sobota, 8 lipca 2017

aktywatory


Co z Openminderem?
Podesłałam grafiki i propozycję okładki wydawnictwu. Swego czasu pisano mi, że niedługo pojawi się wstępny skład, a na dniach dostałam informację, że planowana data premiery to początek 2018. 
Co ma wisieć, nie utonie, i tak dalej, cierpliwie czekam. Różne rzeczy dzieją się na rynku, a debiuty to specyficzna sprawa. Czas oczekiwania staram się spędzać jak najbardziej pragmatycznie, a więc:


Jeszcze ostatnie podrozdziały, które spisałam na brudno w Bieszczadach, i koniec drugiej książki! To coś zupełnie innego niż Openminder. Mam już nawet zadeklarowanych betujących, i to takich, że sami chcielibyście podobne grono ;)

Zorganizowany przeze mnie konkurs na fantastyce.pl skończył się stuprocentową frekwencją w tamtejszej Bibliotece, a sześć na dziesięć opowiadań zostało nominowanych do piórka (jak na razie jedno piórko przyznane, zgarnął mój konkursowy faworyt, a podejrzewam, że na tym nie koniec). Najwyraźniej potrafię zmobilizować towarzystwo do dobrej roboty. Mega satysfakcja.

W maju i w czerwcu brałam udział w dwóch konferencjach zorganizowanych przez Facta Ficta, o narracjach fantastycznych i dyskursach gier wideo. Poznałam przesympatycznych ludzi, którzy wydają mnie w antologii "X", udało mi się przetrwać własne wystąpienia (bohater kobiecy i dekonstrukcja tradycyjnych ról w książkach fantastycznych i w grach). Nawet podobało się słuchaczom! Niestety bądź stety, na konferencjach głównie czytam swoje referaty, bo znacznie lepiej piszę niż mówię. Staram się jednak zawsze mieć do tego prezentację. Pytania przeważnie zbijają mnie z tropu. Jako filozofka najchętniej zadumałabym się nad pytaniem dziesięć minut, sprawdziła parę rzeczy w googlach, spisała i zredagowała wypowiedź, i dopiero bym jej udzieliła ;) Na jednej z tych konferencji słyszałam też doskonały wykład profesora Uniłowskiego o historii w wiedźmińskiej sadze, link.



Przyszło lato, wyjazdy, próby powrotu z najróżniejszych otchłani, w które spadałam przez ostatni czas. Szczerze - pracuje się źle. Oczywiście, na doktoracie wszystko pozaliczane, dostałam też deklarację, że mój kolejny artykuł naukowy, po angielsku, o feminizmie chrześcijańskim, trafi do druku w prestiżowym czasopiśmie. Ale doktoratu na razie nie piszę, a do dokończenia i szlifu książki zmuszam się z trudem. Najśmieszniejsze jest to, że im trudniej jest mi się zmusić, tym bardziej wpływa to na jakość książki. Fabuła książki jest w mojej głowie opracowana doskonale, niemal wszystko spisane na brudno. Ale gdy trzeba w tym katorżniczym znoju zrobić z tego właściwą wersję, jestem tak krytyczna i niechętna sobie, że muszę mocno się starać, żeby mi się podobało. Stałam się podobnie obrzydliwie krytyczna względem betowanych książek - kniga znajomej, którą uważałam za świetną, nie została zaakceptowana przez żadne wydawnictwo. Uznałam, że nie sprawdziłam się jako betująca, i teraz pod książką znajomego narzekam, narzekam, narzekam, pewnie ma mnie już dość, ale narzekam dalej. W ogóle przestałam przejmować się tym, żeby być miłą, żeby wiecznie wszystko dla innych, a dla siebie tyle co nic, tak samo żeby kłócić się z indywiduami w stylu mizoginów czy innych sfrustrowańców. Niezła zabawa, obserwować napinkę wokół, która mnie nie dotyka. Autorytety, konwenanse, oczekiwania, bla, bla, bla. Jak sobie człowiek poluzuje linkę na szyi, którą mu społecznie zakładają (albo sam to robi), to się oddycha pełną piersią. Ktoś mądry mówił mi ostatnio, że oceniamy siebie przez pryzmat tego, jak widzą nas inni, dlatego tak strasznie się staramy, żeby nasz wizerunek był krystaliczny/buntowniczy/ekstrawagancki/olewczy i tak dalej. A gdyby tak zabawić się wykreowanym w cudzych oczach obrazem? Niedawno omal nie wybuchnęłam śmiechem, kiedy osoba, która wie, że jej nie znoszę, bo sobie na to zapracowała, została przeze mnie potraktowana z nienaganną uprzejmością. Oczy jej niemal wyszły z orbit, kompletna dezorientacja, parę razy nawet się zająknęła. Fajnie zabawić się, w granicach rozsądku i moralności, własnym obrazem w cudzych oczach. Od razu ze wszystkiego znika sztywność, nawet z form literackich. Znika absolutyzm, krzyż, do którego jesteśmy przybijani, gdy żyjemy między ludźmi. Och, co sobie pomyślą?! A kogo to obchodzi? Czuję się kreatywniejsza, gdy tak sobie żartuję z własnego mitu.

I w ten sposób trochę się męczę, a trochę "tańczę". Przez ostatnie pół roku sporo tańczyłam naprawdę, jazzu, hip hopu, baletowych ćwiczeń, bo w moim Domu Kultury zrobili świetne zajęcia. Naczytałam się też jak dzika mistrza Kinga i czytam dalej - odświeżam go po ponad dziesięciu latach, być może nawet piętnastu. Mam nadzieję, że czytając dobre książki, podobne jest się w stanie pisać ;)

Tyle na chwilę obecną. Podrzucam jeszcze parę uwag technicznych.
Skąd brać betujących? Ze środowiska, niech to będą piszący z sukcesami, niech to będą ludzie z redakcji czy wydawnictw, filolodzy, badacze, miłośnicy z wiedzą merytoryczną i tak dalej. Nie należy ufać ocenom bliskich i ocenom bezkrytycznie pozytywnym; oceny krytyczne i merytorycznie mieszające z błotem całość/fragmenty/elementy to największy skarb! Krąg betujących powiększa się dzięki wzajemności. Powiększa się także dzięki podwyższaniu jakości swoich tekstów. Czy betujesz, czy jesteś betowany, to zawsze cenna nauka i szlif! IMO warto poświęcać temu czas i warto czytać innych.

Rozbijaj bloki tekstu, nie szczędź didaskaliów, unikaj infodumpów, dbaj o jasny podmiot zdania, pilnuj powtórzeń, porównuj, odwołuj się do doświadczeń czytelnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz