czwartek, 23 kwietnia 2015

Tytuł, budowa, mięso

Po morderczych dwóch tygodniach, podczas których łącznie wyprodukowałam około stu tysięcy znaków ośmiu różnych tekstów, mogę wrócić do udzielania mniej lub bardziej cennych, dzikich porad. 
Przepisanego na komputer Dzikusa mam tyle:

Plus zabazgrane jakieś dwadzieścia stron zeszytu. 

A ty? Co zapisałeś przez ostatnie dwa tygodnie?

(Tutaj była połajanka, ale kij z nią)

Konkrety.

Tytuł
Niejedno istnieje zdanie i pogląd na ten temat. Pewnym jest, że tytuł powinien zaciekawić i zachęcić. Niektórzy straszą nim i intrygują (albo zdaje im się, że straszą i intrygują...)
Wilki w ścianach, Grób z niespodzianką 

inni szokują lub bawią (albo śmieszą, co mało ma wspólnego z ubawem)
Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki 

inni idą klasycznym stylem 
wszelkie Nawiedzone domy, Potargane wzgórza, Królestwa, Zimy, Władcy itd.

są tacy, co czepiają się znienawidzonego przeze mnie stylu niepasujących zestawień 
Jasny mrok, Ciemność płonie, Czarna biel

Niektórzy z namaszczeniem (lub zwykłą prostotą) dają imię, miejscowość, przedmiot bądź określenie w tytuł, co stanowi klasykę klasyki - antyczny Fedon, Państwo czy Metafizyka mówią same za siebie. 

Bywają tytuły fenomenalne. Uważam za takie np.: Pannę Nikt, Krytykę czystego rozumu, Czas pogardy, Siewcę Wiatru, Wygnanie i królestwo czy Przekleństwa niewinności. Ot, są jak doskonała przyprawa do potrawy. Oczywiście, to moje subiektywne doznania, nie musicie się z tym zgadzać.


Jeśli od razu cię nie olśniło, po prostu dokładnie, wielokrotnie się nad tym zastanów. Daj się zainspirować własnej fabule albo czemuś przypadkowemu - kadrowi filmu, tekstowi piosenki, kilku słowom obcego człowieka. To powinno być coś niczym brakujący, najważniejszy puzzel. I może leżeć na ulicy. Nigdy go nie widziałeś, ale biorąc go do ręki przyjdzie do ciebie przekonanie, że to właśnie on.
Jeśli nie przychodzi, ostatnią deską ratunku jest wydawnictwo. Nie pchaj tytułu na siłę w propozycję wydawniczą, skoro nie jesteś przekonany, jaki ma być. Redaktor czy wydawca powinien ci pomóc, chociaż brak tytułu jest źle widziany. Pamiętaj też, że tytuł w każdej chwili procesu wydawniczego można zmienić - i twój wypieszczony, doskonały wybór może zostać zanegowany przez wydawcę.

Budowa utworu


Teoretycznie nie powinieneś mieć nadmiaru narratorów. Przynajmniej jako debiutant; wydawca nie pójdzie w wielowątkową historię czy w multiwersum w ciemno. Różne punkty widzenia są świetne i uwielbiam je (do przesady...), ale ich nadmiar wprowadza chaos. Jeden narrator jest bezpieczny, ale według mnie, okropnie nudny. Moim zdaniem pojedynczy nadaje się do opowiadania, ale nie do książki. Chociaż przez chwilę powinno się ukazać fabułę z odmiennego punktu widzenia. Wiem - to łatwe, jeśli bohaterów oddzielają odległości i wraz ze zmianą akcji trzeba zmienić narratora. Gorzej, jeśli fabuła jest jednolita i trzyma się jednej postaci. Ale można to spokojnie wykonać.
(dopisek po latach - drugą książkę "zasrałam" narratorami i uważam, że mi się to udało; sami ocenicie, jak wyjdzie druga pozycja po "Openminderze")

Nie oddzielaj czytelnika od fabuły. Nie strasz odbiorcy na pierwszych stronach. Zaprzyjaźnij go z bohaterami i światem, a potem dawkuj niezbędne informacje (na fakt ten zwróciła mi szczególną uwagę Olga Sienkiewicz).

Nadmiar przerywników fabuły i ozdobników jest niewskazany. 

Nie ukwiecaj przesadnie języka

Kwestia wulgarności

Potrzeba tu wyczucia, inwencji twórczej. Rzucanie ku*wami w co drugim zdaniu to nuda. Jeśli chcesz, by twoi bohaterowie przeklinali (a jest to w cenie), powinni kląć barwnie i w odpowiednich momentach.

Tyle na teraz. Muszę nadrobić pisanie Dzikusa. Owocnych trudów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz