poniedziałek, 18 marca 2019

O redakcji trochę inaczej

Czas na obiecaną notkę o redagowaniu. Postaram się, żeby nie była standardowa i żeby zawierała istotę frajdy, jaka płynie dla mnie z ciężkiej pracy autora, autorki, redaktora, redaktorki. Są to, oczywiście, osobiste przemyślenia i doświadczenia.

Na początku najważniejsza rzecz.


Intymność procesu

Nie należy kojarzyć intymności, o jakiej piszę, ze sferą erotyczną.
(Nie twierdzę, że nigdy nie ma nic erotycznego w poznawaniu sposobu myślenia i pisania drugiej osoby, ale to już są sprawy indywidualne, których nie będziemy roztrząsać.) 



Chodzi o intymność mówienia  w tym wypadku pisania  prawdy. Jeżeli pisarz i redaktor w pełni angażują się w redakcję, muszą być wobec siebie szczerzy i na tą szczerość się godzić. Godzić się na to, że redaktor dowie się, być może, o traumach autora, o jego brakach warsztatowych, o jego niedociągnięciach kompozycyjnych, o cechach charakteru; że będą się nawzajem przekonywać bez owijania w bawełnę. Redaktor musi zgodzić się na to, że może się mylić, czegoś nauczyć, że poza sprawami językowymi nie może wymuszać swoich racji; że musi poświęcić czas i zdolności na pracę, za którą doceni go najwyżej autor lub pracodawca; splendor słusznie spłynie na autora. Słusznie, bo redaktor nie jest współautorem, on tylko wskazuje kierunki, omawia warunki i to, w co podróżnik winien się ubrać, żeby przetrwać, ale to autor wybiera i wyrusza w drogę. 

Autora i redaktora w granicach konkretnego spotkania nad tekstem łączy chwilowa zażyłość, wspólny cel wypielęgnowania rzeczy ważnej dla każdego pisarza i pisarki, którzy piszą szczerze – prawdy o tym, jak skonstruowali swój świat, czego pragną, co chcą opowiedzieć. I jeśli tak do tego podejdziemy, redakcja okazuje się przygodą oraz ciekawym spotkaniem dla obu stron, choćby sypały się podczas niej iskry, a grunt rozstępował. 

Wtedy też zrozumiemy, czemu wielu autorów mówi o swoich redaktorach niczym o aniołach stróżach, mentorach, a redaktorzy lubią obserwować dalszy rozwój twórców, z którymi pracowali.



Dla mnie bardzo ważne jest również, by wszystko, co dzieje się podczas procesu redakcji, pozostało pomiędzy autorem i redaktorem. Czasem zdarza mi się żartować z innymi redaktorami ze śmiesznego zdania czy formatowania, ale nigdy nie wyśmiewam autorów, nie publikuję fragmentów pracy, nie rozprawiam o nieswoich sprawach.

Uważam za dobrego redaktora takiego, który nie będzie poprawiał tekstu za autora (wiadomo, coś się zawsze pokreśli, ale stawiam raczej na zaznaczanie fragmentów i komentarze), tylko spróbuje mu wyjaśnić, czemu coś można czy też należy zmienić. Takiego, który pomoże autorowi być jak najbardziej kreatywnym i wyciągnąć z danej historii oraz tekstu sto procent. Istnieją opowiadania i książki wspaniale dopracowane, ale to rzadkość, żeby trafiło się na małą ilość roboty przy tekście; czasem to tylko drobnostki, innym razem przebudowa całej kompozycji czy zmiana finału. Autor, nawet doskonale piszący, nie jest w stanie wszystkiego zauważyć i musi się z tym pogodzić, tak jak redaktor musi pogodzić się z tym, że nie wszystko zrozumie oraz że nie każda rzecz w tekście wyjdzie na jaw czy też nie każdą dostrzeże.

Czasem redaguje się teksty, co do których wiadomo, że trafią tylko do wąskiego grona, ale wykładanie kawy na ławę historie te by zabiło; w innym wypadku trzeba z głowy autora wyciągnąć znacznie więcej treści, niż zawarł w opowiadaniu czy powieści, bo kompozycja kuleje. Niezależnie co czeka redaktora, jedyną drogą jest nastroić się na autora, na czytelnika, a potem zrozumieć tekst, wkładając w to swoją wiedzę, zdolności i wrażliwość.


Risercz to potęga

Prawie nie zdarza się tekst, w którym nie zostawiam przynajmniej kilku komentarzy z obszernymi badaniami na temat poruszony przez autora. Prędkość naddźwiękowa i zachowanie torpedy. Rdzewienie danej powierzchni. Różnica między słowem transcendentny i transcendentalny. Uważny redaktor to taki, który podchodzi do tekstu, poddając go z góry w wątpliwość w kwestiach merytorycznych i sprawdzający wszystkie zachodzące w akcji zjawiska, znaczenie branżowych słów, zachowanie chomików dżungarskich, zastanawiający się, czy można jednocześnie robić dwie konkretne czynności gębowe, czy bohater użył odpowiedniej ręki, czy jest w stanie doczołgać się gdzieś z urwaną nogą. Uważny redaktor to, z pomocą internetu, słowników, podręczników i znajomych inżynierów  minispec od wszystkiego. Autor też powinien nim być, ale twórcę czasem ponosi albo skupiony jest na przeżywaniu swojej historii, konstruując kompozycję. Redaktor nie może dać się ponieść i nie może pomylić koloru cegły w Babilonie.
Risercz to nie tylko potęga, ale i zmora. Jeżeli niszczy ideę autora, mamy poważny problem. A redaktor jest od tego, żeby wskazać możliwe rozwiązania.

Jeżeli autor wymyślił, że kluczowe rośliny w opowiadaniu pokrywa mieszanina pierwiastków, dająca nietypowy kolor, a ta mieszanina nie może ich pokrywać (w dodatku autor umieszcza w tekście naukowca, który twierdzi w publicznym wystąpieniu, że jednak może) i nie jest to alternatywny wymiar  mamy problem.
Jako redaktorka zaproponowałam trzy rozwiązania:
1. pójście w stronę realizmu magicznego i niezagłębianie się w próby wyjaśnienia zjawiska, pozostawienie go w sferze symbolicznej;
2. zamianę na zjawisko zgodne z rzeczywistością, jak grzyb, narośl, choroba itp.;
3. pójście mocniej w fantastykę i odrealnienie pokrywającego roślinę zjawiska (obcy, istota, manifestacja).
W każdym przypadku konieczna była zmiana wypowiedzi naukowca. Ostatecznie stanęło na tym, by mówił on, czym zjawisko na pewno nie jest, nie był jednak pewny, czym jest; według mnie najlepiej do opowiadania pasowała droga realizmu magicznego (ponieważ wszystko tam było symboliczne i stanowiło manifestację doznań bohatera) i taki też tor autor wybrał. Mógł jednak wybrać dowolnie, a ja ów wybór powinnam umożliwić i tak też bym zrobiła.



Lubię widzieć efekty mojego zaangażowania  zaufanie ze strony autora. Jeżeli autor wie, że rozumiem jego historię, widzi, że staram się z niej wyciągnąć wszystko, czyta w moim komentarzach uważny risercz odnośnie tego, co sobie wymyślił  pojawia się porozumienie i zgoda. Nawet jeśli opowiadanie jest niedopracowane, nieskomponowane, zawsze próbuję pokazać kilka opcji, którymi można iść i nigdy nie chcę z tekstów rezygnować, choćbym miała urwanie głowy. Nierzadko już po wysłaniu pliku z uwagami rozmawiam jeszcze z autorami, choćby na czacie na fejsie, omawiając możliwe rzeczy do modyfikacji.
Cieszy mnie, gdy potem pojawiają się wiadomości w stylu: chcę z tobą skonsultować zdanie; popatrz, czy dobrze sformatowane - nawet gdy nie dotyczy już opowiadania, nad którym razem pracowaliśmy. Ktoś mi powiedział, że "swoim" autorom się "matkuje", że to już zostają swego rodzaju podopieczni i owszem, zdarza się, że autorzy zwracają się do mnie z problemami wykraczającymi poza redakcję i w ogóle bywa, że robi się z tego jakaś koleżeńska relacja. Ale nie jest to żadna reguła, a czasem przy tekście jest zbyt mało do roboty, żeby stał się podłożem dla jakichkolwiek relacji innych niż konsultacje językowe.

Dla mnie żaden tekst nie jest straszny. Spotkałam redaktorkę, która nie chciała zajmować się tekstami, gdzie uprzedmiotawia się jedną z płci. Rozumiem, że ktoś może mieć swoją wrażliwość, ale jak redaktor zamknięty w bańce może być dobrym rzemieślnikiem?


Borze szumiący, chroń nas przed autorskim formatowaniem

Kiedy pracujesz z tekstem ciągle, współpracując z redakcjami, oczywistym stają się pewne rzeczy – czcionka TNR, wcięcie 1,25, justowanie, brak przerw między akapitami, brak wcięć przy gwiazdkach, stylowanie, format pliku, zapis dialogów, zapis myśli i tak dalej. Masz  przynajmniej mamy w Fantazmatach  dużą bazę porad językowych, instrukcje formatowania, niemal 24/7 kogoś na czacie, kto w razie czego pomoże; redaktora prowadzącego, który utnie głowę za podwójne spacje czy nieprzejechanie tekstu pod względem podstawowych komend, ^13 i te sprawy.
Część autorów nie dba o formę i formatowanie, bądź jeszcze się tego nie nauczyła, nie pracując dotąd na plikach czy z redaktorem. Niektórzy autorzy używają programów, które rujnują formatowanie. Widziałam pliki z krzakami tabulatorów, wypowiedziami zaczynającymi się od punktorów, widziałam ,przecinki stawiane , tak i cuda, o których redaktorzy śnią w koszmarach.

Czasem, jak w przypadku nastoletniej autorki, wszystko poprawiam i tłumaczę, innym razem, w przypadku znajomego pana w średnim wieku z pisarskim doświadczeniem, proszę go o przesiadkę na prawilny program i zalecam, co powinien samodzielnie naprawić w pliku, żebyśmy mogli wziąć się za fabułę.
Mówię głównie o doświadczeniach nieodpłatnego redagowania. W Fantazmatach stworzyliśmy szablon, w który przysyłający nam opowiadani autorzy winni wkleić tekst, co odrobinę ułatwia pracę, chociaż szablon czasem niewiele daje.

Fantazmaty dzięki Fenrirowi i całej ekipie oferują autorom wiele: opinie o tekstach, poradniki zapisu, szablony, wyjaśnienie niuansów procesu wydawniczego, redagowania i tak dalej. Oferują też profesjonalny proces wydawniczy. To, jak precyzyjnie działa ekipa, nadal mnie zadziwia, mimo że znam doskonale każdy dział i sama jednym zarządzam. Tam też poznałam uczucie, jak to jest siedzieć bite pół roku z autorem nad opowiadaniem, po czym widzieć w recenzjach, że nazywają je zjawiskowym. Wystarczyło cierpliwie pomóc autorowi czy autorce okiełznać demony konkretnej historii.




Znaki, pomysły, cięcia

Zazwyczaj im krótszy tekst, tym jest trudniejszy  cały zamysł, całą kompozycję trzeba pokazać wystarczająco, ale tym oszczędniej, im krótszy limit znaków. Zdarzyło mi się, że po moich uwagach autor zdecydował się napisać wszystko od nowa właśnie przy szorcie na nieco ponad dziesięć tysięcy znaków. Szczątkowa stylizacja i kompozycja wydawały się protezami dla schowanej za nimi i niepokazanej w pełni historii. 
Świat przedstawiony może być zignorowany w konkretnej opowieści, ale jeśli autor w którymś momencie do niego nawiązuje, a obraz jest nielogiczny, niespójny, to należałoby albo takie wtręty zlikwidować, albo nad światem przedstawionym się pochylić i ukazać go lepiej. A to wymaga przepracowania dotychczasowego zamysłu, gdzie ów świat został potraktowany po macoszemu, bo w danym momencie tworzenia nie wydawał się autorowi istotny.

Innymi rzeczami, które zdarzyło mi się likwidować w trakcie redakcji, były na przykład: 
 niewprawnie opisane, niepotrzebne sceny erotyczne,
 infodumpy, czyli odautorskie wyjaśnienia w narracji lub nienaturalnej wypowiedzi, stopujące akcję,
 masła maślane, czy też pleonazmy oraz powielanie informacji z poprzednich akapitów,
 uwagi zaburzające płynność czytania i kompozycję.

Czasem zamysł autora zdaje się zbyt mały (jedna scena z lukami kompozycyjnymi po obu stronach), innym razem ma nazbyt wielki rozmach jak na rozmiar opowiadania (na przykład ogromne światotwórstwo i znikoma akcja). Oczywiście nie ma jednej zasady i tekst może być niestandardowy. Nie wiem, ile opowiadań przeczytałam przez lata udzielania się, lożowania, betowania i przeprowadzania konkursów na portalu fantastyka.pl, potem podczas pracy w Fantazmatach, ale wydaje mi się, że mogę mówić o liczbie powyżej tysiąca. Potrafię rozpoznać dziwną acz sensowną kompozycję czy stylistykę, której zdarza mi się bronić wraz z autorem. Według mnie trzeba pamiętać, że wszystko zależy od opowiadania, każde jest osobnym przypadkiem i każde jest w ścisłym związku z autorem, który to związek, zależnie od potrzeby, można dla korzyści czytelnika pogłębić bądź zmniejszyć. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że to uciążliwy proces dla samego twórcy, który wydrapał z siebie tę historię, stoi krok przed publikacją, którą zasłaniasz mu gderaniem, i trzeba mu nie narzucać, a WYJAŚNIAĆ.



Wyjaśnianie jest bardzo istotnym elementem pracy redaktora  zawsze wolę dawać wędkę, a nie rybę, i dodaję do poprawek komentarze, jeśli tylko widzę, że autor czegoś nie wie: przed imiesłowami przecinek, didaskalia dotyczą mówiącego, zmieniamy szyk zdania z takiego i takiego powodu, oddzielamy narrację od didaskaliów, bo; rozbijamy blok tekstu na mniejsze akapity, bo itd. Moje komentarze dotyczą tak fabuły, jak i techniki; nie wymądrzam się przy tym, bo tu nie o to chodzi, żeby się nad autorem pastwić, tylko mu pomóc. Zawsze trzeba też pamiętać, że co innego narracja, a co innego wypowiedzi – te ostatnie mogą być niepoprawne.

Pomoc udzielana autorowi miewa najróżniejsze stopnie zaawansowania. Zdarzyło mi się nawet wymyślić opowiadaniu sens, który odpowiadał twórcy, dzięki czemu pociągnął wątki i zamknął kompozycję, dopisując do swojego tekstu dwa razy tyle, ile było w nim pierwotnie znaków. Historie redakcji są skrajnie różne, potrzeby tekstu indywidualne, a autorzy specyficzni i wymagający. Widziałam pracę redaktorów, którzy tak nie uważają i wydają się bardziej korektorami (albo też są po prostu niekompetentni); dla mnie zbrodnią byłoby zobaczyć lukę fabularną czy potencjał w jakimś wątku i nie spróbować nakreślić autorowi, co z tym można zrobić, do niczego oczywiście nie przymuszając. Zazwyczaj wystarczająca jest drobna podpowiedź, chociaż zdarzyło mi się, że na widok moich uwag i podpowiedzi autor się poddał i zrezygnował z publikacji  i to czasem też jest wyjście.

Nie wszyscy redaktorzy mają tak filozoficzne podejście do sprawy, nie angażują się aż tak i pozostawiają autorowi jego własnego niedociągnięcia – w końcu w odczuciu czytelnika za tekst odpowiada wyłącznie autor. Ale dla ekipy wydawniczej za tekst odpowiadać powinien dany redaktor. I to jemu suszy się głowę, jeśli tekst nie jest dopracowany. A ja bardziej od suszenia głowy boję się zmarnowania potencjału publikacji. Jako autorka wiem, że czasem ktoś musi mi powiedzieć, że coś jest niepotrzebne lub niezbędne, bo tego nie zobaczę, bo jestem w zbyt ścisłym związku z historią; wiem, że poprawki są denerwujące, są jak grzebanie w czymś, na co się już nakleiło plaster; i wiem też, że na końcu, po całej brudnej robocie, jest satysfakcja. I to powinien przynieść proces redakcyjny  satysfakcję.


Najczęstsze wpadki autorów:

– bohaterowie mówią w ten sam sposób,
 za mało didaskaliów,
 niepotrzebne didaskalia,
 zaśmiecone didaskalia (brak przeniesienia narracji do nowego akapitu),
 mylenie czasu narracji,
 zaimkoza,
 byłoza,
 powtórzenia,
– nadużywanie myślników,
– brak wiedzy na temat przecinków, szyku, budowy zdań, za duże bloki tekstu,
 infodumpy,
 pośpieszny finał,
 zły zapis dialogów,
 mylenie się w zeznaniach (zmiana zapisu imion, wyglądu, przekonań itp.),
 porzucanie wątków,
 wprowadzanie niepotrzebnych bohaterów (brak brzytwy Ockhama),
 traktowanie po macoszemu świata przedstawionego,
 nierówna kompozycja (wielki wstęp, krótki finał),
 błędy logiczne,
 niezręczne sformułowania,
 nieumiejętne korzystanie z wulgaryzmów,
 zbyt mało danych/za dużo danych szczegółowych,
 w przypadku fantastyki  motyw, który nie przetrwa brzytwy Lema lub brak znajomości podstawowych zasad w fantastyce (nawet żeby je łamać, trzeba je znać).


Tyle na razie ;)
(na tym ostatnim obrazku ktoś pokręcił sprawę z cudzysłowami... a na pierwszym kropka powinna być po cudzysłowie;)



"Trener jest kimś, kto mówi ci, czego nie chcesz słyszeć, który widzi to, czego nie chcesz widzieć - po to, żebyś był kimś, kim zawsze chciałeś być". 
Tom Landry

sobota, 9 marca 2019

Petarda

Notka o redagowaniu prawie jest! Siedziałam nad jej doszlifowaniem ostatnie dwa dni. Ale przed nią muszę, no muszę:




27 marca! Klikać w wydarzenie! ;)

Przyznam wam, że po tych ponad trzech latach od napisania, po różnych przeszkodach wydawniczych i sprawach, które posypały się w trakcie, a o których tutaj czytaliście, bo ten blog istnieje tyle, ile "Openminder" - jak zobaczyłam reklamę na głównym fp wydawcy, po prostu rozpłakałam się z ulgi. Jakby mi ktoś zrzucił ciężar z piersi. I niby od tygodni (co ja mówię, miesięcy) przygotowuję się na wyczekany finisz, i z okładką były prace, blurby, opisy, plany, skład, drukarnia, ale dopiero teraz...
Totalny odjazd.