wtorek, 22 grudnia 2015

Pierwsza opinia

Nie podaję nazwy wydawnictwa, z którym utrzymuję kontakt, ale w końcu obdarzę je sporą dawką dobrych słów. Najpierw popytałam, potem mogłam sama się przekonać. Dostałam pozytywną opinię o Dzikusie, ale nie zabrakło rzeczy do poprawek. Skierowano mnie też do redaktorki, która w razie potrzeby posłuży radami. Mam uwzględnić porady, nieco przeredagować treść i przesłać poprawioną wersję. Wtedy zapadnie decyzja. 
Nie ma tutaj jeszcze zobowiązań, a ja wciąż czekam na dalsze odpowiedzi wydawnicze. Niemniej to wydawnictwo bardzo punktuje szybkością rozpatrzenia propozycji, wstępną współpracą, krakowskim pochodzeniem, a także, oczywiście, wydaną opinią.

Znacie dobrze moją paranoję oczekującego. Częstotliwość mówienia sobie, że Dzika Książka to grafomański kretynizm wzrastała z czasem i przesłaniała jakiekolwiek szanse na coś, co nazywam autoobiektywizmem. To chyba najtrudniejsze wyzwanie dla twórcy. Mogłoby wzbudzić gigantyczny spór filozoficzny. Czy da się być wobec siebie obiektywnym?
W każdym razie, już prawie uznałam się za analfabetkę, a tu dostaję opinię, gdzie uznano za dobre i ciekawe: pomysł, styl, język, dialogi, głównego bohatera. Czytałam to i widziałam gdzieś w głowie rozpalający się, wielki neon z napisem TROLOLO.
Spodobało mi się też określenie "pękająca dystopia". Człowiek uczy się całe życie - sądziłam, że napisałam antyutopię, a tu jednak dystopia. Ekstra! Orwell tworzył dystopie. Nie chcę wspominać o Lemie, choć cała moja książka wręcz nim oddycha - po prostu muszę od Lema odpocząć. Nie wiem, jak i kiedy to się stało, ale spotykam się z uznawaniem mnie za znawczynię jego literatury. Ciągle ktoś do mnie uderza z problemami, pytaniami i prośbami o pomoc. Wcześniej tak na to nie patrzyłam: po prostu napisałam pracę magisterską o Lemie. A potem przyszły wykłady na Dniach Fantastyki, artykuły naukowe i publicystyczne, recenzje...

W ocenie Dzikusa nie zabrakło uwag typowych dla mnie: chaos, masa wątków i niedokończonych pomysłów, za mało akcji (wiadomo, jak to ja: po co budować akcję, kiedy można pofilozofować?;), a także zjawisko ładnie ubrane w słowa: znaczne wyzwanie dla czytelnika. Wiem, znam siebie jak nikt. Raczej nigdy nie napiszę lekkiej książki. Ale z radością poprawię Dzikusa, kiedy wiem, co i jak.

Przede wszystkim, ciągnięcie akcji do czterystu tysięcy znaków chaos pomnożyło. Do tego wniosku nie trudno dojść mi samej. Ponieważ nie wysyłam książki na konkurs, mogę zwyczajnie odciąć sporą ilość wątków końcowych, które miały być przeznaczone na kolejne części. Trzeba także przyjrzeć się wątkom wcześniejszym. Wiem też, że lubię rozwodzić się nad niepotrzebnymi rzeczami (w ten sposób przegadałam sceny akcji). Zamotałam także sprawę kontaktowania się z kosmitami. 

Mam nakreślone uwagi i redaktorkę do pomocy. W razie potrzeby istnieje także spora rzesza ludzi na NF, wiszących mi bety. Jestem Zosia Samosia, ale kiedy spoczywa na mnie zadanie wstępnej redakcji, zdaję sobie sprawę, że z braku obiektywizmu i doświadczenia nie podołam sama. A tutaj już nie ma żartów. Waży się los Dzikiej Książki. 
Czego chcieć więcej? Cóż, CZASU, BORZE IGLASTY, CZASU! W styczniu mam oddać początek rozprawy doktorskiej, rozdział magisterki, prace zaliczeniowe...

Wydawnictwo inwestuje we mnie czas i dobre chęci. Musi uznawać, że inwestycja się opłaca. A ja nie zwykłam zawodzić pokładanych we mnie oczekiwań. Dlatego, jak zwykle, ze wszystkim sobie poradzę. Może mi nie wyjść, wiadomo. Jestem z natury pesymistką. Ale ta natura nie przeszkadza robić wszystkiego, co w mojej mocy, by osiągać to, co sobie zakładam. Pomaga za to znosić porażki.

Popatrzcie na to, co przynosi eksperyment. Książka napisana w pół roku (cztery miesiące + poprawki) została całkiem pozytywnie oceniona i ma szansę zaistnieć, jeśli umiejętnie usunę jej mankamenty. Pomysł powstał w marcu, mamy grudzień i dzieją się takie rzeczy. Ale pamiętajmy, trzymajmy się braku hurraoptymizmu. Racjonalizm, sceptycyzm, chłodna praca nad tekstem.  

Dobrych świąt! Moje będą całkiem niezłe, choć wypełnione ogromem pracy.

PS. Skrobnęłam ostatnio artykuł o "Frankensteinie", który mógłby was zaciekawić. Może uda mi się go gdzieś opublikować. Jeśli nie, wrzucę w publicystykę na NF. Dam znać.

czwartek, 17 grudnia 2015

Zarys Dzikusa (fragmenty, opisy, niedopowiedzenia)

Od ostatniej notki zdążyłam poczuć się doskonale dzięki przedświątecznej diecie (obejmującej, między innymi, całkowitą abstynencję) i znaleźć nowego przyjaciela sprzed setek lat - Johna Stuarta Milla. Utylitarystę, który postulował prawo do szczęścia (rozumianego przede wszystkim jako szczęście moralne, czerpane z wysokich wartości) i wolności od cierpień dla każdej istoty czującej. Ach, pierwsza fala feminizmu i burzliwe czasy przed nią... To było coś! Dzisiaj pseudofeministki rujnują wizerunek niegdysiejszych bohaterek, sufrażystek. A skrajna lewica i skrajna prawica rujnuje wizerunek bohaterów ducha demokracji oraz istotę jej samej. Może uda mi się choć odrobinę naprawić te wizerunki na doktoracie. 


Moja skrzynka mailowa nie przyniosła żadnych większych zmian. W Krakowie debatują nad Dzikusem, a ja muszę cierpliwie czekać, o ile można tak nazwać czas, gdy dziennie produkuję dziesiątki tysięcy znaków tekstów naukowych i fantastycznych opowiadań. W kilku różnych miastach recenzenci brną przez fabułę Dzikiej Książki.
A co do fabuły...


Przeszłam ostatnio fenomenalne The Last of Us, gdzie sporo urbexu, zombie, opuszczonych, rozwalonych miast, a fabuła oparta jest na podróży kogoś, kto może to wszystko naprawić. Część Dzikiej Książki ma klimat o podobnym charakterze, choć nie doszło w niej do końca znanego nam świata, a podziału.


Akcja powieści dzieje się w Krakowie, ale wypuszczamy się z bohaterami na dalekie wyprawy zarówno w przestrzeni ziemskiej, jak i kosmicznej oraz... zobaczycie, gdy (mam nadzieję!) dostaniecie książkę do ręki. Nasz kraj stanowi zupełnie inne miejsce niż to, które obecnie znamy. Jedną z jego cech jest przeniesienie części aglomeracji pod ziemię. Doprowadziła do tego specyficzna wojna.

Ruszyli przez podziemny rynek, mijając stonowane, nieliczne szyldy reklamowe, kilku milczących sprzedawców i fontannę, w której woda płynęła tak łagodnie, by nie wywoływać nawet szmeru. Nikodem poczuł mdłości i nie miał pojęcia, czy winowajcą jest bimber, czy też nieznośna, niema rzeczywistość. 


W książce spotykamy zupełnie nowe społeczeństwo. Może nieco przypominać Encjan z Wizji Lokalnej Lema, opierających swój byt na bystrach - wirusach dobra. Mamy więc do czynienia z utopią, a przynajmniej tak wydaje się na początku. Przekonania Nikodema, głównego bohatera, co do wyższości ustroju swojej części świata, zostają z czasem poddane próbie. Gorzka prawda, z jaką przyjdzie mu się zmierzyć na prestiżowych studiach, doprowadzi do wielu kontrowersyjnych zdarzeń.



(...) zwinął się w kłębek i zaczął wyć. Pragnął, by świat skończył się właśnie w tej chwili. Oczekiwał, że poranne niebo zasnują kosmiczne statki, które przyniosą rzeź skarlałej rasy, do jakiej należał. 

Grono młodych ludzi o zaburzonych osobowościach, z którymi Nikodem studiuje, poznaje technologię związaną ze specyficznymi maszynami. Tak, w książce znajdziemy bitwy na mechy, a także skażone miejsca, wynaturzone stworzenia, eksperymenty genetyczne i polityczne konszachty. Nie zabraknie motywu z tajemniczą dziewczyną, która obdarzy Nikodema okrutną prawdą o jego przeznaczeniu oraz zabierze czytelnika w osobliwą podróż na Wschód. Drobna blondyneczka stanowi równie ważną bohaterkę powieści, co Nikodem i kilkukrotnie to ona opowiada akcję. 

Czasem błądziłam po ulicach, czując się kompletnie bezużyteczna, aż usłyszałam gdzieś krzyki albo strzały i biegłam szaleńczo w tamtą stronę. Chyba liczyłam, że mi się dostanie. Widziałam puste spojrzenia kobiet i mężczyzn, dziecięce oczy przepełnione nienawiścią. Codziennie obcowałam z bojownikami, których miałam ochotę udusić gołymi rękami.

Główny bohater jest silnie uwikłany we własną przeszłość oraz poczucie winy. Wspomnienia jego dzieciństwa towarzyszą nam przez całą książkę. Niekiedy przeszłe zdarzenia zostają wykorzystane przez agresorów, pragnących złamać Nikodema.

Przyłożył dłonie do twarzy i zaczął gorączkowo wykonywać wszystkie znane procedury awaryjnej desynchronizacji. Na próżno. Silne ramię otoczyło jego szyję, czyjeś ręce uniosły go i rozłożyły mu nogi. Nikodem pierwszy raz doznał tak silnego poczucia upokarzającej krzywdy (...)

W fabule nieustannie występują próby moralnej oceny ludzkości, zarówno z ziemskiego, jak i kosmicznego punktu widzenia. Przeważnie mają negatywny wydźwięk, ale bohaterowie usilnie szukają drogi ratunku i nadziei dla swojego gatunku. 



W książce nie brakuje pozytywnych manifestów, niezwykłych miejsc czy zabawnych sytuacji w równym stopniu, co potworności, okrucieństw oraz obnażania tematów tabu. Bohaterowie komunikują się ze sobą za pomocą nowej technologii. Rozumują, działają i żyją w sposób dla nas nie tyle nieznany, co mocno wynaturzony. Motyw, którego tutaj użyłam, jest jak najbardziej klasyczny. Znajdziecie też nawiązania do kultowych dzieł kinematografii i literatury. A także wymysły, których, mam nadzieję, dotąd nie było.

Na obszerniejszy fragment możecie liczyć, gdy zdobędę odpowiedzi wydawnicze i będę wiedzieć, na czym stoję. Z pewnością zdajecie sobie sprawę, jak łatwo w sieci o złodziejstwo. Nie mogę wyjść poza ogólnikowe informacje i krótkie fragmenty. Pamiętajcie też, że w trakcie procesu wydawniczego część fabuły może ulec zmianie. 


Mam kryzys, jeśli chodzi o tytuł. Pierwszy zdaje mi się świetny, ale mało chwytliwy. Drugi został wybrany na potrzeby rozsyłki wydawniczej jako chwytliwe, zapadające w pamięć hasło. Mam ostatnio nowy-stary pomysł i cierpię na brak pewności co do tego, jak finalnie winien nazywać się Dzikus. Żywię nadzieję, że pewność przyjdzie z konsultacjami i czasem. Jeżeli nie ma pewności w tej chwili, trzeba poczekać.

Możliwe, że jeszcze przed świętami będę miała informacje odnośnie krakowskiego wydawnictwa. Czekam.

poniedziałek, 30 listopada 2015

Jak staje się Dzikus

Niestety, to nie będzie jeszcze obiecana notka z fragmentami. Chciałabym przygotować ją rzetelnie, a czasu brak. Niniejsza notka dotyczy mojego zakrztuszenia się nad skrzynką mailową. W gardle utkwiła mi gotowana, nieprzyprawiona marchewka (mam ostatnio wręcz szpitalną dietę). Krztusząc się, pomyślałam, że to fatalna sprawa - umrzeć przez obrzydliwą marchewkę i pozytywne rozpatrzenie propozycji wydawniczej.

Na szczęście przeżyłam i mogę wam napisać, że jedno z krakowskich wydawnictw jest zainteresowane Dzikusem. Zaistniało coś takiego, jak "wstępna, pozytywna recenzja" mojej książki. Mieści się wam to w głowie? Mnie nie. Wymyśliłam tę książkę w marcu. Jest listopad, a ona ma pierwszą szansę na byt.
W życiu się nie spodziewałam, że tak szybko dostanę jakąkolwiek odpowiedź, a co dopiero "wstępnie" pozytywną. Ale co ja tam wiem?

Nie znam jeszcze szczegółów, napiszę coś więcej, jak zorientuję się w sytuacji. W każdym razie, oto nastała nowa rzeczywistość dla Dzikusa, niedyktowana wyłącznie moją Paranoją Oczekującego Niechybnej Katastrofy. Mówią, że jedna jaskółka wiosny nie czyni - jednak w wypadku książki, jedno zainteresowane wydawnictwo, wydające w normalnym trybie, czyni właściwie wszystko.

Żadnych hurraoptymizmów! Zobaczymy, co będzie dalej. Jeśli jedno wydawnictwo jest zainteresowane, czy można mniemać, że będzie ich więcej? Nie gdybam, nie oczekuję. Czekam.



Edit: Mam już skonsultowane prawnie wnioski co do konkursu Czwartej Strony. 
Umowa ma dwa mankamenty: fragment o tym, że ostateczny tytuł ustala Wydawca (nadanie tytułu to twoje dobro osobiste!) oraz określenie żałosnego podziału zysków z tłumaczeń i ekranizacji. Normalny podział to podobno fifty-fifty, a tutaj proponują nam 20 %. 
Te dwa zapisy w umowie są niekorzystne. Pozostałe nie różnią się drastycznie od innych umów wydawniczych. 
Jeśli chodzi o dalsze zarzuty Pana Pollaka: tak, brakuje zapisu o minimalnym nakładzie i twórcy konkursu powinni umieścić go w umowie, niemniej zawsze chroni nas art. 56 pr. aut.
Warunków umowy konkursowej nie można negocjować, a normalnie istnieje taka możliwość - zgadza się, ale jeśli chodzi o debiutantów, nigdy nie mają zbyt wielkiego pola do manewru.
Nie ma się co czepiać możliwości nieprzyznania nagrody głównej. Taka "furtka" jest w większości regulaminów konkursowych. Może nie być na tyle dobrej książki, by wygrała albo znajdzie się ich kilka. 
Co do domagania się zmian w utworze - każdy wydawca ma do tego prawo. Nie wprowadza ich bez zgody autora, dlatego też następuje wymiana plików i poglądów pomiędzy autorem a korektorem, redaktorem itp. 

Idea konkursu jest dziwaczna - skoro w każdej chwili można przysłać książkę do wydawnictwa, po co konkurs? Ludzie lubią konkursy, zawsze robi się wokół nich mniejszy lub większy szum. Nie mogę jednak wyzbyć się wrażenia, że to po prostu podbieranie innym wydawnictwom propozycji. Zwłaszcza, że zaliczka za pierwsze miejsce jest spora. Właśnie przez nią oraz zaistniały szum, wzięcie udziału w konkursie może być atrakcyjne dla debiutanta. Dla mnie atrakcyjna jest szansa, że Pan Rzymowski (jeden z jurorów) przeczyta Dzikusa. Ale na chwilę obecną nie zanosi się na to, że wezmę udział. Wiele tu niejasności, trochę niekorzystnych zapisów i kontrowersji. A sytuacja Dzikusa może się diametralnie, dynamicznie zmieniać.

PS. Mam nadzieję, że mój wpis o umowie nie zostanie odebrany jako atak lub zniechęcanie. Czytałam regulamin, umowę oraz zarzuty Pana Pollaka i konsultowałam je z różnymi ludźmi. Miałam do czynienia z paroma umowami; jedna była tak fatalna, że do dziś dziwię się własnej naiwności. Dlatego teraz jestem bardzo uczulona. Zwłaszcza, że piszę lepiej, niż w przeszłości, więc koszty nieprzemyślanych decyzji się zwiększają.
Jeżeli jesteś debiutantem, stawaj w szranki konkursowe, ale dobrze przeanalizuj zasady.

Jeśli gdzieś pomyliliśmy się we wnioskach dotyczących umowy, proszę mnie zganić. Naprawię błąd.

czwartek, 19 listopada 2015

O bredniach, pierwszym druku Dzikusa i dylematach Lema

Intelektualna nadpobudliwość nie pozwala mi czekać z kolejną notką na koniec miesiąca. Albo umysłowa wścieklizna. Mogłabym znaleźć dla tego stanu wiele określeń.

Dwa tysiące wyświetleń. Dzika Książka dobija dwóch tysięcy. Przynajmniej tak podaje Blogger. Na litość Wszechświata, kto to czyta? Wszystkie moje blogi mają po kilka tysięcy wyświetleń, a główny przekroczył dyszkę. Jakim cudem? Przecież te blogi nie są ani o gotowaniu, ani o modzie, tylko nudnej filozofii, fantastyce, poezji mieszanej z urbexem, przetrwaniu albo chorych projektach na książkę.

Przeczytałam ostatnio stwierdzenie, że "kto ma rację dzień wcześniej od innych, ten przez dobę uchodzi za idiotę" (Antoine de Rivavol). Pomijając to, że ja zawsze uchodzę w swoich oczach za idiotkę w sprawach pisania (co kilka dni nawiedza mnie przekonanie, że jestem beztalenciem, analfabetką i szaleńcem)... Obawiam się, że Dzikus może stanowić ową przedwczesną rację. Kiedy usłyszałam o tragedii we Francji, od razu pomyślałam o świecie podzielonym na pół, który zawarłam w Dzikiej Książce. Pierwszy raz zastanowiłam się, czy poddałam się fantazji rodem z majaków z Las Vegas Parano, czy też dokonałam jakiejś prognozy. Niechcący wbiłam się we współczesne realia napływu muzułmanów i wojny cywilizacyjnej. Albo i chcący, przecież pięć lat studiowania zarówno filozofii, jak i bezpieczeństwa narodowego musiało wpłynąć mi na psychikę. Może dla wydawnictw temat "na czasie" będzie dodatkowo atrakcyjny...

Nie mam pojęcia. W ogóle nie mam pojęcia o niczym. Wiem, że nic nie wiem. Przypominają mi się słowa profesora Gadacza. O tym, że prawdziwy artysta jest tylko przekaźnikiem. Nie ma najmniejszego pojęcia, co robi. I śmieję się przy tym sama z siebie. Owszem, nie wiem, co robię. Zwłaszcza, kiedy buduję swoje złożone zdania, których szyk często mieszam, albo piszę o winogronach w grudniu. Artystka, też mi coś. Do tego zdaje mi się, że jestem bezgranicznie naiwna w kwestii własnych umiejętności redagowania treści. Prawdopodobnie wpycham, co chcę w tekst. Bez ładu i składu.

Ot, paranoja oczekującego się pogłębia. Jeszcze kilka tygodni, a uznam, że nie nadaję się do niczego i powinnam paść jakieś stadne zwierzęta hodowlane. Wyjadę do dżungli, zbuduję chatę i zapomnę o chorych aspiracjach na pisarkę oraz doktora nauk humanistycznych.


Wybaczcie, mam tak dużo nadętych, przeintelektualizowanych rzeczy do napisania, że muszę wylać z siebie odrobinę bredni. Uznaję istnienie równowagi we Wszechświecie. 


Lista milczków, czyli kto nie odpisał mi w sprawie przyjmowania propozycji wydawniczych:

Dom Wydawniczy Rebis
Galeria Książki
Powergraph
Sonia Draga
Nasza Księgarnia
GW Foksal
Czuły Barbarzyńca
Adres mailowy do Initium nawet nie działa.

Zainteresujcie się konkursem Creatio Fantastica na opowiadanie z dziesiątką i nowym konkursem Genius Creations "Ten pierwszy raz". Nie ma nic lepszego na szlifowanie warsztatu, niż kreatywny konkurs.


Otrzymałam maila od Wydawnictwa Zysk i S-ka! Jakiś miesiąc temu dostało ode mnie pakiet standardowy. Poproszono mnie o przesłanie dla recenzenta wydruku na adres wydawnictwa. Po lekturze i opinii mam otrzymać odpowiedź co do zainteresowania wydaniem.
Przyznam, że nie wysłałam propozycji tam, gdzie proszono o druk. Stwierdziłam, że posłałam Dzikusa mailem do wystarczającej liczby wydawnictw, by dowiedzieć się, czy do czegokolwiek się nadaje.
W wypadku prośby Zysku, zaraz ruszę szanowne cztery litery, żeby wydrukować moje urocze czterysta tysięcy znaków. No, może po kolejnym, drobnym przejrzeniu treści ;)


Przykłady świeżo znalezionych błędów:

Stopniowanie: "Niczym bardziej wzniosłym od szkodnika." Niczym wznioślejszym od szkodnika. Wykładka na stopniowaniu jest powszechna, podobnie jak na odmianie przez przypadki. Cholernie to głupie, bo sprawdzenie poprawnej formy w Google zajmuje pół minuty. Z moim powolnym Internetem.

"Wciąż mówił sobie, że potrzeba zabijania złego, wynaturzonego agresora to nic niemoralnego." Sądzę, że zabijać można wielokrotnie, kilku agresorów. W wypadku jednego lepiej byłoby napisać: potrzeba zabicia. Agresor jest jeden, więc akt zabójstwa także. Zresztą, "potrzeba" też zdaje się kontrowersyjna. Chyba lepiej brzmiałaby chęć.

Przykład jednego z moich typowych, zagmatwanych zdań, gdzie sama się zapętlam: "Lecz przecież tworzyli także piękno, kochali, czynili dobro, wymyślali rzeczy i światy, których Wszechświat uparcie nie chciał urzeczywistniać, pozostawiając ich samotnych." Jakie tu pytanie następuje? Pozostawiając ich jakich czy jakimi? Czy tu nie powinno być przypadkiem: ludzi samotnymi? Albo ludzkość samotną. Ponadto, standardowo można by zrobić z tego dwa zdania. Kropeczka po "czynili dobro".
A i tak, według mnie, to zdanie jest niereformowalne. "Lecz przecież tworzyli także (...)". Błagam.

Zaimkoza. Nie powiem, gdzie ostatnio zwróciłam na to uwagę, bo życie mi miłe. Ważne, że zwróciłam. Dzięki temu obdarłam z zaimkozy ważny komunikat kosmity w Dzikiej Książce. Obcy zwraca się do ludzkości i ciągle nawija: was, wami, wasze, wy... Takie namnażanie zaimków jest niedopuszczalne.


Stały czytelnik bloga (zawsze jestem w szoku, że tacy istnieją) zasugerował opublikowanie fragmentu Dzikusa. Uznałam to za świetny pomysł i zrugałam samą siebie, że wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Poświęcę następną notkę na garść informacji o fabule oraz reprezentacyjne fragmenty. Sprawdzę najpierw, na ile mogę sobie pozwolić z książką, która jest propozycją wydawniczą i stanie w szranki konkursowe. W tym tygodniu wreszcie mam dostać opinię znajomego o umowie proponowanej w konkursie Czwartej Strony.


Pisząc swój "radosny" artykuł na otwarcie przewodu doktorskiego (o patologii kultury i destrukcji wartości...) dowiedziałam się jeszcze więcej o Lemie, niż dotychczas. Dwa lata temu przy pisaniu pracy magisterskiej uzmysłowiłam sobie, że stałam się ateistką z tego samego powodu, co Lem. I podobnie jak on nie chcę zostać "kaznodzieją nicości". Jestem w ten sam sposób rozczarowana światem i ludzkością. Teraz wiem dodatkowo, że ten niesamowity człowiek miał identyczne podejście do kwestii powoływania życia. Nie podobało mu się, jak urządzony jest świat i nie chciał skazywać niewinnej istoty na mękę. Ale zrobił to. Przełamał się. Ponadto uważał, że życie jest po to, by efektywnie, produktywnie działać. Że najlepsze miejsce na spędzanie czasu to bogata, uniwersytecka biblioteka. Miał też po części prawicowe, po części lewicowe poglądy. Nie tylko w kwestii polityki, ale i granic poznania.
Moje życiowe dylematy w wielu dziedzinach były życiowymi dylematami Lema. To jest właśnie finalny czar czytania. Odnajdujesz bratnią duszę, chociaż nigdy jej nie spotkałeś, choć już nie żyje. Książki sprawiają człowieka odrobinę mniej samotnym.

Dlatego nie wahajcie się ani czytać, ani pisać.

piątek, 13 listopada 2015

Zameldować, spisać parametry życiowe, odmaszerować

Na start przykłady kolejnych kwiatków, które znalazłam w Dzikusie w ramach drobiazgowych poprawek.

Złożone zdania, z których lepiej zrobić kilka.
Standardowe powtórzenia być.
Określenie "sylwester tego roku" odnośnie sylwestra zeszłego roku (Hit! Cytuję: "przypomniał sobie sylwestra bieżącego roku")
Zapomniałam zmienić we wszystkich przypadkach zapis słowa żyd. Chodzi o małą literę.
"[…] nazwa żyd/Żyd może być zapisywana dwojako — małą literą, jeśli oznacza wyznawcę religii, a wielką — gdy mowa o członku narodu. Jeśli mamy napisać o jednej osobie — żydzie i Żydzie jednocześnie, czyli o wyznawcy religii, który jednocześnie należy do narodu żydowskiego, to to, czy użyjemy małej czy dużej litery, zależy od kontekstu." Rada Języka Polskiego. 
Tak więc jeżeli wielokrotnie w rozdziale wspominam o tym samym żydzie, powinnam trzymać się jednej formy zapisu.
"Nieco mu to uniemożliwiały" - uniemożliwia się całkiem, mogą mu nieco utrudniać.
Ciemnoszary kolor cytatu, którego wcześniej nie zauważyłam.
"jedno z najgorszych doznań, jakie doświadczył od lat" - JAKICH

Praca nad rozprawą doktorską i artykułem nieubłaganie prowadzi do precyzji językowej. Ciężko mi idzie, ale zyskuję przydatne umiejętności, jeśli chodzi o warsztat techniczny. Wymagam od siebie bardzo dużo. Opiekunka naukowa mówi, że taka odtwórcza robota może zabić kreatywność. Moją ambicją natychmiast stało się udowodnienie, że nic jej się nie stanie.
Byłam ostatnio beta readerem świetnej książki. Mam nadzieję, że znajomemu z NF uda się ją skończyć i wydać. Chłopak radzi sobie zgrabniej z tworzeniem zdań w tekstach na setki tysięcy znaków, niż ja - konstruuje myśli krótko, a rzeczowo. Nie ma tylu przemyśleń bohaterów w fabule, akcja płynie wartko. Za to znacznie częściej powtarza być. Sporo nauczyłam się przy betowaniu jego tekstu i mam nadzieję, że zachęciłam go do sfinalizowania przedsięwzięcia.

Kolejne konkursy, następne teksty, nieustanna praca i nauka. Niemal skończyłam pastwić się nad zasugerowanymi przez opiekunkę poprawkami artykułu. Jeżeli przejdzie i opublikują go w czasopiśmie punktowanym, mam już pomysł na następny tekst. Podeślę go do NF. Twórczość Lema zapewnia olbrzymią ilość tematów, a moja magisterka jest niezłym punktem wyjścia.
Poza tym wymyśliłam sobie kolejne, szalone przedsięwzięcie. W związku z tym muszę napisać status stowarzyszenia... Nie wspominając o doktoracie i próbnym wniosku o dofinansowanie z Ministerstwa Nauki... Nawale prac pisemnych na zaliczenie w ramach IOS na drugiej magisterce... Samej drugiej magisterce... Kilku następnych betach w kolejce... Notkach na blogi, opkach na konkursy, a także wierszach, bo próbuję tworzyć poezję w nowy sposób.

Skrzynka mailowa milczy. Nie liczę na odpowiedzi odnośnie podesłanego Dzikusa, za wcześnie na to. Miałam jednak nadzieję, że wydawnictwa, które pytałam o przyjmowanie propozycji z fantastyki, cokolwiek odpiszą. Nic z tego. W następnej notce podam listę milczków.
Co jakiś czas otwieram Dzikusa, przeglądam, wstawiam poprawkę. Na konkurs Czwartej Strony zostanie wyzbyty wpadek. Nadal czekam na profesjonalną odpowiedź odnośnie umowy konkursowej.
Nie usuwam wątków, nie dodaję - uważam, że konkretne próby redaktorskie wymagają pomocy profesjonalisty. Jeżeli nikt nie zechce wydać Dzikusa, mam zamiar dużo poczytać, o wiele zapytać i spróbować o własnych siłach przeredagować tekst. Wkrótce zacznę ćwiczyć na Panu Snów.
Dziką Książkę wysyłam na konkurs dopiero pod koniec terminu; to jedyna okazja, gdzie nie muszę się spieszyć w ramach Projektu. Eksperyment zakładał, że Dzikus trafi po sześciu miesiącach do wydawnictw, a nie na konkursy ;)

Jestem absolutnie przekonana, że napisałam w tym roku rzeszę tekstów o łącznej objętości około półtora miliona znaków. Do końca roku mogę zbliżyć się do dwóch milionów. Odezwę się pod koniec miesiąca.

czwartek, 29 października 2015

Paranoje oczekujących

Przeglądam sobie Dzikusa w ramach terapii antystresowej, jak już mi łeb paruje od roboty. Co jakiś czas znajduję jakiegoś kwiatuszka, który bardzo mnie bawi. 
Np. pędy winogron w zimie na altance, albo otrzymanie wiadomości, chociaż w danym miejscu brakuje sieci (Co się z tym robi? Cóż, wystarczy dopisać, że winogrona są sztuczne albo się ich pozbyć, a wiadomość otrzymaną zmienić na rozkodowaną, gdyż jest to informacja szpiegowska). Zła forma, za długie zdanie. Nawet znalazłam pomylone imię czy słowo, które miało być usunięte. Powtórzenia być i się. I co ja z tym whiskey pisanym kursywą? Nie wiem, skąd mi się to bierze. Oczywiście, znalazło się też parę problemów z myślnikiem, półpauzą i dywizem.
Takie standardowe wpadki; nie ma tego tyle, żeby martwić się o jakość całości, ale to naprawdę ciekawe, że przepuszcza się takie kwiatki przy pierwszych korektach. Za mało jeszcze wyuczyłam się drobiazgowości, daję się zmęczyć tekstowi po kilkudziesięciu stronach i przegapiam śmieszne błędy. Ale czas robi swoje! Zdystansowane oko odkrywa nowe szczegóły. To dopisane dwieście tysięcy znaków ma gorzej, temu tekstowi obrywa się kulfonami. Ale nie cierpię bardzo, gdy coś znajduję. Ograniczenie czasowe zostało spełnione, przy czym dość późno wymyśliłam, że książka będzie dwa razy dłuższa. Kwiatki są spowodowane złym rozplanowaniem w czasie.
Właściwie (z tego, co wiem), w tekstach na setki tysięcy znaków zawsze znajdziesz coś, co ci zgrzytnie, czy to po miesiącu, czy po dziesięciu latach. Nie wierzę w idealność tworów - potrzebny byłby chyba kilkudziesięcioosobowy sztab korektorski i redaktorski, który pracowałby rok, żeby tekst był gładki jak pupcia niemowlęcia. A i tak coś ci się później nie spodoba, bo już się nauczysz czegoś nowego, zyskasz odmienny punkt widzenia i doświadczenie. 
Dlatego zamartwianie się nad swoją propozycją i przetrzymywanie jej, żeby szlifować w nieskończoność, jest według mnie niewskazane. Jak to mówi jeden z moich profesorów: Doktorat to tylko etap w podróży. Nie piszcie go całe życie. Tak, ze skrajności w skrajność też nie można popadać; pół roku na książkę na czterysta tysięcy znaków to malutko, to szaleństwo! W szalonym tempie dopisałam i poprawiałam dwieście tysięcy znaków, przecież to woła o pomstę do nieba. Eksperyment jest robiony na wariackich papierach. Zobaczymy, jakie osiągnie efekty, a dopiero wtedy będę sypać radami. Mam nadzieję, że udało mi się spisać fabułę tak, żeby pracownicy wydawnictw czytający Dzikusa nie cierpieli, a może nawet czuli się nieźle. Najwyżej czasem się skrzywią...
Przede wszystkim ufam, że ktoś kupił świat przedstawiony. Cierpienia i przyjemności związane z moim warsztatem i szaleństwem pomysłu z terminem swoją drogą. Ale co z fabułą?

Czy nie przesadziłam z tymi symulacjami mordów, gwałtami, kosmicznym moralizatorstwem? Z porąbanymi, zaburzonymi postaciami i armią mechów? Nie mogę tego wiedzieć - moja skala normalności i przesady jest niewspółmierna z cudzymi. Czy nie schrzaniłam logiki zdarzeń? A ten światowy konflikt, nowe społeczeństwo, czy to w ogóle zjadliwe i poprawne polityczne? Zawsze mi się wydawało, że w sztuce nie musi, ale co ja tam wiem? Ostatnio próbowałam ocenić Dzikusa pod względem interpretacji politologicznej. Chyba stworzyłam hejt zarówno na lewicowe, jak i prawicowe społeczeństwo. Po Dzikusie, sprawie emigrantów i ostatnich wyborach ja już nie wiem, jakie mam poglądy polityczne. Przydałoby mi się jakieś społeczeństwo pół na pół. Może powinnam w kolejnych częściach Dzikusa poeksperymentować, żeby stworzyć model społeczny idealny dla mnie.

Wyłapywane potknięcia poprawiam - jeśli jakieś wydawnictwo zdecyduje się na wydanie, korektor będzie zadowolony. Po co biernie czekać na odpowiedzi? Przeglądanie treści w kółko i w kółko przeważnie sprawia, że w końcu zbiera ci się na wymioty, kiedy otwierasz plik ze swoim "dziełem".



Niby łatwiej byłoby przekazać je kumplowi beta readerowi. Ale przynajmniej uczę się i będę dobrze przygotowana na proces wydawniczy. Lub sama zdążę kopnąć się w tyłek za uchybienia, które potem wytkną mi w krytycznych uwagach. Poza tym, jeśli tego nie wydadzą, to przecież opublikuję sama, tak, jak obiecałam. A wstyd będzie puścić z kwiatuszkami. Dodatkowo zbieram pomysły na drugą część, analizując pierwszą. Tytuł i jeden wątek już mam.

Na razie czasu na pisanie drugiej części nie mam wcale. Zasiadłam do rozprawy doktorskiej, a raczej lektury niezbędnych, ustalonych dzieł. A tu opiekunka naukowa mówi: hola, hola, najpierw trzeba artykuł w czasopiśmie punktowanym opublikować! Przewodu doktorskiego bez tego się nie otworzy.
To były czasy, kiedy nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak ministerialna lista czasopism punktowanych... Myślicie, że wydawnictwa mają ciężkie wymogi co do tekstów? Spróbujcie opublikować artykuł w czasopiśmie naukowym.
I tylko dwa tygodnie na tekst. Dobrze, że chociaż mam porządną magisterkę z Lema, oprę ten artykuł na trzecim rozdziale, na etycznym horyzoncie przyszłości. Jeszcze Dobro złem czyń się kończy, a konkurencja niczego sobie, więc próbuję doprowadzić do końca drugie opko. Kolejny tekst na wariackich papierach... Ale cóż, rok temu kończyłam opko na Świetlne dzień przed terminem. Jak mnie ciśnie termin i czuję wyzwanie - robię się kreatywna, chociaż nieuważna. Coś za coś. 
Nawet mi się nie chce wspominać o przymusie spisania opowiadania na Dreszcze i zrobienia rozdziału magisterki na zaliczenie. Jeszcze mnie prosili ze strony lem.pl o ocenę tekstów konkursowych...

Skrzynka mailowa milczy, pytania kierowane do wydawnictw pozostają bez odpowiedzi. Nic się nie dzieje. Oprócz tego, że Dzikus właśnie walczy. 

Może tak piosenka z Pana Snów na umilenie dnia? Albo zepsucie, kto wie, gusta muzyczne są różne, opinie bywają skrajnie odmienne. Polecam takie zjawisko, jak piosenki z książek. Z gier też. Słyszeliście Wilczą zamieć, prawda? 
Wlepiam jeszcze odnośnik, który zabierze was wprost w objęcia testu na pisarza Pawła Pollaka ;)

Dużo piszę ostatnio? Tak, jak się denerwuję, to mnóstwo wypisuję, a praktycznie nic nie mówię. Milczek przyklejony do lapka. Za dużo na głowie, za wiele wyzwań i starań. Na szczęście ograniczam oczekiwania. Wiem, że mogę się ze wszystkim mylić. Na przykład z całym Dzikusem.
Oto jest paranoja oczekującego ;) Zamilknę na jakieś dwa, trzy tygodnie, chyba, że stanie się coś istotnego. Przeniosę się na blog filozoficzny, czyli Jaskinię Psów, bo muszę się wyżyć w temacie całkowitego zakazu aborcji, a także kondycji współczesnego człowieka.

PS. Akurat dziś późnym popołudniem słuchałam dwóch adekwatnych wykładów wiekowych profesorów. Jeden z nich mówił, że nie popełnia błędów tylko ten, co nic nie robi. Idealnie trafił, żeby spuentować mi notkę. Drugi pan profesor prawił o artystach i dziełach nieukończonych. Artysta-geniusz to tylko medium, przekaźnik, okno na absolut. Prześwieca przez niego światło, idea, jest tunelem, drogą, odrzuca siebie dla przekazu. Życie wykorzystuje go, by coś objawić. Sam nie pojmuje, co robi, nie jest w stanie zrozumieć wagi własnego czynu.
Cóż, moje czyny to albo głupota, albo szaleństwo. Geniuszu nie uwzględniam ;) Geniusze słowa to podobno po osiemdziesiątce...

poniedziałek, 26 października 2015

Standardowe manifesty i wydawnictwa część 3

Parę uwag na bieżąco.

Niektóre wydawnictwa w ogóle nie reagują na moje pytania. Wydawnictwo Otwarte i Publicat są do tej pory jedynymi, które na zapytanie odpowiedziały sprawnie.

Co do propozycji wydawniczych, przeważnie nikt nie przyśle wam żadnego maila zwrotnego. Drzewo Babel było uprzejmie odpisać, że książka nijak nie pasuje im do profilu. Poleciło inne. Fabryka Słów jako nieliczna śle odpowiedź z automatu, z podziękowaniem za przesyłkę. Genius Creations wyraźnie ukazuje nową jakość na rynku - dziękuje za książkę i informuje, do ilu osób teraz trafi oraz kiedy otrzymasz odpowiedź. Mimo że to tylko krótki mail, wyraźnie odznacza się na tle milczącego, biernego przyjmowania propozycji przez inne wydawnictwa. Na stronie GC można też znaleźć opis przebiegu procesu wydawniczego.
Oczywiście każdy rozumie, że ludzie z wydawnictw po prostu nie mają czasu na takie rzeczy, jak zajmowanie się każdym, kto do nich pisze. Ale nawet automatyczna odpowiedź robi człowiekowi dobrze - daje jakiś dowód nawiązania kontaktu, coś namacalnego. 

Wpadłam wczoraj do Empiku z zamiarem spisania nazw wydawnictw z półek literatura polska, fantastyka polska i obca. Akurat musiałam pojechać do Bonarki, więc eksplorowałam Empik właśnie tam.
Wchodzisz na pierwszy poziom sklepu i trafiasz na jarmark. Kupisz tam wszystko, od cukierków, przez torby i kolczyki po... wolę się nawet nie przyznawać, co tam widziałam. Wokół straganów kręci się z dziesięć osób. Jest winda, ale załóżmy, że jeżdżenie windą na pojedyncze piętra zdaje ci się głupie, więc brniesz po schodach na górę; półpiętro przecinają jakieś pseudo drzwi do innego wymiaru, z najnowszego Assassin's Creeda (nawet nie wiesz, która to już część...). Wyglądają, jakby miały uruchomić jakąś chorą melodyjkę albo wciągnąć cię w pułapkę, więc przeciskasz się obok i docierasz... do raju dla dzieci. Kompletnie pustego - ani pół dzieciaka wśród tych wszystkich zabawek i gadżetów. Znudzona pracownica zamiata nieistniejące śmieci z podłogi, żeby jej pracodawca nie powiedział, że nic nie robi. Wleczesz się po schodach na drugie piętro i wreszcie docierasz do książek. Wita cię dwójka czytających grube książki, młodych ludzi i kilku pracowników w podobnym wieku, którzy łażą między półkami i wyglądają na bardzo zajętych. Kompletna cisza, jesteś jak duch, nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Polska fantastyka wciśnięta w kąt, zajmuje "aż" dwa regały. Dokładając obcą fantastykę i półki z literaturą polską, czeka cię kilka regałów do przejrzenia.
Mój wpis nie ma na celu obrażania Empiku. Dzielę się tylko sprawozdaniem z wyprawy łowieckiej. Idę do sklepu z książkami i muszę przeleźć spory kawał, zawalony najróżniejszymi rzeczami, które książkami nie są, by wreszcie dobrnąć do celu. 



Ale cóż ja wiem? Ani się nie znam na handlu, ani na realiach rynku. Jestem tylko szeregowym czytelnikiem. I wiem, że czytelnictwo w Polsce ma się raczej kiepsko.

Niemniej dziękuję Empikowi za możliwość przebywania w ciszy i spokoju. Nie dziwię się, że ludzie lubią tam czytać. Przyjazne środowisko dla kontemplatorów.

Zanim przejdę do wydawnictw, muszę poruszyć jeszcze jedną kwestię. Jak zwykle zresztą. Żyłka mi pękła w tym temacie kolejny już raz.

Kilka wydawnictw preferuje propozycje z "gatunku" literatury dla kobiet.
CO TO JEST literatura dla kobiet? Widzieliście kiedyś podpis: literatura dla mężczyzn? Nie rozumiem - to cała literatura nie jest dla kobiet, dla nich istnieje jakaś specjalna? Reszta teoretycznie znajduje się poza ich sferą zainteresowania? I co te kobiety niby czytają? Wydawnictwo Amber daje wskazówkę: współczesne powieści obyczajowe. Biegnę więc do wujka Google sprawdzić, co to jest literatura obyczajowa. Wikipedia mówi mi, że istnieje coś takiego, jak:
Powieść społeczno-obyczajowa - najważniejsza odmiana powieści realistycznej reprezentowana przez najwybitniejsze osiągnięcia klasyki powieściowej XIX wieku. Najbardziej znanymi przykładami powieści społeczno-obyczajowej jest Komedia ludzka Honoriusza Balzaka, złożony z 85 tomów cykl obrazujący życie większości warstw społecznych Francji w okresie od Dyrektoriatu do monarchii lipcowej. Typową realizacją gatunku takiej powieści jest też Anna Karenina Lwa Tołstoja, obraz Rosji u schyłku XIX wieku. Na gruncie polskim za najwybitniejszą powieść społeczno - obyczajową uważa się Lalkę Bolesława Prusa, nazwaną przez krytyków "epopeją dziewiętnastowiecznej Warszawy".

NA BANK "STEREOTYPOWE" KOBIETY, O KTÓRE CHODZI WYDAWCOM, ZACZYTUJĄ SIĘ W BALZAKU I TOŁSTOJU! A TE SZMIRY, Z BEZNADZIEJNYMI OKŁADKAMI, PRZY KTÓRYCH GRAFIK PŁAKAŁ... TE SZMIRY KIEROWANE NIBY DO MNIE, BO PRZECIEŻ JESTEM KOBIETĄ, Z PEWNOŚCIĄ SĄ WZOROWYMI KONTYNUATORKAMI DZIEŁ PRUSA!

Dobrze wszyscy wiemy, o jaką pisaninę chodzi, bo na tym blogu pastwiłam się nad nią wielokrotnie. Cytowałam znawczynie "babskiej literatury", które są w stanie wybaczyć usterki językowe dla emocjonalnych podniet. Już mi nawet szczęka nie opada na samą myśl o takim stwierdzeniu, które balansuje na granicy ignorancji i absurdu. Nawet poradnik dla rolnika, złożony głównie z obrazków i wielkich podpisów, musi być napisany poprawnie językowo, składniowo itd.
Dobrze wiemy, o co chodzi - że kobiety podobno chcą czytać o romansach, ckliwych historyjkach i innych bzdetach, które można opakować w prymitywną okładkę sklejoną w Paincie i nie przejmować się specjalnie warsztatem autora. A pewnie, może i wielka rzesza kobiet chce. Telewizja, gazety, reklamy i społeczeństwo wmawia im, że to jest dla nich. Ograniczanie horyzontów i karmienie napuchniętych hormonami emocji, uderzanie w perfekcyjny wygląd i konkretne zachowania...
Przecież nikt nie mówi, a już na pewno nie ja, że koniecznie trzeba czytać klasykę, filozofię, fantastykę czy co tam kto ubóstwia. Uważam, że książki są po to, żeby nieść mądrość i poszerzać horyzonty. Rzecz drugorzędna, czy to będzie obyczajówka, kryminał, bajka, literatura podróżnicza, faktu, dramat, starodawna nowela, reportaż, satyra, political fiction, podręczniki, komiksy itp. Ale "kategoria" zwana literaturą dla kobiet doprowadza mnie do szału. Dobra, zrezygnujmy z wujka Google, idźmy na LC albo na stronę Matrasa i zobaczmy, co się kryje w dziale literatury kobiecej. Pierwsze zdania opisów książek, start.
"Związek kogoś tam i kogoś przechodzi kolejne próby, ale po każdej jest trwalszy..."
"Będąc ze mną skazujesz się na ból, cierpienie, niebezpieczeństwo..."
"Kogoś tam i kogoś połączyła młodzieńcza miłość..." 
"Ognista, hiszpańska wersja Pięćdziesięciu twarzy..."
"Był miłością jej życia, kiedy go zabrakło, jej świat runął..."
Okładki: całująca się para na tle drzew, biegnących koni, morza...
Oglądacie Pingwiny z Madagaskaru? Szef, Riko, Szeregowy i Kowalski czasem mają miny pełne odrazy i niedowierzania, a do tego skaczą im powieki. To jest doskonałe zobrazowanie "pękania żyłki". Ja tak wyglądam przy zderzeniu z babską pisaniną.

Oczywiście, że proste romanse są okej, żeby sobie poczytać i się zrelaksować, jeśli ktoś tylko to lubi. Ale trzymanie się całe życie jednego tematu czy kanonu nie ma zbyt wiele wspólnego z rozwojem. Chyba, że ktoś jest jak doktorek z mojej uczelni, który wszystkie prace, stopień po stopniu naukowym, pisze z Jaspersa.
Baba interesuje się tylko ckliwymi, tasiemcowymi romansidłami? A może wyłącznie poradnikami o tipsach, wiosennych sałatkach i zrzucaniu wagi? To poszerza wasze horyzonty? Wolne żarty. To mogą być dla was ciekawe sprawy, ale to nie są pożywki dla umysłu. Możecie ślicznie wyglądać i stanowić okazy zdrowia, ale bez tęgiego łba sobie nie poradzicie. I mężczyźni dalej będą uważać, że baba to tylko ładne opakowanie kuchennego, a przede wszystkim seksualnego robota. A ograniczone kobiety i mężczyźni będą was karmić wymysłami mającymi na celu skierowanie waszych wewnętrznych potrzeb na zadowalanie oka i spełnianie społecznych, skostniałych oczekiwań. 

Okej, okej, już kończę feministyczne manifesty.


WYDAWNICTWA:

Świat Książki przyjmuje propozycje na maila z konkretnymi wymogami: w tytule wiadomości krótki zarys pozycji, w załączniku maksymalnie pięćdziesiąt stron ze streszczeniem, na pierwszej stronie dane autora. Jeśli masz na koncie publikacje, musisz je krótko opisać i podać wydawcę.

Drageus przyjmuje propozycje wraz ze streszczeniem. Warto zaznaczyć, że jest to wydawnictwo zorientowane wyłącznie na fantastykę, obecnie głównie na SF.

Fantasy można wysłać do Szarej Godziny na maila.

Replika przyjmuje wyłącznie wersje papierowe z pakietem standardowym.

Czarne przyjmuje maile na dwa adresy naraz. Jeśli jest zainteresowane, kontaktuje się do trzech miesięcy.

Uwaga na koniec: a cóż to jest za kategoria na stronach kilku wydawnictw: Fantasy/fantastyka? Od kiedy fantasy jest czymś innym, niż fantastyka? Fantastyka dzieli się na fantasy, SF i horror. Jedna żyłka już mi pękła, ale niektóre wydawnictwa najwyraźniej nie mają dla mnie litości.

PS. Zapytałam kompetentnego znajomego o umowę wydawniczą z konkursu Czwartej Strony. Paweł Pollak na swoim blogu miał do niej sporo zastrzeżeń. Dam znać, co ustalę.

poniedziałek, 19 października 2015

Wydawnictwa część 2

Najpierw trochę o tchórzostwie i językowej poprawności.



JEDYNE, co nas ogranicza, to strach. Oczywiście, jest jeszcze przyzwoitość, dobro, piękno, sprawiedliwość itp., ale mówimy o wyjęciu swoich tekstów z przysłowiowej szuflady. Moje notki są wyzbyte niepewności i braku wiary w siebie, ale nie miejcie złudzeń: ja też boję się i wątpię. Przy każdym wyzwaniu.
Co do Dzikusa, ręka lekko mi drży, gdy klikam kolejne WYŚLIJ z propozycją wydawniczą. Chyba każdy ma takie myśli: Może rozsyłam kompletny gniot? Może trzeba było iść do fabryki łyżek, a nie brać się za pisanie? Uważam, że należy zacisnąć zęby i odrzucić od siebie wątpliwości. Jak się nie uda, to podejmę kolejną próbę. I kolejną. Będę się uczyć, aż mi się powiedzie. Odpowiednie nastawienie pożre twój strach i wątpliwości, chociaż co jakiś czas podejdą ci do gardła. Zwłaszcza, kiedy miesiącami będziesz czekał na odpowiedź od wydawnictw.
Przeglądam co trochę Dzikusa i nie raz wpadnę na kontrowersyjne zdanie, określenie czy odmianę. Mija czas, z każdym zerknięciem wyłapie się coś innego i nowego. Ale uważam, że wynajdywane błędy to drobne niezręczności, które można wygładzić bez bólu przy procesie wydawniczym.
Odważne nastawienie i dobre, porządne umiejętności warsztatowe. Trzymaj się tego i nie wymiękaj.



Rozsyłając propozycję zwróciłam uwagę na tytuł mojej pracy magisterskiej, który dwa lata temu był ustalony i wdrożony bez żadnych uwag. Ostatnio wpadłam na stwierdzenie, że zapis "fantastyczno-naukowa" jest błędny. Poprawny: fantastycznonaukowa. Tytułu pracy już nie zmienię, ale mogę pilnować tego zapisu w przyszłości.

Wróćmy do meritum.

Gdzie możesz wysłać fantastykę?

Prószyński i S-ka
Wiecie, jak było dziesięć i więcej lat temu? Przynajmniej ja mam takie przebłyski w pamięci. Człowiek myślał: Borze iglasty, żeby tak Prószyński mnie wydał... Albo: Jestem beztalenciem, nawet nie wysyłam do Prószyńskiego. To wydawnictwo zapracowało sobie na doskonałą renomę, ale nie róbmy z niego bóstwa. Z żadnego nie wolno robić boga, bo nie mamy jednego porządnego wydawnictwa na rynku. Dobrze myśleć: NIGDZIE nie mogę wysłać gniotu, muszę się postarać. Ranga wydawniczego bóstwa może niepotrzebnie onieśmielać, zniechęcać lub przeciwnie - sprawiać, że każdy, łącznie z grafomanami, bije do biednego Prószyńskiego lub innego Zeusa. Lekceważąc szeregi pozostałych mieszkańców Olimpu. 
Istnieje naprawdę sporo świetnych wydawnictw. Rynek rozkwitł. Niektóre wydawnictwa są młodziutkie, a już radzą sobie fantastycznie. Ustawmy Prószyńskiego wysoko, ale nie twórzmy szczytu listy i nie obwołujmy go niezdobytą górą.
Są i tacy, którzy powiedzą ci, że Prószyński czy inny "Zeus" to jedna z najgorszych opcji, jaką możesz wybrać. Ludzie są różni i mają odmienne doświadczenia. Podobnie z wydawnictwami. Musisz umieć odpowiednio selekcjonować informacje. 
Ta gadanina sprowadza się do jednego - WYSYŁAMY do Prószyńskiego.

Żartowałam! Prószyński nie przyjmuje obecnie fantastyki. Sorry. Propozycji fantastycznej tam nie wyślemy.

Insignis przyjmuje propozycje; nie precyzuje, jaką drogą, ale można mniemać, że trzeba wysłać mailem pakiet standardowy. I oczekiwać odpowiedzi tylko przy zainteresowaniu wydawnictwa.

Muza SA przyjmuje maile z zestawem standardowym. Czekasz trzy miesiące.

SQN przyjmuje propozycje; najlepiej wysłać pakiet standardowy na mail.

Zysk i S-ka przyjmuje propozycje; najlepiej wysłać pakiet standardowy na mail.

Publicat; w jego skład wchodzą między innymi Książnica i Wydawnictwo Dolnośląskie, które wydają fantastykę.
Publicat życzy sobie oprócz pakietu standardowego: w temacie maila "propozycja wydawnicza + tytuł", w wiadomości ilość znaków ze spacjami oraz grupę docelową czytelników. Na stronie ma formularz zgłoszeniowy, który u mnie nie działa. Wysłałam mu zapytanie odnośnie formułki przy formularzu, którą trzeba zaznaczyć. Pierwszy raz widzę, żeby trzeba się było zgadzać na przetwarzanie danych przy przesyłaniu propozycji.
(AKTUALIZACJA: Publicat odpisał, że strona jest w budowie, więc formularz może nie działać. Zapytał o rodzaj propozycji i skierował mnie na konkretny mail, najwyraźniej do osoby od fantastyki naukowej. Co do przetwarzania danych, nie wyjaśniono mi tego, ale i nikt nie kazał uwzględniać formułki w mailu z propozycją)

Może ktoś oświeci mnie, co się dzieje z Magiem? Bo od 2007 roku znajduję niezmienną informację: przysyłanie propozycji wydawniczych zawieszone.

Wysłałam pytanie o przyjmowanie propozycji do paru wydawnictw. Wciąż przeglądam rynek. Mam Drugą płeć do przeczytania i opracowania na doktorat, a opasłe tomy Historii Filozofii Coplestona rzucają się uciążliwie w oczy, domagając pracy nad drugą magisterką. Do tego czeka szlif opka na Dobro złem czyń, mam też pomysł na drugie. Może zdążę. Odezwę się za tydzień.

PS. Przypominam, self-publishing i vanity press nie wchodzą w grę. Jeśli niechcący znajdzie się tu wydawnictwo, które proponuje tego typu druk, od razu wypadnie z puli. W ogóle nie obchodzi mnie w tym momencie dyskusja na temat tego, czy selfy i vanity są złe, czy dobre. Po prostu takie jest założenie projektu Dzikiej Książki. Tylko normalny tryb wydawniczy.

poniedziałek, 12 października 2015

Wydawnictwa część 1

Pamiętaj!
Nie wysyłaj zbiorczych maili. Nie rozpisuj się w wiadomości. Sprawdź profil wydawniczy, nim wyślesz książkę do danego wydawnictwa. Nie prześladuj swoją osobą pracowników wydawnictw. 

Gdzie możesz wysłać fantastykę?

Genius Creations przyjmuje teksty mailem razem z informacją o autorze i streszczeniem na 1-2 strony. Odpowiada w ciągu trzech miesięcy, decyzje uzasadnia (warte docenienia, rzadko wydawnictwo poświęca czas na takie rzeczy).

Fabryka Słów przyjmuje teksty na maila, odpowiada tylko zainteresowana.

Uroboros przyjmuje wyłącznie wersję papierową z krótką informacją o autorze, danymi kontaktowymi, notką o książce (najlepiej streszczenie). Odpowiada do pół roku, nie uzasadnia.

Drzewo Babel przyjmuje na maila, odpowiada w trzy, cztery miesiące. Załącz streszczenie, dane o autorze, mail.
(POPRAWKA, Babel odpisało, że moja książka nie pasuje do jego profilu. Uprzejmie podało Fabrykę Słów jako alternatywę)

Supernowa przyjmuje wydruki na adres pocztowy i pliki tekstowe na maila, wraz z krótką notką o autorze, danymi kontaktowymi i notką o tekście (preferuje streszczenie). Nie odpowiada niezainteresowana.

Wydawnictwo Literackie przyjmuje wydruki i maile razem z danymi kontaktowymi, życiorysem i konspektem lub streszczeniem na jedną stronę. W ciągu sześciu miesięcy odpowiada tylko zainteresowane.

Wydawnictwo Otwarte przyjmuje teksty na maila, najlepiej załączyć zestaw standardowy.

Znak życzy sobie trzydzieści stron tekstu wraz ze streszczeniem i danymi kontaktowymi na maila, odpowiada tylko wybranym.

Dzikus jest rozsyłany, zbieram informacje, wysyłam w świat pakiety. Mój pakiet oprócz standardowych elementów zawiera jeszcze odnośnik do tego bloga i grafikę w odsłonie kolorowej oraz czarno-białej. Mam straszliwą orkę na dwóch kierunkach, więc z rozpisywaniem się tutaj nie ma mowy. Każdą ciekawą informację, reakcję, ploteczki postaram się wrzucić. Uwaga, wciąż trwa konkurs na książkę fantastyczną; jeśli masz czterysta tysięcy znaków, sprawdź Czwartą Stronę Fantastyki. Nadal możesz wysłać opowiadania na konkurs Dobro złem czyń, a także na Dreszcze, Literacki Konkurs Tematyczny.

czwartek, 24 września 2015

Pierścień rusza na południe... ekhm. Książka rusza do wydawnictw.

Czekam na odpowiedź od organizatorów konkursu na książkę fantastyczną odnośnie rozsyłki do wydawnictw pozycji konkursowej. Oczekuję też finału pracy grafika. Do końca miesiąca. W tym czasie robię streszczenie, charakterystykę postaci i wszelkie niezbędniki, jakich przeważnie oczekują wydawnictwa. Zrobiłam też kilka dodatkowych dziesiątek znaków dla rezerwy. Na początku października książka leci na konkurs i do wydawnictw. Ja w tym czasie mam masę konkursów na opowiadania, remont i powrót na uczelnię.
Przy wysyłce podam wam wszystkie wydawnictwa, ich profile i szybkość odpowiedzi. Wszystko na bieżąco. Będziecie mogli obserwować razem ze mną, co dzieje się z Dzikusem.  

piątek, 18 września 2015

Finisz



Łatwo nie było, ale oto jest, czterysta tysięcy znaków w pół roku, siedem autokorekt, przypisy na miejscu, osiem obszernych rozdziałów, nawet "Od autorki" (finalnie usunięte). Dwie bitwy na mechy, niesprawiedliwa, brutalna śmierć, spiski ziemskie i kosmiczne, bogowie i ateizm, reżimy polityczne, szalejące mary senne, wspomnienia niezwykłego dzieciństwa, dylematy moralne, nowa moralność, wynaturzenia i wypadki genetyczne oraz dziwny kot. Uważam, że książka wyszła ciekawa, chociaż na bank potrzebuje porządnej korekty i redakcji. W tekście na czterysta tysięcy znaków na pewno narobiłam błędów, których jak na razie sama nie dostrzegam. Ale mam nadzieję, że jak na propozycję wydawniczą przygotowaną w pół roku - jest znośne, a może nawet nieźle. 
Naprawdę wykończyły mnie te starania i wyścig, by jednocześnie spełnić własne założenia i wymogi ilościowe na konkurs. Muszę odpocząć. Po weekendzie notka odnośnie wysyłki wydawniczej i spraw technicznych.

czwartek, 27 sierpnia 2015

A może dwieście?


Proszę bardzo! Dopisałam Dzikusowi sto tysięcy znaków. Z samych poprawek doszło trzydzieści pięć tysięcy. Dołożyłam też do akcji wątki, jakie planowałam na kontynucję, jeśli książka zostanie wydana. I jeszcze nie skończyłam - może być z tego nawet kolejne sto tysięcy znaków, gdy wziąć pod uwagę poprawki obecnej całości. Czterysta tysięcy pozwoliłoby mi na udział w pewnym konkursie, więc czemu nie? Mam przecież jeszcze ponad dwa tygodnie do końca czasu projektu. Zawzięłam się i zdołam to napisać. I z dziesięć razy poprawić. 

Grafik też nie próżnuje. Oto fragment jego pracy, kawałek zrujnowanego Krakowa oraz szkic mecha. Finalnie spleciona z tego scena będzie, mam nadzieję, bardzo smaczna. Działamy, działamy ;)

by Marek Gryboś

środa, 12 sierpnia 2015

Walka o sto tysięcy

I wcale nie chodzi o Piórko Biedronki.



LICZBA ZNAKÓW

Po pierwszym szlifie generalnym, kiedy zerknęłam na liczbę znaków Dzikiej Książki pomyślałam, że jest zbyt drobna - ma nieco ponad dwieście tysięcy znaków. Wiem, ile powinien mieć szort, opko, ile opko mieć nie może, bo staje się za duże - ale jaka liczba znaków stanowi książkowe minimum? Zadałam to pytanie na forum i okazało się, że wymogi Czwartej Strony Fantastyki optymalnie wyznaczają granice potwierdzane opiniami piszących - czterysta tysięcy. Trzysta pięćdziesiąt zostało przez Marcina Podlewskiego określone jako minimum. 
Mam jeszcze miesiąc czasu. Dostałam się na doktorat, spisałam opowiadania na wszystkie konkursy, mam przez miesiąc sporo czasu. 

Po co się przyznaję, że mam za mało znaków o jakieś sto tysięcy? Bo Projekt nie jest po to, żeby zgrywać kozaka, tylko zobaczyć, jak to przebiega, jakie problemy się pojawiają i czy rzeczywiście cała sprawa z sześcioma miesiącami na książkę jest możliwa. To ma być autentyczne, nie wygładzone i idealnie wpasowane w śliczny plan. Realnie staram się prowadzić walkę o to, by Dzikus miał jak największe szanse na wydanie. Liczba znaków, choć często w ogóle o tym nie myślimy, jest bardzo istotna. 

Sami chyba rozumiecie, że w tej sytuacji muszę pisać i nie uda mi się pokazać wam obiecanych zabiegów na żywym tekście, a przynajmniej nie w tej notce. 

Wspomnę jeszcze o innym, ciekawym sposobie na książkę. Taki myk prezentuje strona Nowej Fantastyki.
Z czasem udzielania się i publikowania na niej, jeśli przejawia się jakieś walory i wartości literacko-charakterologiczne, można liczyć na pomoc niezłych wyjadaczy w temacie. W ten sposób postąpiło już kilku użytkowników - dają skompletowanemu gronu książkę do betowania, a nawet piszą ją kawałek po kawałku, w trakcie bety, modyfikując i wytwarzając tekst przy bieżących uwagach życzliwych kolegów. Betuję ze dwie czy trzy książki, więc wiem, jak to wygląda. Wszyscy się przy tym czegoś uczą, coś zyskują, a beta całkiem porządna i darmowa. Wielu pisarzy wskazuje przy pytaniach "jak wydać książkę" element bety od znajomego, nim wyślą ją do wydawnictw. To jest świetna droga szlifierska. Co prawda nie dla mnie, bo ja w kwestii książek jestem absolutna Zosia Samosia. Podciągam swoje umiejętności jak tylko mogę, udało mi się osiągnąć taki poziom, że często beta moich opków od wyjadaczy z NF nie jest potrzebna, tekst nie zawiera błędów. Wiem, że łatwo to osiągnąć przy dziesięciu tysiącach znaków, a co innego przy trzystu. Ale w temacie szlifowania książek działam sama i kropka. Dopiero później, po wysyłce do wydawnictw, mogę pogadać z betami. Inni wcale tak nie muszą - wręcz zalecam, jeśli nie macie charakteru podobnego do mnie (pod tytułem: wszystko muszę sama), znajdźcie kogoś na betę. Często samemu nie widzi się pewnych błędów, zwłaszcza, gdy goni czas i nie można spojrzeć na tekst z dużo większej perspektywy.
Jeśli macie charakter podobny do mnie, to uczcie się pilnie i przygotujcie na wiele porażek, nim przyjdą sukcesy.

W tej chwili nie pomogę bardziej, moi drodzy, wracam do Dzikusa.

PS. Zapomniałam wkleić dowody. Wlepiam screena.


wtorek, 14 lipca 2015

Wielkie manifesty i czarna magia redakcji

Został ostatni rozdział Dzikusa do napisania. Mieszczę się w czasie, mimo, że to było mordercze pisanie. Jestem po egzaminie na doktorat, walnęłam na niego obszerny konspekt, wyników jeszcze nie ma. Cztery opka klecę na konkursy i NF. Trzy książki naraz. Jestem zmaltretowana psychicznie, ale mam dla was kilka ciekawych rzeczy.


Po pierwsze: polecam publikacje odnoszące się do bezpieczeństwa kulturowego - opracowanie pana profesora Czai, wypowiedź profesora Legutko na Kongresie Kultury Polskiej i tym podobne teksty oscylujące wokół wagi twórczości. Po co? Żebyście sobie uzmysłowili, że książka i tworzenie literatury to rzecz wielka. To wkład w dziedzictwo kulturowe. Dziedzictwo kulturowe nie potrzebuje szmiry, chociaż ta także znajdzie swoje miejsce. Nie bawcie się w pisarzy - bądźcie nimi jako ludzie podtrzymujący i wzbogacający kulturę.

Po drugie, znowu muszę poświęcić słów kilka na literaturę kobiecą. Jak mogliście już przeczytać, nie mam szacunku dla typowo "babskiej pisaniny", gdzie dla "emocji, romansów i uniesień" można podobnież "przymykać oko na błędy i styl".

Przygotowując się na egzamin na doktorat czytałam o etyce troski, badaniach Kohlberga i reakcji na nie Carol Gilligan. Rzeczona uczennica psychologa Kohlberga w odpowiedzi na jego teorię moralnego rozwoju dziecka zwróciła uwagę na odmienne potrzeby i uznawanie innych wartości przez kobiety niż przez mężczyzn. Patrzę na to po części sceptycznym, po części przychylnym okiem - być może nie ma uniwersalnych wartości ludzkich, a przynajmniej uniwersalnego ich pojmowania i hierarchizowania. Trzeba pamiętać o relatywnym aspekcie świata, tkwiącym we wszystkim, co poznajemy i interpretujemy. 

Podobnież nasze różnice w budowaniu systemów wartości zaczynają się około trzeciego roku życia. Chłopcy uświadamiają sobie wtedy własną inność, odrębność od matki i poszukują tożsamości gdzie indziej. Rywalizują o pozycję, utwierdzają świadomość swojej odrębnej podmiotowości, zakotwiczają się w sobie. Dziewczynki natomiast rozumieją, że są takie, jak matka i zacieśniają relację z nią, naśladują ją, uczą się dzielenia emocji i opieki. Bardzo to upraszczam, jeśli chcecie szczegółów, poczytajcie sobie o skali Kohlberga i skali Gilligan, gdzie rozwój dziewczynki oscylować ma niby wokół troski - najpierw o siebie, potem o innych, następnie równowagi między nimi.

Co wynika z rozważań nad różnicami w rozwoju moralnym kobiet i mężczyzn? Dla kobiet co innego ma być ważne. Sprawiedliwość i równość rozumiana przez mężczyzn długi czas stawiała je poza nawiasem, była domeną samców, niedotyczącą intymności domowej, w której znajdowała się kobieta. Dla kobiet ważne były relacje z rodziną, emocje, bliskość, instynkty, sekretne siły natury, drzemiące w człowieku podświadome szepty. Ich racjonalność, wedle omawianej teorii, nie ma się zgadzać z trendami racjonalności, jakie przysposobili mężczyźni jako uniwersalne. Być może dlatego już w starożytnej Grecji i w Rzymie odmawiano kobietom posiadania rozumu - bo ich racjonalność buduje podstawy na czym innym. 

Po co o tym piszę?
Bo po części jest to naciągane (badania i teorie te zostały podważone i skrytykowane), a po części prawdziwe (niezależnie czy kulturowe, czy biologiczne, różnice płciowe istnieją), co ma wpływ na postrzeganie kobiety jako odbiorcy literatury. Czemu rzadziej mam w rękach publikacje kobiet niż mężczyzn? Bo kanony uniwersalne są zdominowane przez mężczyzn. Kobietom trudniej się w nie wpasować, nie chcą tego robić, nie udaje im się, czy o co chodzi?
Czytałam o katolickim feminizmie, gdzie panie propagujące go twierdzą, że pozostałe feministki odrzucają swoją kobiecą naturę i próbują "być" mężczyznami. Czy mam sądzić, że porzuciłam swoją kobiecość, bo ubóstwiam literaturę tworzoną przez mężczyzn, wyznaję wiele z wartości ustanowionych przez nich, rozumiem wszelkie ich piramidy potrzeb i zasad? Taki nasuwa się niby-wniosek. Ależ skąd! Najgłośniej przemawia przeze mnie nadwrażliwość i szalona empatia, integracja z całym światem, z bólem każdego; lecz jest tutaj także siła, twardy charakter, przeświadczenie o swojej podmiotowości. Przeświadczenie o takiej sile, że nic ani nikt nie może mnie zniewolić. 

Dobra, ale co z tego całego gadania wynika? Pytam jeszcze raz: mam sądzić, że porzuciłam gdzieś własną naturę i pcham się między mężczyzn? Na przykład Dzikusem, czyli książką aspirującą do klasycznej fantastyki naukowej? Dwieście lat temu to by mi pewnie karę chłosty dali za takie pomysły. Porzuciłam tę cholerną "kobiecą naturę"? Oj, nie. 

Kochamy etykietki. To znaczy, większość ludzi miłuje; ja je odrzucam, kiedy tylko się zorientuję, że oklejam świat upraszczającymi schematami. Według mnie zarówno kobieta, jak i mężczyzna są zdolni do obu postaw, postawy "troski" i postawy "obowiązku". Moje potrzeby i aspiracje mieszczą się w obu skalach. Obie są moje, obie sobie przysposobiłam. To dla mnie jedna, szeroka skala.

Bardzo duży wpływ ma na nas wychowanie, kategoryzacja od małego - mnie to ominęło, bo byłam i jestem introwertyczką z kompletnie niezależnym umysłem i rodziną, która, chwała losowi, na to pozwoliła. Jesteśmy dzieleni we wszystkim najpierw na płeć. W literaturze także. Kobiety, jeśli to czytacie, jeżeli rzeczywiście chcecie pisać przepełnione emocjami romanse, niech będą okraszone dobrym warsztatem, niech zawierają ciekawe dane, informacje, innowacyjności, niechże tam się znajdzie coś, co przyniesie wkład w to szalenie ważne dziedzictwo kulturowe, a nie tylko grę na damskich emocjach. Twórzcie światy, ale nie plećcie ich tylko z emocji. Emocje i relacje to kobiecy geniusz, zróbcie z tego przyprawę, ale kanon filozoficzny, literacki, myślowy miejcie w poszanowaniu, obeznaniu i potrafcie posługiwać się jego narzędziami. Bo to są bardzo dobre narzędzia. Nie możemy zbudować historii od nowa, tworzymy za to teraźniejszość i przyszłość. Nasze poprzedniczki rodziły historię, my możemy więcej - wzbogacić ją o nasz głos. Ledwie sto lat jesteśmy równouprawnione na polu wyborczym, a nadal trwa proces równouprawnienia społecznego. Zwrócenie się w innym kierunku, niż nam przypisywano i nas nim ograniczano, nie jest żadnym porzuceniem własnej natury ani babochłopstwem. Świat pozwala nam wreszcie własną naturę odnaleźć, nie przyjmować narzuconej - a zdaje mi się, że tak jak osobowość, ludzka natura nie jest jedna, to zbiór miliardowej wielości. Nie bójcie się sięgać po te "męskie" wartości, a w drugą stronę - jeśli źle się czujecie wśród "uniwersalistycznych" kanonów, zróbcie własny. Mężczyźni mają w sobie pierwiastek kobiecej wrażliwości, ale o wiele silniej jest u nich tłamszony wychowaniem i dużo bardziej boją się ku niemu sięgać. Jednak u pisarzy możecie nie raz go wyłuskać. Każdy układa swoje yin yang wedle własnego uznania. Najgorzej to dać się wrzucić do jakiegoś wora i bać się czerpać z wszystkiego innego.

No i zrobiłam feministyczny manifest. Ale cóż, nie pierwszy i nie ostatni w życiu.



Porozmawiajmy o czymś neutralnym światopoglądowo i gatunkowo. O redakcji, która zdaje się tajemniczą właściwością procesu twórczego i wydawniczego. Wielu, naprawdę wielu początkujących twórców i odbiorców literatury nie ma pojęcia, na czym polega redakcja. Łatwo przyswoić sobie naturę korekty, bo natychmiast przychodzą na myśl szkolne wypracowania i dyktanda. Ale redakcja? 

Rozwiejmy kilka wątpliwości.

Redaktor nie składa tekstu. Składem zajmuje się przeważnie kto inny. Skład następuje na samym końcu procesu wydawniczego.

Redaktor ma prawo wywrócić tekst do góry nogami, sugerować wywalenie całych rozdziałów, dopiski, a nawet poprosić o napisanie dzieła od nowa. Autor, rzecz jasna, ma prawo odmówić. Zalecany jest tutaj kompromis - bo redaktor, choć nie jest tak ważny, jak autor, to osoba niezmiernie istotna dla twojej książki. Można powiedzieć, że stoi między tobą a światem, miętosząc w rękach twoje dziecię, brutalnie, bez sentymentów - tak, jak lekarz w szpitalu wrazi twojemu dziecku dziesięć igieł i rurek w ciało, jeśli jest poważnie chore. Musisz pozwolić na leczenie.
Może być i tak, że leczenia wcale nie trzeba. Bywa, że lekarz to konował. Musisz dokładnie obadać sytuację, schować butę do kieszeni, ale dumy trzymać się mocno. Nie możesz pozwolić, by książka ucierpiała, ale i by własna arogancja i nieprzejednanie spartaczyły jej start. Redaktor ma z niej i z ciebie wywlec wszystko co najlepsze.

Redaktor pilnuje, by tekst był logiczny, przejrzysty, fabularnie bez zarzutu, sięga do kanonu, zasad funkcjonowania świata (czy to realnego, czy wymyślonego przez autora - bywa, że twórca sam łamie własne zasady), poprawności językowej (merytoryka i gramatyka). Czyli po prostu pracuje z tekstem.

Tak samo korektor, jak i redaktor posiada kanon zasad, których się trzyma; redaktor dodatkowo kieruje się wymaganiami i oczekiwaniami wydawnictwa oraz rynku.


Kiedy spiszę ostatni rozdział, będę szlifować. Korekta idzie mi nieźle, co pokazują publikacje na NF - niewiele już zdarza się wytknąć użyszkodnikom błędów w moich opowiadaniach (łatwo o to przy opowiadaniu, ale nie łudzę się, że nie narobię błędów w tekście na setki tysięcy znaków). Co do redakcji, nie sposób działać samemu i ktoś drugi jest niezbędny - ale przed tym, jak ekipa wydawnicza dostanie tekst do ręki, mam zamiar wyszlifować go, jak najlepiej potrafię. W dwa miesiące. W następnej notce już na tekście pokażę wam zabiegi, jakie w fazie szlifu zastosuję. 

wtorek, 23 czerwca 2015

tik tak tik tak

Jestem! Żyję!

Co z Dziką Książką?
Sto pięćdziesiąt tysięcy znaków, z tego dziewięćdziesiąt tysięcy poddane pierwszym korektom. Jestem niemal pewna, że skończę w połowie lipca, a więc w terminie. Potem jeszcze dwa miesiące na szlif. Mam już niemal całą listę wydawnictw, mój najwspanialszy grafik robi mi ilustracje, morduję się nad nazwami, powiązaniami, spełnianiem punktów założeń. 



Dzikus niepokojąco się rozbudowuje, można by jeszcze poprowadzić sto wątków - ale twardo trzymam się zamknięcia w początkowym konspekcie, głównej linii wyznaczonej od początku. Pomysły rozdrabniania się trzeba mocno przefiltrować. Jak zgubisz motyw przewodni albo za bardzo od niego odejdziesz, możesz położyć całą fabułę.

Skąd brak notek przez dłuższy czas? Sesja, rekrutacja na doktorat, opka na konkursy, książki. Teraz będzie nieco luzu, wiec napiszę wam porządną, ładną notkę, przygotowującą do finalizacji pracy.

niedziela, 31 maja 2015

literackie prawo-lewo, góra-dół



Przypominam założenia:
Dzika Książka powstanie w pół roku - po tym czasie będzie gotowym produktem wysłanym do wydawnictw. Pół roku wystarczy, by była na tyle dobra, że wydadzą ją w normalnym trybie.
Dzikus to fantastyka naukowa, klasyczna odmiana z postmodernistycznym smaczkiem. Stawia na wymiar etyczny. Jej akcja dzieje się w Krakowie, w odmienionym społeczeństwie przyszłości. Dodatkowe założenia, jakie przyszły z czasem, to poruszenie tematu eurosieroctwa. Wziął się z rozmowy z Romualdem Pawlakiem, który uznał, że są tematy, o których nie można mówić za pomocą fantastyki - wskazał właśnie eurosieroctwo jako taką rzecz. "Bo po co?" Ponadto książka ma mieć lewacki wyraz - lewacki w rozumieniu literatury, a więc z filozoficznej wykładni. Dlaczego? Ponieważ jeden pan stwierdził, że porządna fantastyka naukowa, to prawa fantastyka naukowa. A ja chętnie robię wszystko na opak i tam, gdzie ktoś mówi, że się nie da, z maniakalnym uporem udowadniam, że jednak się da.
Trzeba dobrze zrozumieć prawo-lewo, zwłaszcza w okresie burzy politycznej. Nie chodzi tu o polityczne podziały prawicowo-lewicowe, jakie od razu przychodzą wam na myśl. Podział ma tutaj wymiar ontologiczny - odnosi się do przedstawienia bytu. Epistemologiczny także. W wielkim uproszczeniu ujmując: tam, gdzie byt jest niepewny, niedookreślony, gdzie poddana w wątpienie jest możliwość poznania, gdzie dominuje relatywizm - mamy lewo. Dyskutowaliśmy o słowach o prawicy wspomnianego pisarza na Fantastyce Polskiej i doszliśmy do wniosku, że tak należy jego słowa interpretować: trudno budować naukową fantastykę tam, gdzie nie ma naukowej pewności, dookreślenia, postawienia na poznanie. Nie uznaję jednak, że w ogóle niemożliwym jest zbudowanie porządnego utworu fantastycznonaukowego po lewacku. Nie wiem, na ile lewy charakter mi się uda - dopiero po spisaniu całej powieści sprawdzę, na ile udało mi się osiągnąć cel i co ewentualnie pozmieniać. Wydaje mi się jednak, że takie właśnie pisanie mam we krwi, ponieważ tak pojmuję świat - relatywnie, uznając niemożność absolutnego poznania, nieistnienie prawd obiektywnych, absolutnych itp.

W książce trudno będzie określić, co jest dobre - właściwie każda rzecz, każde zjawisko pozornie pozytywne w którymś momencie zacznie śmierdzieć zgnilizną. Postmodernistyczne wstawki zrobią swoje - pomieszają rzeczywistość ze snami, wspomnieniami, pragnieniami, zbudzą demony i będą domagać się Boga. Fabuła Dzikusa wzbudza we mnie silne emocje, opory, tęsknoty, w pewnych momentach zachwyt. Mam nadzieję, że zawrę te doznania w tekście i czytelnik będzie miał szansę je odebrać. Wkładam w książkę bardzo plastyczne postacie, jak to u mnie mocno uwikłane w siebie, w swoje winy, rodziny i wspomnienia. Nieustannie towarzyszy im pewne kluczowe dla książki zwierzę. Choć nieme, bez świadomych emocji, prawdopodobnie samo wywoła największe emocje.

Dobra, podejmijmy jeszcze jeden, mam nadzieję przydatny temat.

Zmora doświadczenia

Jestem przekonana, że mieliście z tym styczność wszyscy, chyba, że macie naście lat. Pracodawca wymaga od nas doświadczenia, ale my zaraz po szkole tego doświadczenia nie posiadamy. Dlatego jesteśmy mniej atrakcyjnymi pracownikami. To błędne koło - nie zdobędziemy doświadczenia, jeśli nikt nie da nam ku temu okazji. W dobie kryzysu na rynku książki nie inaczej jest z debiutantami i ich szansami na druk. A jednak zaistniały jakieś wydawnictwa, które inwestują w debiutantów. Mimo to jest trudno i dlatego właśnie spisuję dla was te przeróżne rzeczy na blogu. Próbuję wrzucać tu wszystko, co wiem lub wydaje mi się, że uatrakcyjni waszą propozycję wydawniczą, ulepszy wasz warsztat, a przede wszystkim uświadomi o pewnych istotnych kwestiach. 
Sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna. Każdy zaczynał. Wielu zaczynało w konkursach, w czasopismach, co otworzyło im drogę do wydawnictw. Mieli co wpisać w literackie CV, zrobili warsztat i przebili się swoimi wyszlifowanymi pomysłami przez mur, który oddziela od zaistnienia. Zbieranie doświadczenia, podejmowanie wyzwań w konkursach, rozeznanie w fandomie, rozpoznawalność czy to przez publikowane krótkie formy, artykuły lub działalność na blogu, a nawet merytoryczne wypowiedzi na forach i fejsie - wszystko dziś buduje wasz wizerunek. Jeśli chcecie zostać pisarzami, powinniście się w to zaangażować. Oczywiście dobra propozycja wydawnicza obroni się sama, nawet jeśli nie wychodzicie od pięćdziesięciu lat z piwnicy i nikt nie wie o waszym istnieniu. Ale wydawnictwo to interes. Sądzisz, że w dzisiejszych czasach chętniej zainwestuje w rozpoznawalnego, otwartego człowieka z jakimś dorobkiem czy w dzikusa, który stroni od świata? Oczywiście, dziwność i nieuchwytność też jest w cenie - sęk w tym, by swoje cechy zamienić w coś atrakcyjnego i wpompować to nie tylko w fabułę książki, ale i jej otoczkę.

Jeśli chcesz być pisarzem, musisz się nim stać. Możesz mieć predyspozycje, ale się nim nie rodzisz. Pisarzem czynią przede wszystkim utwory, utwory jakościowo dobre. Niemniej uważam za użyteczną pewną teorię. Mówi o tym, że na daną osobę można się wykreować. Jeśli wykreujesz swój wizerunek na pisarza, ułatwi ci to istnienie w świecie literatury. Kreacja nie może być jednak pusta - opiera się na fundamentach z docenianych utworów. Nie wystarczy uważać się za kogoś, trzeba jeszcze mieć czym to udowodnić. Jeśli cię ganią za twoje teksty, jeżeli mówią ci, że musisz się uczyć, to zepnij pośladki, gęba na kłódkę, nie kłóć się, nie pogrążaj, tylko ćwicz. Póki twoja kreacja jest pusta - stanowi śmieszny twór, który nigdy nie zostanie potraktowany poważnie, jeśli nie zapełnisz go jakościowo dobrą pracą. Widzę w sieci setki zapatrzonych w siebie grafomanów, którym się wydaje, że są Tolkienem lub Lemem. Albo co gorsza, uważają się za geniuszy, a nawet nic nie wiedzą o geniuszach swoich ulubionych gatunków. Pokora, otwarta chęć uczenia się i podejmowanie nieustannych prób - to klucz do tego, by cię doceniono. Nawet, jeśli wciąż i wciąż nie będzie ci się udawać wybić, przynajmniej doceni się twoją wytrwałość i brak samouwielbienia domniemanym geniuszem.

Pozdrawiam i wracam do pracy.

czwartek, 21 maja 2015

galop

Sto tysięcy znaków. Rozwaliłam miasto, złamałam ludziom życie. Oczywiście w książce. To i tak nic w porównaniu do pierwszego mojego tekstu tego roku, który bierze udział w konkursie na NF z szansą na druk. Tam rozwaliłam kontynenty. Wbijaj i rejestruj się tutaj, świetne konkursy czekają na twoje teksty! 
Nie ograniczaj się, niszcz i twórz na wielką lub małą skalę, bylebyś widział to oczami wyobraźni. Nie bój się sprawdzać map i zdobywać informacji w książkach i Internecie. Jedyne, co cię ogranicza, to twoja wyobraźnia, więc stale ją poszerzaj - łap wiedzę o świecie, czytaj cudze teksty, oglądaj, graj, nawiedzaj eventy, zażywaj kultury. Popatrz na świat do góry nogami, zajrzyj pod oślizgły kamień, weź udział w konkursie. Gimnastykuj umysł, a będzie o wiele bardziej płodny, fabuła zda się, że zawiązuje i rozwija się sama.

Nie mogę się w żaden sposób zatrzymać, w głowie biegną mi fabuły trzech książek i trzech opowiadań. Niestety, wymyśliłam trzecią książkę, która w ogóle nie chce zaczekać do czasu ukończenia dwóch pozostałych powieści, do tego sesji na studiach i wyborów prezydenckich. Dlatego nie mam w tym tygodniu nawet chwili, by obdarzyć was mądrą, twórczą refleksją i merytorycznymi poradami. Spróbuję jednak odesłać do kogoś, kto poświęcił swoją uwagę na sprawy dla nas ważne. Trwa konkurs na książkę fantastyczną. Paweł Pollak przejrzał zasady i umowę. Jego analiza przyda wam się, kiedy już zaczniecie mieć do czynienia z odpowiedziami na swoją propozycję wydawniczą. Klikaj śmiało tutaj.



czwartek, 7 maja 2015

Zmora tysięcy

Pięćdziesiąt tysięcy znaków przepisanej Dzikiej Książki. 

Dobór wydawnictw

Dobór wydawnictw do swojej propozycji jest jednym z kluczowych elementów. Musisz przekopać całą sieć, nie tylko weryfikatorium. Znaleźć każde w miarę atrakcyjne wydawnictwo wydające w normalnym trybie. Przy selekcjonowaniu sprawdź:
1. Profil - co wydają i jakich propozycji oczekują
2. Status - przyjmują debiuty czy nie
3. Opinie - jak wypowiadają się o nim osoby współpracujące
4. Czas oczekiwania na odpowiedź
5. WYMOGI - jeśli potrzebują streszczenia, opracowania, opisu, informacji o tobie, stwórz doskonałe dokumenty spełniające te wymogi.

Maile i wszelkie załączone pliki (łącznie z książką, oczywiste), musisz napisać bezbłędną polszczyzną. Pisz co chcesz, czasem na twoją korzyść idzie urzędowy ton, a czasem to, że jesteś niezłym wariatem. Trzymaj się jednak tematu, bądź grzeczny, elokwentny i zachowuj pokorę.

Czego nie pisz

Wzoruję się na..
Próbowałem/jeśli nie wyjdzie, chcę spróbować z self/vanity... - Jeśli próbowałeś, nie ma się czym chwalić. Stało się, trudno, porzuć temat. Jeżeli rozważasz taką opcję, zachowaj to dla siebie i przemyśl sto razy. Nie będę ci mówić, jak masz żyć, ale na pewno podkreślę, że takie zamiary nie są postrzegane jako pozytywne.
Elaboraty w stylu: Interesuję się, mam aspiracje, wasze wydawnictwo wygląda na... - człowieku, nikogo to nie obchodzi. Dane o sobie przedstaw w formie podobnej do CV. Najlepiej, jak będziesz miał niezły dorobek do streszczenia, ale jeśli nie masz, nie naciągaj, nie zmyślaj i nie ględź. 
Proszę o podanie czasu odpowiedzi - daj żyć tym ludziom! Jak nie napisali na stronie, to najwidoczniej wolą się nie określać lub mieszczą się w standardach.
Tekst jest przed korektą... - Wybacz, ale NA **** WYSYŁASZ NIEDOPRACOWANY TEKST?

Jeśli jednak masz merytoryczne pytania, nie bój się wydawnictwa. Możesz zapytać np. o:
preferowany gatunek
plan wydawniczy
wymogi co do formatu tekstu
i tym podobne rzeczy, dzięki którym jak najlepiej spełnisz oczekiwania.
Nie zadawaj pytań, na które odpowiedziano na stronie wydawnictwa. Sprawdź witrynę dokładnie.

Teksty

Opowiadania trudno wydać. Podejrzewam, że szansę mają spójne, dobrze opracowane tomiki.
Niezbyt obszerne powiastki mogą być za krótkie i odrzucone.
Wielkie tomiszcze powinny mieć plan, opracowanie i jak najlepszą korektę, żeby komuś w ogóle chciało się przeczytać choć 10 stron.
Redaktor może oczekiwać od ciebie całkowitej przebudowy tekstu lub drobnych poprawek. Musisz wypracować z nim kompromis - oboje macie się czuć usatysfakcjonowani. Jeśli posiadasz mniejsze doświadczenie od redaktora, zaufaj mu. Nie rób jednak wszystkiego tak, jak mówi, jeśli to ci się nie podoba. 

Minęły prawie dwa miesiące. Piętnastego maja mam zamiar posiadać ponad 100 tysięcy znaków Dzikiej Książki na komputerze. Jest treściwa, zbita, a akcja wartka (na moje oko). Żeby spełnić swoje wymogi, muszę zrobić tylko jedno - PRZESTAĆ CHRZANIĆ I WRACAĆ DO ROBOTY.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Tytuł, budowa, mięso

Po morderczych dwóch tygodniach, podczas których łącznie wyprodukowałam około stu tysięcy znaków ośmiu różnych tekstów, mogę wrócić do udzielania mniej lub bardziej cennych, dzikich porad. 
Przepisanego na komputer Dzikusa mam tyle:

Plus zabazgrane jakieś dwadzieścia stron zeszytu. 

A ty? Co zapisałeś przez ostatnie dwa tygodnie?

(Tutaj była połajanka, ale kij z nią)

Konkrety.

Tytuł
Niejedno istnieje zdanie i pogląd na ten temat. Pewnym jest, że tytuł powinien zaciekawić i zachęcić. Niektórzy straszą nim i intrygują (albo zdaje im się, że straszą i intrygują...)
Wilki w ścianach, Grób z niespodzianką 

inni szokują lub bawią (albo śmieszą, co mało ma wspólnego z ubawem)
Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki 

inni idą klasycznym stylem 
wszelkie Nawiedzone domy, Potargane wzgórza, Królestwa, Zimy, Władcy itd.

są tacy, co czepiają się znienawidzonego przeze mnie stylu niepasujących zestawień 
Jasny mrok, Ciemność płonie, Czarna biel

Niektórzy z namaszczeniem (lub zwykłą prostotą) dają imię, miejscowość, przedmiot bądź określenie w tytuł, co stanowi klasykę klasyki - antyczny Fedon, Państwo czy Metafizyka mówią same za siebie. 

Bywają tytuły fenomenalne. Uważam za takie np.: Pannę Nikt, Krytykę czystego rozumu, Czas pogardy, Siewcę Wiatru, Wygnanie i królestwo czy Przekleństwa niewinności. Ot, są jak doskonała przyprawa do potrawy. Oczywiście, to moje subiektywne doznania, nie musicie się z tym zgadzać.


Jeśli od razu cię nie olśniło, po prostu dokładnie, wielokrotnie się nad tym zastanów. Daj się zainspirować własnej fabule albo czemuś przypadkowemu - kadrowi filmu, tekstowi piosenki, kilku słowom obcego człowieka. To powinno być coś niczym brakujący, najważniejszy puzzel. I może leżeć na ulicy. Nigdy go nie widziałeś, ale biorąc go do ręki przyjdzie do ciebie przekonanie, że to właśnie on.
Jeśli nie przychodzi, ostatnią deską ratunku jest wydawnictwo. Nie pchaj tytułu na siłę w propozycję wydawniczą, skoro nie jesteś przekonany, jaki ma być. Redaktor czy wydawca powinien ci pomóc, chociaż brak tytułu jest źle widziany. Pamiętaj też, że tytuł w każdej chwili procesu wydawniczego można zmienić - i twój wypieszczony, doskonały wybór może zostać zanegowany przez wydawcę.

Budowa utworu


Teoretycznie nie powinieneś mieć nadmiaru narratorów. Przynajmniej jako debiutant; wydawca nie pójdzie w wielowątkową historię czy w multiwersum w ciemno. Różne punkty widzenia są świetne i uwielbiam je (do przesady...), ale ich nadmiar wprowadza chaos. Jeden narrator jest bezpieczny, ale według mnie, okropnie nudny. Moim zdaniem pojedynczy nadaje się do opowiadania, ale nie do książki. Chociaż przez chwilę powinno się ukazać fabułę z odmiennego punktu widzenia. Wiem - to łatwe, jeśli bohaterów oddzielają odległości i wraz ze zmianą akcji trzeba zmienić narratora. Gorzej, jeśli fabuła jest jednolita i trzyma się jednej postaci. Ale można to spokojnie wykonać.
(dopisek po latach - drugą książkę "zasrałam" narratorami i uważam, że mi się to udało; sami ocenicie, jak wyjdzie druga pozycja po "Openminderze")

Nie oddzielaj czytelnika od fabuły. Nie strasz odbiorcy na pierwszych stronach. Zaprzyjaźnij go z bohaterami i światem, a potem dawkuj niezbędne informacje (na fakt ten zwróciła mi szczególną uwagę Olga Sienkiewicz).

Nadmiar przerywników fabuły i ozdobników jest niewskazany. 

Nie ukwiecaj przesadnie języka

Kwestia wulgarności

Potrzeba tu wyczucia, inwencji twórczej. Rzucanie ku*wami w co drugim zdaniu to nuda. Jeśli chcesz, by twoi bohaterowie przeklinali (a jest to w cenie), powinni kląć barwnie i w odpowiednich momentach.

Tyle na teraz. Muszę nadrobić pisanie Dzikusa. Owocnych trudów.