wtorek, 14 lipca 2015

Wielkie manifesty i czarna magia redakcji

Został ostatni rozdział Dzikusa do napisania. Mieszczę się w czasie, mimo, że to było mordercze pisanie. Jestem po egzaminie na doktorat, walnęłam na niego obszerny konspekt, wyników jeszcze nie ma. Cztery opka klecę na konkursy i NF. Trzy książki naraz. Jestem zmaltretowana psychicznie, ale mam dla was kilka ciekawych rzeczy.


Po pierwsze: polecam publikacje odnoszące się do bezpieczeństwa kulturowego - opracowanie pana profesora Czai, wypowiedź profesora Legutko na Kongresie Kultury Polskiej i tym podobne teksty oscylujące wokół wagi twórczości. Po co? Żebyście sobie uzmysłowili, że książka i tworzenie literatury to rzecz wielka. To wkład w dziedzictwo kulturowe. Dziedzictwo kulturowe nie potrzebuje szmiry, chociaż ta także znajdzie swoje miejsce. Nie bawcie się w pisarzy - bądźcie nimi jako ludzie podtrzymujący i wzbogacający kulturę.

Po drugie, znowu muszę poświęcić słów kilka na literaturę kobiecą. Jak mogliście już przeczytać, nie mam szacunku dla typowo "babskiej pisaniny", gdzie dla "emocji, romansów i uniesień" można podobnież "przymykać oko na błędy i styl".

Przygotowując się na egzamin na doktorat czytałam o etyce troski, badaniach Kohlberga i reakcji na nie Carol Gilligan. Rzeczona uczennica psychologa Kohlberga w odpowiedzi na jego teorię moralnego rozwoju dziecka zwróciła uwagę na odmienne potrzeby i uznawanie innych wartości przez kobiety niż przez mężczyzn. Patrzę na to po części sceptycznym, po części przychylnym okiem - być może nie ma uniwersalnych wartości ludzkich, a przynajmniej uniwersalnego ich pojmowania i hierarchizowania. Trzeba pamiętać o relatywnym aspekcie świata, tkwiącym we wszystkim, co poznajemy i interpretujemy. 

Podobnież nasze różnice w budowaniu systemów wartości zaczynają się około trzeciego roku życia. Chłopcy uświadamiają sobie wtedy własną inność, odrębność od matki i poszukują tożsamości gdzie indziej. Rywalizują o pozycję, utwierdzają świadomość swojej odrębnej podmiotowości, zakotwiczają się w sobie. Dziewczynki natomiast rozumieją, że są takie, jak matka i zacieśniają relację z nią, naśladują ją, uczą się dzielenia emocji i opieki. Bardzo to upraszczam, jeśli chcecie szczegółów, poczytajcie sobie o skali Kohlberga i skali Gilligan, gdzie rozwój dziewczynki oscylować ma niby wokół troski - najpierw o siebie, potem o innych, następnie równowagi między nimi.

Co wynika z rozważań nad różnicami w rozwoju moralnym kobiet i mężczyzn? Dla kobiet co innego ma być ważne. Sprawiedliwość i równość rozumiana przez mężczyzn długi czas stawiała je poza nawiasem, była domeną samców, niedotyczącą intymności domowej, w której znajdowała się kobieta. Dla kobiet ważne były relacje z rodziną, emocje, bliskość, instynkty, sekretne siły natury, drzemiące w człowieku podświadome szepty. Ich racjonalność, wedle omawianej teorii, nie ma się zgadzać z trendami racjonalności, jakie przysposobili mężczyźni jako uniwersalne. Być może dlatego już w starożytnej Grecji i w Rzymie odmawiano kobietom posiadania rozumu - bo ich racjonalność buduje podstawy na czym innym. 

Po co o tym piszę?
Bo po części jest to naciągane (badania i teorie te zostały podważone i skrytykowane), a po części prawdziwe (niezależnie czy kulturowe, czy biologiczne, różnice płciowe istnieją), co ma wpływ na postrzeganie kobiety jako odbiorcy literatury. Czemu rzadziej mam w rękach publikacje kobiet niż mężczyzn? Bo kanony uniwersalne są zdominowane przez mężczyzn. Kobietom trudniej się w nie wpasować, nie chcą tego robić, nie udaje im się, czy o co chodzi?
Czytałam o katolickim feminizmie, gdzie panie propagujące go twierdzą, że pozostałe feministki odrzucają swoją kobiecą naturę i próbują "być" mężczyznami. Czy mam sądzić, że porzuciłam swoją kobiecość, bo ubóstwiam literaturę tworzoną przez mężczyzn, wyznaję wiele z wartości ustanowionych przez nich, rozumiem wszelkie ich piramidy potrzeb i zasad? Taki nasuwa się niby-wniosek. Ależ skąd! Najgłośniej przemawia przeze mnie nadwrażliwość i szalona empatia, integracja z całym światem, z bólem każdego; lecz jest tutaj także siła, twardy charakter, przeświadczenie o swojej podmiotowości. Przeświadczenie o takiej sile, że nic ani nikt nie może mnie zniewolić. 

Dobra, ale co z tego całego gadania wynika? Pytam jeszcze raz: mam sądzić, że porzuciłam gdzieś własną naturę i pcham się między mężczyzn? Na przykład Dzikusem, czyli książką aspirującą do klasycznej fantastyki naukowej? Dwieście lat temu to by mi pewnie karę chłosty dali za takie pomysły. Porzuciłam tę cholerną "kobiecą naturę"? Oj, nie. 

Kochamy etykietki. To znaczy, większość ludzi miłuje; ja je odrzucam, kiedy tylko się zorientuję, że oklejam świat upraszczającymi schematami. Według mnie zarówno kobieta, jak i mężczyzna są zdolni do obu postaw, postawy "troski" i postawy "obowiązku". Moje potrzeby i aspiracje mieszczą się w obu skalach. Obie są moje, obie sobie przysposobiłam. To dla mnie jedna, szeroka skala.

Bardzo duży wpływ ma na nas wychowanie, kategoryzacja od małego - mnie to ominęło, bo byłam i jestem introwertyczką z kompletnie niezależnym umysłem i rodziną, która, chwała losowi, na to pozwoliła. Jesteśmy dzieleni we wszystkim najpierw na płeć. W literaturze także. Kobiety, jeśli to czytacie, jeżeli rzeczywiście chcecie pisać przepełnione emocjami romanse, niech będą okraszone dobrym warsztatem, niech zawierają ciekawe dane, informacje, innowacyjności, niechże tam się znajdzie coś, co przyniesie wkład w to szalenie ważne dziedzictwo kulturowe, a nie tylko grę na damskich emocjach. Twórzcie światy, ale nie plećcie ich tylko z emocji. Emocje i relacje to kobiecy geniusz, zróbcie z tego przyprawę, ale kanon filozoficzny, literacki, myślowy miejcie w poszanowaniu, obeznaniu i potrafcie posługiwać się jego narzędziami. Bo to są bardzo dobre narzędzia. Nie możemy zbudować historii od nowa, tworzymy za to teraźniejszość i przyszłość. Nasze poprzedniczki rodziły historię, my możemy więcej - wzbogacić ją o nasz głos. Ledwie sto lat jesteśmy równouprawnione na polu wyborczym, a nadal trwa proces równouprawnienia społecznego. Zwrócenie się w innym kierunku, niż nam przypisywano i nas nim ograniczano, nie jest żadnym porzuceniem własnej natury ani babochłopstwem. Świat pozwala nam wreszcie własną naturę odnaleźć, nie przyjmować narzuconej - a zdaje mi się, że tak jak osobowość, ludzka natura nie jest jedna, to zbiór miliardowej wielości. Nie bójcie się sięgać po te "męskie" wartości, a w drugą stronę - jeśli źle się czujecie wśród "uniwersalistycznych" kanonów, zróbcie własny. Mężczyźni mają w sobie pierwiastek kobiecej wrażliwości, ale o wiele silniej jest u nich tłamszony wychowaniem i dużo bardziej boją się ku niemu sięgać. Jednak u pisarzy możecie nie raz go wyłuskać. Każdy układa swoje yin yang wedle własnego uznania. Najgorzej to dać się wrzucić do jakiegoś wora i bać się czerpać z wszystkiego innego.

No i zrobiłam feministyczny manifest. Ale cóż, nie pierwszy i nie ostatni w życiu.



Porozmawiajmy o czymś neutralnym światopoglądowo i gatunkowo. O redakcji, która zdaje się tajemniczą właściwością procesu twórczego i wydawniczego. Wielu, naprawdę wielu początkujących twórców i odbiorców literatury nie ma pojęcia, na czym polega redakcja. Łatwo przyswoić sobie naturę korekty, bo natychmiast przychodzą na myśl szkolne wypracowania i dyktanda. Ale redakcja? 

Rozwiejmy kilka wątpliwości.

Redaktor nie składa tekstu. Składem zajmuje się przeważnie kto inny. Skład następuje na samym końcu procesu wydawniczego.

Redaktor ma prawo wywrócić tekst do góry nogami, sugerować wywalenie całych rozdziałów, dopiski, a nawet poprosić o napisanie dzieła od nowa. Autor, rzecz jasna, ma prawo odmówić. Zalecany jest tutaj kompromis - bo redaktor, choć nie jest tak ważny, jak autor, to osoba niezmiernie istotna dla twojej książki. Można powiedzieć, że stoi między tobą a światem, miętosząc w rękach twoje dziecię, brutalnie, bez sentymentów - tak, jak lekarz w szpitalu wrazi twojemu dziecku dziesięć igieł i rurek w ciało, jeśli jest poważnie chore. Musisz pozwolić na leczenie.
Może być i tak, że leczenia wcale nie trzeba. Bywa, że lekarz to konował. Musisz dokładnie obadać sytuację, schować butę do kieszeni, ale dumy trzymać się mocno. Nie możesz pozwolić, by książka ucierpiała, ale i by własna arogancja i nieprzejednanie spartaczyły jej start. Redaktor ma z niej i z ciebie wywlec wszystko co najlepsze.

Redaktor pilnuje, by tekst był logiczny, przejrzysty, fabularnie bez zarzutu, sięga do kanonu, zasad funkcjonowania świata (czy to realnego, czy wymyślonego przez autora - bywa, że twórca sam łamie własne zasady), poprawności językowej (merytoryka i gramatyka). Czyli po prostu pracuje z tekstem.

Tak samo korektor, jak i redaktor posiada kanon zasad, których się trzyma; redaktor dodatkowo kieruje się wymaganiami i oczekiwaniami wydawnictwa oraz rynku.


Kiedy spiszę ostatni rozdział, będę szlifować. Korekta idzie mi nieźle, co pokazują publikacje na NF - niewiele już zdarza się wytknąć użyszkodnikom błędów w moich opowiadaniach (łatwo o to przy opowiadaniu, ale nie łudzę się, że nie narobię błędów w tekście na setki tysięcy znaków). Co do redakcji, nie sposób działać samemu i ktoś drugi jest niezbędny - ale przed tym, jak ekipa wydawnicza dostanie tekst do ręki, mam zamiar wyszlifować go, jak najlepiej potrafię. W dwa miesiące. W następnej notce już na tekście pokażę wam zabiegi, jakie w fazie szlifu zastosuję.