sobota, 22 kwietnia 2017

Fakty i mity



FAKTY


"Openminder" jest u korektora. Redakcja zakończona. Z redaktorem dogadywaliśmy się świetnie. W fabule nie zmieniło się zbyt wiele. Więcej zmian dokonałam wcześniej. Redaktor skupił się głównie na potknięciach w stylu.

W powieści hybrydzie, którą skrobię podczas procesu wydawniczego "Openmindera", dochodzę do pierwszego finału postanowiłam trochę sprawę przedłużyć o przyzwoite starcie sił, więc czekają mnie dwa finały. Podobnie jak "Openminder", ta książka będzie otwarta na kontynuację.





Dalej. Zeszyty Naukowe Towarzystwa Doktorantów UJ były uprzejme opublikować mój artykuł o tym, że język nie ma wpływu na dyskryminację kobiet, czyli tekst o feminizmie analitycznym, całkowicie odmiennym od postmodernistycznego tego wyśmiewanego przez konserwatystów. Sama nie darzę szczególną sympatią (co nie znaczy, że jestem uprzedzona lub chcę uprzedzać innych) postmodernistycznego feminizmu, dlatego radość sprawia mi publikowanie informacji o mniej radykalnych wersjach lub po prostu całkowicie innych - a jest ich cała masa. W artykule zajmuję się w dużej mierze językiem, ale i na przykład ciekawą tezą, że uprzedmiotowienie jest pozytywnym zjawiskiem w pewnych kontekstach społecznych, a upatrywanie wszędzie jego negatywnych aspektów jest niepoważne ;) Tak, i to cały czas jest feminizm. Jego analityczna wersja.



Jedziemy dalej. Na konkurs "czarno-biały świat" napisałam opowiadanie Muerte Blanca - publikowaliśmy anonimowo, dlatego komentarze mogą wydać się dziwne ;) Ponieważ chciałam spróbować namalować obraz, wzięłam od wujka malarza stare płótno i bawiłam się przez kilka tygodni farbami olejnymi, obrazując scenę z opka. Picassem nie jestem, ale świetnie spędziłam czas.





Dostałam swoje drugie piórko na fantastyce.pl (piórka Loża przyznaje najlepszym portalowym tekstom, a "wręcza" je redaktor prozy polskiej NF). Wywalczyłam je opowiadaniem Interferencja i superpozycja.

Ogłosiłam też własny konkurs - Science 2017 - na opowiadanie, z którego czegoś będzie można się nauczyć. Zachęcam, polecam, zapraszam na portal.

Creatio Fantastica przysłało mi moje opowiadanie po korekcie. To tekst, który znajdzie się w antologii X. A więc już niedaleko do publikacji :)





MITY


Po przejściu przez fakty, porozmawiajmy o doznaniach.

Po co być pisarzem, jeśli się tym nie bawić? - tak ostatnio zapytał znajomy. I zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Nie bawię się. Wstyd byłoby mi powiedzieć, że się bawię przy serwowanych ludziom treściach. Owszem, satysfakcja jest olbrzymia, ale sam proces... Wypruwam sobie żyły, by przekazać jak najlepszy produkt. Wywlekam z siebie wizje, wydrapuję z wnętrza idee, projektuję niezliczone historie, odwalając przy tym rzemieślniczą robotę jak najlepszego ubioru w słowa. Ciągle się uczę, nieustannie próbuję podwyższyć własne kwalifikacje i coraz bardziej zadowalać odbiorców. Mówić, że się przy tym bawię, to tak jakby Geralt twierdził, że wybornie spędza czas przy zabijaniu zwierzęcych i ludzkich potworów. A kto "zna" wiedźmina, wie, że tak nie jest. Docelowym bawiącym się jest odbiorca opowieści gracz, czytelnik.

W dodatku każdy tworzony przeze mnie świat oddala od innych ludzi. Oczywiście wszyscy mogą przeczytać moje opowiadanie czy powieść i zgłębić powołane uniwersum. Jednak moim zdaniem nie można dotrzeć tak głęboko, by mnie spotkać. Żeby tworzyć opowieści, muszę sceny w nich zawarte przeżyć tak mocno, by zawrzeć w nich autentyczność, którą odbiorca potem jedyne wchłonie, a nie będzie musiał sam wyprodukować. Albo inaczej - to, co przeżywam, muszę potem przebrać w historię. Jednocześnie bohaterowie nigdy nie mogą być mną, muszą być oderwani, autonomiczni i autentyczni, a ich historie osadzone w zupełnie odmiennych od mojego światach. I to ja muszę odegrać wszystko w głowie, zobaczyć obrazy w wysokiej rozdzielczości, wejść w skórę bohaterów, musi rozedrzeć mnie ich ból i wypełnić ich rozbawienie, musi mi umrzeć matka, skrzywdzić mnie wróg, przyjaciel musi powiedzieć mi coś haniebnego w twarz, a kraina dzieciństwa musi rozpaść się na moich oczach.
Pisana przeze mnie właśnie powieść-hybryda ma licznych bohaterów, dzieje się w sporej ilości światów i opisuje sprawy, które ukrywają w sobie moje najgorsze i najlepsze przeżycia. Każdego dnia, w którym piszę, jestem w pewien sposób wewnętrznie okaleczana, powielana, rozrywana na atomy. Jakże to satysfakcjonujące, piękne, żmudne, ale w żadnym razie nie zabawne. Bawi mnie, gdy ktoś tanie wodzirejstwo porównuje do tworzenia światów. Według mnie (i doskonale wiem, że niektórzy się nie zgodzą) można albo się bawić, albo próbować stworzyć coś wartościowego. Może nigdy mi się ta trudna sztuka nie uda. Ale nie pozwolę, by można było powiedzieć, że nie włożyłam wszystkich sił w to, żeby się udało. Muszę rozdzielać się na pisanie naukowe i beletrystyczne, co tylko mnoży wysiłek. Ale choćbym się miała wykończyć, nie poświęcę czasu na nic mniej doniosłego.

A więc na pytanie po co być pisarzem, jeśli się tym nie bawić, odpowiadam: by rodzić nowe światy, nowe idee, nowe przekonania. A rodzenie to ból i wysiłek, nie zabawa. Gdy pomysł powstaje, przypomina mi to seks pełen miłości - błogie, mistyczne, przyjemne, prowadzące do orgazmu doznanie. Kolejne pomysły, kolejne orgazmy, ale proces tworzenia już się zaczął, dziecko już istnieje, rozwija się, żmudna praca organizmu jest konieczna. Przy końcu jest już tylko orka, do znużenia, do wyczerpania - zamknięcie opowieści, szlif, bety, redakcja, korekta.

Zapewne o stosunku do pisania decyduje coś w ludzkim charakterze. Naz, dziewczyna, która rozwesela znajomych, człowiek z wieczną głupawką wśród swoich, jest śmiertelnie poważna, gdy chodzi o pisanie. Zabawne.

Obyście kiedyś spijali z tego śmietankę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz