czwartek, 29 października 2015

Paranoje oczekujących

Przeglądam sobie Dzikusa w ramach terapii antystresowej, jak już mi łeb paruje od roboty. Co jakiś czas znajduję jakiegoś kwiatuszka, który bardzo mnie bawi. 
Np. pędy winogron w zimie na altance, albo otrzymanie wiadomości, chociaż w danym miejscu brakuje sieci (Co się z tym robi? Cóż, wystarczy dopisać, że winogrona są sztuczne albo się ich pozbyć, a wiadomość otrzymaną zmienić na rozkodowaną, gdyż jest to informacja szpiegowska). Zła forma, za długie zdanie. Nawet znalazłam pomylone imię czy słowo, które miało być usunięte. Powtórzenia być i się. I co ja z tym whiskey pisanym kursywą? Nie wiem, skąd mi się to bierze. Oczywiście, znalazło się też parę problemów z myślnikiem, półpauzą i dywizem.
Takie standardowe wpadki; nie ma tego tyle, żeby martwić się o jakość całości, ale to naprawdę ciekawe, że przepuszcza się takie kwiatki przy pierwszych korektach. Za mało jeszcze wyuczyłam się drobiazgowości, daję się zmęczyć tekstowi po kilkudziesięciu stronach i przegapiam śmieszne błędy. Ale czas robi swoje! Zdystansowane oko odkrywa nowe szczegóły. To dopisane dwieście tysięcy znaków ma gorzej, temu tekstowi obrywa się kulfonami. Ale nie cierpię bardzo, gdy coś znajduję. Ograniczenie czasowe zostało spełnione, przy czym dość późno wymyśliłam, że książka będzie dwa razy dłuższa. Kwiatki są spowodowane złym rozplanowaniem w czasie.
Właściwie (z tego, co wiem), w tekstach na setki tysięcy znaków zawsze znajdziesz coś, co ci zgrzytnie, czy to po miesiącu, czy po dziesięciu latach. Nie wierzę w idealność tworów - potrzebny byłby chyba kilkudziesięcioosobowy sztab korektorski i redaktorski, który pracowałby rok, żeby tekst był gładki jak pupcia niemowlęcia. A i tak coś ci się później nie spodoba, bo już się nauczysz czegoś nowego, zyskasz odmienny punkt widzenia i doświadczenie. 
Dlatego zamartwianie się nad swoją propozycją i przetrzymywanie jej, żeby szlifować w nieskończoność, jest według mnie niewskazane. Jak to mówi jeden z moich profesorów: Doktorat to tylko etap w podróży. Nie piszcie go całe życie. Tak, ze skrajności w skrajność też nie można popadać; pół roku na książkę na czterysta tysięcy znaków to malutko, to szaleństwo! W szalonym tempie dopisałam i poprawiałam dwieście tysięcy znaków, przecież to woła o pomstę do nieba. Eksperyment jest robiony na wariackich papierach. Zobaczymy, jakie osiągnie efekty, a dopiero wtedy będę sypać radami. Mam nadzieję, że udało mi się spisać fabułę tak, żeby pracownicy wydawnictw czytający Dzikusa nie cierpieli, a może nawet czuli się nieźle. Najwyżej czasem się skrzywią...
Przede wszystkim ufam, że ktoś kupił świat przedstawiony. Cierpienia i przyjemności związane z moim warsztatem i szaleństwem pomysłu z terminem swoją drogą. Ale co z fabułą?

Czy nie przesadziłam z tymi symulacjami mordów, gwałtami, kosmicznym moralizatorstwem? Z porąbanymi, zaburzonymi postaciami i armią mechów? Nie mogę tego wiedzieć - moja skala normalności i przesady jest niewspółmierna z cudzymi. Czy nie schrzaniłam logiki zdarzeń? A ten światowy konflikt, nowe społeczeństwo, czy to w ogóle zjadliwe i poprawne polityczne? Zawsze mi się wydawało, że w sztuce nie musi, ale co ja tam wiem? Ostatnio próbowałam ocenić Dzikusa pod względem interpretacji politologicznej. Chyba stworzyłam hejt zarówno na lewicowe, jak i prawicowe społeczeństwo. Po Dzikusie, sprawie emigrantów i ostatnich wyborach ja już nie wiem, jakie mam poglądy polityczne. Przydałoby mi się jakieś społeczeństwo pół na pół. Może powinnam w kolejnych częściach Dzikusa poeksperymentować, żeby stworzyć model społeczny idealny dla mnie.

Wyłapywane potknięcia poprawiam - jeśli jakieś wydawnictwo zdecyduje się na wydanie, korektor będzie zadowolony. Po co biernie czekać na odpowiedzi? Przeglądanie treści w kółko i w kółko przeważnie sprawia, że w końcu zbiera ci się na wymioty, kiedy otwierasz plik ze swoim "dziełem".



Niby łatwiej byłoby przekazać je kumplowi beta readerowi. Ale przynajmniej uczę się i będę dobrze przygotowana na proces wydawniczy. Lub sama zdążę kopnąć się w tyłek za uchybienia, które potem wytkną mi w krytycznych uwagach. Poza tym, jeśli tego nie wydadzą, to przecież opublikuję sama, tak, jak obiecałam. A wstyd będzie puścić z kwiatuszkami. Dodatkowo zbieram pomysły na drugą część, analizując pierwszą. Tytuł i jeden wątek już mam.

Na razie czasu na pisanie drugiej części nie mam wcale. Zasiadłam do rozprawy doktorskiej, a raczej lektury niezbędnych, ustalonych dzieł. A tu opiekunka naukowa mówi: hola, hola, najpierw trzeba artykuł w czasopiśmie punktowanym opublikować! Przewodu doktorskiego bez tego się nie otworzy.
To były czasy, kiedy nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak ministerialna lista czasopism punktowanych... Myślicie, że wydawnictwa mają ciężkie wymogi co do tekstów? Spróbujcie opublikować artykuł w czasopiśmie naukowym.
I tylko dwa tygodnie na tekst. Dobrze, że chociaż mam porządną magisterkę z Lema, oprę ten artykuł na trzecim rozdziale, na etycznym horyzoncie przyszłości. Jeszcze Dobro złem czyń się kończy, a konkurencja niczego sobie, więc próbuję doprowadzić do końca drugie opko. Kolejny tekst na wariackich papierach... Ale cóż, rok temu kończyłam opko na Świetlne dzień przed terminem. Jak mnie ciśnie termin i czuję wyzwanie - robię się kreatywna, chociaż nieuważna. Coś za coś. 
Nawet mi się nie chce wspominać o przymusie spisania opowiadania na Dreszcze i zrobienia rozdziału magisterki na zaliczenie. Jeszcze mnie prosili ze strony lem.pl o ocenę tekstów konkursowych...

Skrzynka mailowa milczy, pytania kierowane do wydawnictw pozostają bez odpowiedzi. Nic się nie dzieje. Oprócz tego, że Dzikus właśnie walczy. 

Może tak piosenka z Pana Snów na umilenie dnia? Albo zepsucie, kto wie, gusta muzyczne są różne, opinie bywają skrajnie odmienne. Polecam takie zjawisko, jak piosenki z książek. Z gier też. Słyszeliście Wilczą zamieć, prawda? 
Wlepiam jeszcze odnośnik, który zabierze was wprost w objęcia testu na pisarza Pawła Pollaka ;)

Dużo piszę ostatnio? Tak, jak się denerwuję, to mnóstwo wypisuję, a praktycznie nic nie mówię. Milczek przyklejony do lapka. Za dużo na głowie, za wiele wyzwań i starań. Na szczęście ograniczam oczekiwania. Wiem, że mogę się ze wszystkim mylić. Na przykład z całym Dzikusem.
Oto jest paranoja oczekującego ;) Zamilknę na jakieś dwa, trzy tygodnie, chyba, że stanie się coś istotnego. Przeniosę się na blog filozoficzny, czyli Jaskinię Psów, bo muszę się wyżyć w temacie całkowitego zakazu aborcji, a także kondycji współczesnego człowieka.

PS. Akurat dziś późnym popołudniem słuchałam dwóch adekwatnych wykładów wiekowych profesorów. Jeden z nich mówił, że nie popełnia błędów tylko ten, co nic nie robi. Idealnie trafił, żeby spuentować mi notkę. Drugi pan profesor prawił o artystach i dziełach nieukończonych. Artysta-geniusz to tylko medium, przekaźnik, okno na absolut. Prześwieca przez niego światło, idea, jest tunelem, drogą, odrzuca siebie dla przekazu. Życie wykorzystuje go, by coś objawić. Sam nie pojmuje, co robi, nie jest w stanie zrozumieć wagi własnego czynu.
Cóż, moje czyny to albo głupota, albo szaleństwo. Geniuszu nie uwzględniam ;) Geniusze słowa to podobno po osiemdziesiątce...

poniedziałek, 26 października 2015

Standardowe manifesty i wydawnictwa część 3

Parę uwag na bieżąco.

Niektóre wydawnictwa w ogóle nie reagują na moje pytania. Wydawnictwo Otwarte i Publicat są do tej pory jedynymi, które na zapytanie odpowiedziały sprawnie.

Co do propozycji wydawniczych, przeważnie nikt nie przyśle wam żadnego maila zwrotnego. Drzewo Babel było uprzejmie odpisać, że książka nijak nie pasuje im do profilu. Poleciło inne. Fabryka Słów jako nieliczna śle odpowiedź z automatu, z podziękowaniem za przesyłkę. Genius Creations wyraźnie ukazuje nową jakość na rynku - dziękuje za książkę i informuje, do ilu osób teraz trafi oraz kiedy otrzymasz odpowiedź. Mimo że to tylko krótki mail, wyraźnie odznacza się na tle milczącego, biernego przyjmowania propozycji przez inne wydawnictwa. Na stronie GC można też znaleźć opis przebiegu procesu wydawniczego.
Oczywiście każdy rozumie, że ludzie z wydawnictw po prostu nie mają czasu na takie rzeczy, jak zajmowanie się każdym, kto do nich pisze. Ale nawet automatyczna odpowiedź robi człowiekowi dobrze - daje jakiś dowód nawiązania kontaktu, coś namacalnego. 

Wpadłam wczoraj do Empiku z zamiarem spisania nazw wydawnictw z półek literatura polska, fantastyka polska i obca. Akurat musiałam pojechać do Bonarki, więc eksplorowałam Empik właśnie tam.
Wchodzisz na pierwszy poziom sklepu i trafiasz na jarmark. Kupisz tam wszystko, od cukierków, przez torby i kolczyki po... wolę się nawet nie przyznawać, co tam widziałam. Wokół straganów kręci się z dziesięć osób. Jest winda, ale załóżmy, że jeżdżenie windą na pojedyncze piętra zdaje ci się głupie, więc brniesz po schodach na górę; półpiętro przecinają jakieś pseudo drzwi do innego wymiaru, z najnowszego Assassin's Creeda (nawet nie wiesz, która to już część...). Wyglądają, jakby miały uruchomić jakąś chorą melodyjkę albo wciągnąć cię w pułapkę, więc przeciskasz się obok i docierasz... do raju dla dzieci. Kompletnie pustego - ani pół dzieciaka wśród tych wszystkich zabawek i gadżetów. Znudzona pracownica zamiata nieistniejące śmieci z podłogi, żeby jej pracodawca nie powiedział, że nic nie robi. Wleczesz się po schodach na drugie piętro i wreszcie docierasz do książek. Wita cię dwójka czytających grube książki, młodych ludzi i kilku pracowników w podobnym wieku, którzy łażą między półkami i wyglądają na bardzo zajętych. Kompletna cisza, jesteś jak duch, nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Polska fantastyka wciśnięta w kąt, zajmuje "aż" dwa regały. Dokładając obcą fantastykę i półki z literaturą polską, czeka cię kilka regałów do przejrzenia.
Mój wpis nie ma na celu obrażania Empiku. Dzielę się tylko sprawozdaniem z wyprawy łowieckiej. Idę do sklepu z książkami i muszę przeleźć spory kawał, zawalony najróżniejszymi rzeczami, które książkami nie są, by wreszcie dobrnąć do celu. 



Ale cóż ja wiem? Ani się nie znam na handlu, ani na realiach rynku. Jestem tylko szeregowym czytelnikiem. I wiem, że czytelnictwo w Polsce ma się raczej kiepsko.

Niemniej dziękuję Empikowi za możliwość przebywania w ciszy i spokoju. Nie dziwię się, że ludzie lubią tam czytać. Przyjazne środowisko dla kontemplatorów.

Zanim przejdę do wydawnictw, muszę poruszyć jeszcze jedną kwestię. Jak zwykle zresztą. Żyłka mi pękła w tym temacie kolejny już raz.

Kilka wydawnictw preferuje propozycje z "gatunku" literatury dla kobiet.
CO TO JEST literatura dla kobiet? Widzieliście kiedyś podpis: literatura dla mężczyzn? Nie rozumiem - to cała literatura nie jest dla kobiet, dla nich istnieje jakaś specjalna? Reszta teoretycznie znajduje się poza ich sferą zainteresowania? I co te kobiety niby czytają? Wydawnictwo Amber daje wskazówkę: współczesne powieści obyczajowe. Biegnę więc do wujka Google sprawdzić, co to jest literatura obyczajowa. Wikipedia mówi mi, że istnieje coś takiego, jak:
Powieść społeczno-obyczajowa - najważniejsza odmiana powieści realistycznej reprezentowana przez najwybitniejsze osiągnięcia klasyki powieściowej XIX wieku. Najbardziej znanymi przykładami powieści społeczno-obyczajowej jest Komedia ludzka Honoriusza Balzaka, złożony z 85 tomów cykl obrazujący życie większości warstw społecznych Francji w okresie od Dyrektoriatu do monarchii lipcowej. Typową realizacją gatunku takiej powieści jest też Anna Karenina Lwa Tołstoja, obraz Rosji u schyłku XIX wieku. Na gruncie polskim za najwybitniejszą powieść społeczno - obyczajową uważa się Lalkę Bolesława Prusa, nazwaną przez krytyków "epopeją dziewiętnastowiecznej Warszawy".

NA BANK "STEREOTYPOWE" KOBIETY, O KTÓRE CHODZI WYDAWCOM, ZACZYTUJĄ SIĘ W BALZAKU I TOŁSTOJU! A TE SZMIRY, Z BEZNADZIEJNYMI OKŁADKAMI, PRZY KTÓRYCH GRAFIK PŁAKAŁ... TE SZMIRY KIEROWANE NIBY DO MNIE, BO PRZECIEŻ JESTEM KOBIETĄ, Z PEWNOŚCIĄ SĄ WZOROWYMI KONTYNUATORKAMI DZIEŁ PRUSA!

Dobrze wszyscy wiemy, o jaką pisaninę chodzi, bo na tym blogu pastwiłam się nad nią wielokrotnie. Cytowałam znawczynie "babskiej literatury", które są w stanie wybaczyć usterki językowe dla emocjonalnych podniet. Już mi nawet szczęka nie opada na samą myśl o takim stwierdzeniu, które balansuje na granicy ignorancji i absurdu. Nawet poradnik dla rolnika, złożony głównie z obrazków i wielkich podpisów, musi być napisany poprawnie językowo, składniowo itd.
Dobrze wiemy, o co chodzi - że kobiety podobno chcą czytać o romansach, ckliwych historyjkach i innych bzdetach, które można opakować w prymitywną okładkę sklejoną w Paincie i nie przejmować się specjalnie warsztatem autora. A pewnie, może i wielka rzesza kobiet chce. Telewizja, gazety, reklamy i społeczeństwo wmawia im, że to jest dla nich. Ograniczanie horyzontów i karmienie napuchniętych hormonami emocji, uderzanie w perfekcyjny wygląd i konkretne zachowania...
Przecież nikt nie mówi, a już na pewno nie ja, że koniecznie trzeba czytać klasykę, filozofię, fantastykę czy co tam kto ubóstwia. Uważam, że książki są po to, żeby nieść mądrość i poszerzać horyzonty. Rzecz drugorzędna, czy to będzie obyczajówka, kryminał, bajka, literatura podróżnicza, faktu, dramat, starodawna nowela, reportaż, satyra, political fiction, podręczniki, komiksy itp. Ale "kategoria" zwana literaturą dla kobiet doprowadza mnie do szału. Dobra, zrezygnujmy z wujka Google, idźmy na LC albo na stronę Matrasa i zobaczmy, co się kryje w dziale literatury kobiecej. Pierwsze zdania opisów książek, start.
"Związek kogoś tam i kogoś przechodzi kolejne próby, ale po każdej jest trwalszy..."
"Będąc ze mną skazujesz się na ból, cierpienie, niebezpieczeństwo..."
"Kogoś tam i kogoś połączyła młodzieńcza miłość..." 
"Ognista, hiszpańska wersja Pięćdziesięciu twarzy..."
"Był miłością jej życia, kiedy go zabrakło, jej świat runął..."
Okładki: całująca się para na tle drzew, biegnących koni, morza...
Oglądacie Pingwiny z Madagaskaru? Szef, Riko, Szeregowy i Kowalski czasem mają miny pełne odrazy i niedowierzania, a do tego skaczą im powieki. To jest doskonałe zobrazowanie "pękania żyłki". Ja tak wyglądam przy zderzeniu z babską pisaniną.

Oczywiście, że proste romanse są okej, żeby sobie poczytać i się zrelaksować, jeśli ktoś tylko to lubi. Ale trzymanie się całe życie jednego tematu czy kanonu nie ma zbyt wiele wspólnego z rozwojem. Chyba, że ktoś jest jak doktorek z mojej uczelni, który wszystkie prace, stopień po stopniu naukowym, pisze z Jaspersa.
Baba interesuje się tylko ckliwymi, tasiemcowymi romansidłami? A może wyłącznie poradnikami o tipsach, wiosennych sałatkach i zrzucaniu wagi? To poszerza wasze horyzonty? Wolne żarty. To mogą być dla was ciekawe sprawy, ale to nie są pożywki dla umysłu. Możecie ślicznie wyglądać i stanowić okazy zdrowia, ale bez tęgiego łba sobie nie poradzicie. I mężczyźni dalej będą uważać, że baba to tylko ładne opakowanie kuchennego, a przede wszystkim seksualnego robota. A ograniczone kobiety i mężczyźni będą was karmić wymysłami mającymi na celu skierowanie waszych wewnętrznych potrzeb na zadowalanie oka i spełnianie społecznych, skostniałych oczekiwań. 

Okej, okej, już kończę feministyczne manifesty.


WYDAWNICTWA:

Świat Książki przyjmuje propozycje na maila z konkretnymi wymogami: w tytule wiadomości krótki zarys pozycji, w załączniku maksymalnie pięćdziesiąt stron ze streszczeniem, na pierwszej stronie dane autora. Jeśli masz na koncie publikacje, musisz je krótko opisać i podać wydawcę.

Drageus przyjmuje propozycje wraz ze streszczeniem. Warto zaznaczyć, że jest to wydawnictwo zorientowane wyłącznie na fantastykę, obecnie głównie na SF.

Fantasy można wysłać do Szarej Godziny na maila.

Replika przyjmuje wyłącznie wersje papierowe z pakietem standardowym.

Czarne przyjmuje maile na dwa adresy naraz. Jeśli jest zainteresowane, kontaktuje się do trzech miesięcy.

Uwaga na koniec: a cóż to jest za kategoria na stronach kilku wydawnictw: Fantasy/fantastyka? Od kiedy fantasy jest czymś innym, niż fantastyka? Fantastyka dzieli się na fantasy, SF i horror. Jedna żyłka już mi pękła, ale niektóre wydawnictwa najwyraźniej nie mają dla mnie litości.

PS. Zapytałam kompetentnego znajomego o umowę wydawniczą z konkursu Czwartej Strony. Paweł Pollak na swoim blogu miał do niej sporo zastrzeżeń. Dam znać, co ustalę.

poniedziałek, 19 października 2015

Wydawnictwa część 2

Najpierw trochę o tchórzostwie i językowej poprawności.



JEDYNE, co nas ogranicza, to strach. Oczywiście, jest jeszcze przyzwoitość, dobro, piękno, sprawiedliwość itp., ale mówimy o wyjęciu swoich tekstów z przysłowiowej szuflady. Moje notki są wyzbyte niepewności i braku wiary w siebie, ale nie miejcie złudzeń: ja też boję się i wątpię. Przy każdym wyzwaniu.
Co do Dzikusa, ręka lekko mi drży, gdy klikam kolejne WYŚLIJ z propozycją wydawniczą. Chyba każdy ma takie myśli: Może rozsyłam kompletny gniot? Może trzeba było iść do fabryki łyżek, a nie brać się za pisanie? Uważam, że należy zacisnąć zęby i odrzucić od siebie wątpliwości. Jak się nie uda, to podejmę kolejną próbę. I kolejną. Będę się uczyć, aż mi się powiedzie. Odpowiednie nastawienie pożre twój strach i wątpliwości, chociaż co jakiś czas podejdą ci do gardła. Zwłaszcza, kiedy miesiącami będziesz czekał na odpowiedź od wydawnictw.
Przeglądam co trochę Dzikusa i nie raz wpadnę na kontrowersyjne zdanie, określenie czy odmianę. Mija czas, z każdym zerknięciem wyłapie się coś innego i nowego. Ale uważam, że wynajdywane błędy to drobne niezręczności, które można wygładzić bez bólu przy procesie wydawniczym.
Odważne nastawienie i dobre, porządne umiejętności warsztatowe. Trzymaj się tego i nie wymiękaj.



Rozsyłając propozycję zwróciłam uwagę na tytuł mojej pracy magisterskiej, który dwa lata temu był ustalony i wdrożony bez żadnych uwag. Ostatnio wpadłam na stwierdzenie, że zapis "fantastyczno-naukowa" jest błędny. Poprawny: fantastycznonaukowa. Tytułu pracy już nie zmienię, ale mogę pilnować tego zapisu w przyszłości.

Wróćmy do meritum.

Gdzie możesz wysłać fantastykę?

Prószyński i S-ka
Wiecie, jak było dziesięć i więcej lat temu? Przynajmniej ja mam takie przebłyski w pamięci. Człowiek myślał: Borze iglasty, żeby tak Prószyński mnie wydał... Albo: Jestem beztalenciem, nawet nie wysyłam do Prószyńskiego. To wydawnictwo zapracowało sobie na doskonałą renomę, ale nie róbmy z niego bóstwa. Z żadnego nie wolno robić boga, bo nie mamy jednego porządnego wydawnictwa na rynku. Dobrze myśleć: NIGDZIE nie mogę wysłać gniotu, muszę się postarać. Ranga wydawniczego bóstwa może niepotrzebnie onieśmielać, zniechęcać lub przeciwnie - sprawiać, że każdy, łącznie z grafomanami, bije do biednego Prószyńskiego lub innego Zeusa. Lekceważąc szeregi pozostałych mieszkańców Olimpu. 
Istnieje naprawdę sporo świetnych wydawnictw. Rynek rozkwitł. Niektóre wydawnictwa są młodziutkie, a już radzą sobie fantastycznie. Ustawmy Prószyńskiego wysoko, ale nie twórzmy szczytu listy i nie obwołujmy go niezdobytą górą.
Są i tacy, którzy powiedzą ci, że Prószyński czy inny "Zeus" to jedna z najgorszych opcji, jaką możesz wybrać. Ludzie są różni i mają odmienne doświadczenia. Podobnie z wydawnictwami. Musisz umieć odpowiednio selekcjonować informacje. 
Ta gadanina sprowadza się do jednego - WYSYŁAMY do Prószyńskiego.

Żartowałam! Prószyński nie przyjmuje obecnie fantastyki. Sorry. Propozycji fantastycznej tam nie wyślemy.

Insignis przyjmuje propozycje; nie precyzuje, jaką drogą, ale można mniemać, że trzeba wysłać mailem pakiet standardowy. I oczekiwać odpowiedzi tylko przy zainteresowaniu wydawnictwa.

Muza SA przyjmuje maile z zestawem standardowym. Czekasz trzy miesiące.

SQN przyjmuje propozycje; najlepiej wysłać pakiet standardowy na mail.

Zysk i S-ka przyjmuje propozycje; najlepiej wysłać pakiet standardowy na mail.

Publicat; w jego skład wchodzą między innymi Książnica i Wydawnictwo Dolnośląskie, które wydają fantastykę.
Publicat życzy sobie oprócz pakietu standardowego: w temacie maila "propozycja wydawnicza + tytuł", w wiadomości ilość znaków ze spacjami oraz grupę docelową czytelników. Na stronie ma formularz zgłoszeniowy, który u mnie nie działa. Wysłałam mu zapytanie odnośnie formułki przy formularzu, którą trzeba zaznaczyć. Pierwszy raz widzę, żeby trzeba się było zgadzać na przetwarzanie danych przy przesyłaniu propozycji.
(AKTUALIZACJA: Publicat odpisał, że strona jest w budowie, więc formularz może nie działać. Zapytał o rodzaj propozycji i skierował mnie na konkretny mail, najwyraźniej do osoby od fantastyki naukowej. Co do przetwarzania danych, nie wyjaśniono mi tego, ale i nikt nie kazał uwzględniać formułki w mailu z propozycją)

Może ktoś oświeci mnie, co się dzieje z Magiem? Bo od 2007 roku znajduję niezmienną informację: przysyłanie propozycji wydawniczych zawieszone.

Wysłałam pytanie o przyjmowanie propozycji do paru wydawnictw. Wciąż przeglądam rynek. Mam Drugą płeć do przeczytania i opracowania na doktorat, a opasłe tomy Historii Filozofii Coplestona rzucają się uciążliwie w oczy, domagając pracy nad drugą magisterką. Do tego czeka szlif opka na Dobro złem czyń, mam też pomysł na drugie. Może zdążę. Odezwę się za tydzień.

PS. Przypominam, self-publishing i vanity press nie wchodzą w grę. Jeśli niechcący znajdzie się tu wydawnictwo, które proponuje tego typu druk, od razu wypadnie z puli. W ogóle nie obchodzi mnie w tym momencie dyskusja na temat tego, czy selfy i vanity są złe, czy dobre. Po prostu takie jest założenie projektu Dzikiej Książki. Tylko normalny tryb wydawniczy.

poniedziałek, 12 października 2015

Wydawnictwa część 1

Pamiętaj!
Nie wysyłaj zbiorczych maili. Nie rozpisuj się w wiadomości. Sprawdź profil wydawniczy, nim wyślesz książkę do danego wydawnictwa. Nie prześladuj swoją osobą pracowników wydawnictw. 

Gdzie możesz wysłać fantastykę?

Genius Creations przyjmuje teksty mailem razem z informacją o autorze i streszczeniem na 1-2 strony. Odpowiada w ciągu trzech miesięcy, decyzje uzasadnia (warte docenienia, rzadko wydawnictwo poświęca czas na takie rzeczy).

Fabryka Słów przyjmuje teksty na maila, odpowiada tylko zainteresowana.

Uroboros przyjmuje wyłącznie wersję papierową z krótką informacją o autorze, danymi kontaktowymi, notką o książce (najlepiej streszczenie). Odpowiada do pół roku, nie uzasadnia.

Drzewo Babel przyjmuje na maila, odpowiada w trzy, cztery miesiące. Załącz streszczenie, dane o autorze, mail.
(POPRAWKA, Babel odpisało, że moja książka nie pasuje do jego profilu. Uprzejmie podało Fabrykę Słów jako alternatywę)

Supernowa przyjmuje wydruki na adres pocztowy i pliki tekstowe na maila, wraz z krótką notką o autorze, danymi kontaktowymi i notką o tekście (preferuje streszczenie). Nie odpowiada niezainteresowana.

Wydawnictwo Literackie przyjmuje wydruki i maile razem z danymi kontaktowymi, życiorysem i konspektem lub streszczeniem na jedną stronę. W ciągu sześciu miesięcy odpowiada tylko zainteresowane.

Wydawnictwo Otwarte przyjmuje teksty na maila, najlepiej załączyć zestaw standardowy.

Znak życzy sobie trzydzieści stron tekstu wraz ze streszczeniem i danymi kontaktowymi na maila, odpowiada tylko wybranym.

Dzikus jest rozsyłany, zbieram informacje, wysyłam w świat pakiety. Mój pakiet oprócz standardowych elementów zawiera jeszcze odnośnik do tego bloga i grafikę w odsłonie kolorowej oraz czarno-białej. Mam straszliwą orkę na dwóch kierunkach, więc z rozpisywaniem się tutaj nie ma mowy. Każdą ciekawą informację, reakcję, ploteczki postaram się wrzucić. Uwaga, wciąż trwa konkurs na książkę fantastyczną; jeśli masz czterysta tysięcy znaków, sprawdź Czwartą Stronę Fantastyki. Nadal możesz wysłać opowiadania na konkurs Dobro złem czyń, a także na Dreszcze, Literacki Konkurs Tematyczny.