rozprawie doktorskiej. Trochę jeżdżę po Polsce, zostawiam lapka w domu. Ledwie wczoraj byłam na szczycie góry, patrzyłam na Pieniny i nie robiłam nic, tylko oddychałam.
Może i cichnę, ale cisza naprawdę nic nie znaczy, gdy burza na horyzoncie.