wtorek, 13 listopada 2018

Czemu wisisz u cyca, tłusty bachorze?

Ostatnio lekarz powiedział mi po przeglądzie, że jestem pacjentką rokującą długowieczność, czy coś w ten deseń. Czyli jeśli nie zabije mnie cudza albo własna głupota, to może wyszarpię z siebie trochę światów, zanim ten prawdziwy mnie zabije.
Nie wiem, czy jest się z czego cieszyć.


Ale do rzeczy.
Zawsze podchodzę z niedowierzaniem do pochwał. To nie jest sztuczna ani fałszywa skromność, po prostu rzadko rozpoznaję się w swoich tekstach. Nie umieszczam siebie w opowieściach, ale często piszę o rzeczach bardzo osobistych, oddanych bohaterom, by przeżyli je na swój sposób. A to wszystko odmienia. 

Przykłady. Społeczeństwo w „Openminderze” jest sparaliżowane i znudzone tym, co robią politycy, odmienione wojną, uwięzione przez miasto przegrywające z dziczą, z którą musi je dzielić. Bohaterowie „Burzy” (nazywam tak roboczo drugą książkę, science-fantasy) szukają winnych śmierci jednego z nich. I odkupienia. W „Locie motyla” ludzkość traktowana jest jak dziewczynka, której cnotę można kupić, a potem sponiewierać ją i wyrzucić. Obcy pogardzający człowiekiem pojawiają się u mnie często. W „Apolinarym” człowiekiem pogardza technologia. W „Czarnobyl cię kocha, biorobocie”, na nasz wymiar wylewa się inny, miażdżąc to, co było dla nas nienaruszalne. W „Moście na rzece Chan” ludzie to niewolnicy. W „Głosie światów albo kołysance satelitów” bohater jest samotny, tak samotny jak chłopiec, który stanowi główną postać pisanej właśnie młodzieżówki. Ale ta samotność bohaterom nie przeszkadza. W „Mózgu, pracuj”, nie inaczej niż w Apolinarym, człowiek gubi się w wirtualu, zdającym się urzeczywistniać jednostkę bardziej niż sam świat. 

Oddane postaciom realia, myśli czy zdarzenia zmieniają się i odchodzą. Kiedy ktoś propsuje te teksty, czuję się, jakby chwalił moje dorosłe dzieci. Niezależne jednostki, których sukcesy stanowią ich własne dobro. Każdy zawsze czyta tekst na swój sposób i nigdy dwie osoby nie odbierają go tak samo.
Nikt nigdy nie odbiera go tak jak ty.

Kocham wydawać na świat dobre rzeczy. Ale „prawdą jest, że ich nie kocham”, jak powiedział Dobb o swoich tworach w Non serviam (Lem). Prawdą jest, że ich nie chcę, tak jak matki w przyrodzie wyganiają dzieci; radź sobie sam, daj mi spokój, bo będę miała kolejne wiszące u cycków bachory. Wielokrotnie pisałam o tym, że jestem jak wtyczka wpięta w wieczny strumień treści. Sam akt tworzenia jest fantastyczny.
Wszystko po pracy nad tekstem jest nieważne. Niczego już po ostatnim słowie nie kocham. 
Nie kocham na przykład tego:

Tekst Świerczek-Gryboś natomiast, choć lekko irytował mnie na poziomie idei (ten antysystemowy, zbuntowany bohater…), jest świetnym kawałkiem literatury. Po Niemożliwe i tekście autorki w ostatnim numerze „Fantomu” mam ogromną ochotę sięgnąć po jej powieść, Openminder, bo kreuje ona skomplikowany świat, a opisuje go stylem obiecującym bardzo dobrą literacko fantastykę. W Niemożliwe poznajemy skrawek tego świata – ludzi zatopionych w holograficznych nakładkach na mocno rozczarowującą rzeczywistość, poddanych eksperymentowi, za sprawą którego nie łamią ustalonych zasad. Autorka jasno sugeruje, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Ciekawe, w którą stronę się skieruje. 

Ale takie słowa może pomogą „Openminderowi” się pojawić, po latach trzymania go przez wydawnictwo w szufladzie. Ten dzieciak dawno już powinien przestać wisieć u cyca. Nie chcę mu już pomagać, chcę, żeby sobie poszedł – pojawił się na rynku. I żył swoim życiem. Nie wychowałam go zbyt dobrze, jest bezwstydny i robi brzydkie rzeczy, ale po co dawać światu ułożonego zwierza? Niechże będzie dzikusem gryzącym w tyłek. Niechże wzbudzi jakieś emocje, choćby negatywne. Muszę iść dalej. I muszę wiedzieć, czemu mam dopisywać kolejne części. Zaczęłam kilka światów. A mogę ich rozpocząć jeszcze od cholery.
Idź sobie, "Openminderze". Sio. Wyfruń z gniazda, a jak złamiesz sobie kark, bo się spasłeś, to trudno. Takie życie.
Można by zapytać, czemu, jak się zdaje, znów czekam na premierę tej książki, chociaż zarzekałam się kilka notek wcześniej, że już wystarczy. Premiera stała się bardziej realna, więc jak nie kibicować uwolnieniu się od ciężaru? W tej chwili "Openminder" interesuje mnie tylko odnośnie jego anihilacji z mojego przeładowanego magazynu światów. 

Zajawka z antologii "Fantastycznie nieobliczalni", SQN


Znalazłam ciekawe (i przerażające) zdjęcie powojennej Warszawy w kolorze i splotłam z fragmentem opowiadania z uniwersum książki. Całość w antologii SQN.


– Nałóż mi obraz po zniszczeniu Warszawy przez hitlerowców.

– Przyjęłam. Inicjuję.

Krajobraz w moich oczach zafalował i przez chwilę wyglądał, jakby rozpadł się na piksele, ale nim straciłem orientację, umysł przejęła symulacja. Zakrztusiłem się nieistniejącym pyłem. Organizm najwyraźniej zareagował odruchowo na widok, który się przede mną roztoczył. Stanąłem jak wryty, patrząc na brudne szkielety budynków, wozy pełne gruzu ciągnięte przez konie, zmęczonych przechodniów, w oczach których dostrzegałem jednocześnie rozpacz i zacięty upór. Ich spojrzenia wydawały się ostre, przenikliwe, a wyszczerzone ponad głowami ruiny sprawiały wrażenie bardziej rzeczywistych niż pstrokate wieżowce, które sto lat później zajęły ich miejsce.

Na trasę mojego marszu nałożona została siatka bezpieczeństwa, tak bym kontrolował, czy na nic nie włażę, póki system holo się nie ustabilizuje. Przeszedłem kilkaset metrów, robiąc nieustanne piruety, targany impulsywnymi pragnieniami. Może włączyć sobie walki z hitlerowcami? Albo nałożyć obraz krakowskiej bitwy mechów? Wymyślić własne potwory? A jednak zwyciężało we mnie pragnienie postapokaliptycznych wizji, ciszy i całkowitego wymazania elementu ludzkiego z krajobrazu. Mój psychoterapeuta być może nazwałby to buntem wobec „nowej komuny”, w której żyłem, wewnętrznym sprzeciwem wobec raju lewicowców: świata bez zła, gdzie prywatność była pojęciem nad wyraz względnym.


Ulica Szpitalna, by Henry N. Cobb


*

Muszę przyznać, że opornie idzie mi pisanie młodzieżówki. Między "Openminderem" a "Burzą" jest gigantyczna różnica (oczywiście podobieństwa również się znajdą), natomiast młodzieżówka, choć ma własny niepowtarzalny świat i wystrzeliwuje w kosmos, wraca klimatem do opowieści Nikodema. Może to mnie właśnie męczy? Skazywanie kolejnego quasi-dzieciaka na przedzieranie się przez gąszcz dziwacznych wizji wywleczonych z mojej głowy? W "Burzy" bohaterów jest multum i chyba wieloświaty oraz wielość perspektyw lubię bardziej. Ale wiecie, wydawcy nie lubią multiwersów, zwłaszcza od ludzi o niewyrobionych nazwiskach. Bo to się tak nie sprzedaje, jak uniwersum z jedną linią narracyjną. I "Burza" właśnie szuka wydawcy. Tu i tam odzew jest pozytywny, ale to jeszcze nic nie znaczy.
Zapewne to również jest czynnikiem męczącym. Dwie książki u cycków, gdy się pisze trzecią. Człowiek siedzi zgarbiony i myśli: na &*^% mi to?
Innym czynnikiem jest problem ze zdrowiem, ogólnie rzecz ujmując. Miałam taki przez kilka miesięcy, schudłam i straciłam trochę siły. Moje koty na zimę gromadzą tyle, że wyglądają, jakby miały coś urodzić, a ja na odwrót. Ale tak to jest, że na jesieni odzywają się różne dolegliwości. Przeszło już, ale człowiek tak od razu się nie pozbiera.
Piszę młodzieżówkę czerwoną czcionką, bo tylko taki tusz miałam, jak sobie drukowałam pierwsze strony na Wooda. I tak już zostało, bo czerwień kojarzy się z Marsem, a Mars jest tutaj istotny. I zauważyłam, że nawet tak nie męczy otwieranie czerwonego dokumentu, jak zdarza się, że męczą mnie te czarno-białe.



Tak czy siak o wiele sprawniej idą mi fantazmatowe redakcje. Z opowiadaniami pracuje się przyjemnie, trafiają mi się autorzy, z których każdy jest interesującym indywiduum. Nie lubię bezpośredniej pracy z ludźmi, ale taka pośrednia, polegająca na wymianie plików i pisemnych spostrzeżeń, jest dla mnie fantastyczna. No i przynajmniej do czegoś się przydaję. Jak człowiek zobaczy, że w recenzji chwalą opowiadanie, nad którym siedział z autorem bite pół roku, to robi mu się ciepło na sercu. Tutaj nie jest się rodzicem danej historii, a jedynie nauczycielem w szkole takiego cudzego dzieciaka. Może uda mi się w końcu zacząć zarabiać na tym, co tak lubię. Ale i tutaj nic nie jest przesądzone. Tkwię w jakimś zawieszeniu podszytym marazmem. Nie wiem po co były mi moje cztery kierunki studiów i doktorat. I tak nie chcę pracować w wyuczonych zawodach. Ja zawsze wiedziałam, co chcę robić. To były cztery rzeczy. I od piętnastu, dwudziestu, a nawet ponad dwudziestu lat się nie zmieniły.

W następnej notce opowiem o różnych perypetiach w trakcie redakcji, bo to szalenie ciekawe i pouczające zajęcie. Podrzucam jeszcze opis mojego opowiadania z drugiego tomu Fantazmatów. Cieszę się, że ktoś o nim wspomniał w recenzji i w taki sposób opisał.

Z kolei „Lot motyla” Magdaleny Świerczek-Gryboś to pokręcona space opera robiąca na początku wrażenie fragmentarycznych raportów dotyczących działań reptilian na Ziemi. Jednakże to tylko wstęp do historii opowiadającej o Amandzie Check (wdowie po amerykańskim oficerze), która występuje w charakterze reprezentanta rasy ludzkiej podczas pierwszego kontaktu z przedstawicielami astralnej cywilizacji zamieszkującej odległą planetę. Co więcej, ci mili kosmici oferują dostęp do swojej zaawansowanej technologii.

Doczekałam się też wreszcie krytyki (byłam pewna, że albo będą pomijać ten tekst w recenzjach, albo krytykować, eksperymentalna budowa nie zapowiadała fanów). Na LC: Groch z kapustą, czas akcji zbyt teraźniejszy, nieudane próby zabłyśnięcia erudycją, a tu język „chropowaty”, do tego niczym nieuzasadnione rynsztokowe wyrażenia. Może jestem za stary na takie wytwory, lecz nie rozumiem, nie przyswajam, dla świętego spokoju 3/10. Przeogromnie się cieszę, że ktoś chciał napisać kilka zdań akurat o moim tekście (a wymienił tylko kilka)! Zwłaszcza że, jak stwierdził, nie jest fanem fantastyki. I spodobała mu się "Topiel" Natalii, co zawsze wywołuje ciepło w moim sercu.
Bardzo lubię czytelnicze recenzje (nie znoszę natomiast o swoich tekstach rozmawiać na żywo). Komentarze i krytykę z portalu NF wpisywałam sobie nawet całe lata w osobny dokument, z którego uczyłam się ulepszać warsztat. I zawsze czekam na więcej :)

W grudniowych nanoFantazjach będzie mój krótki tekst "Muerte Blanca".

15.11 ruszamy z konkursem UFO!


Uwaga! W ten weekend (17-18.11) będziecie mogli przeczytać moje trzecie tegoroczne opowiadanie w druku, "Azyl" (UWAGA, zmieniono tytuł na "Nie bój się zniknąć"), w papierowym Magazynie Świątecznym GW, a także tutaj.

To opowiadanie też długo leżakowało i czekało na swoje pięć minut - i oto jest. Miałam bardzo ograniczony limit znaków, ale zrobiłam, co mogłam, żeby wykonać zadanie - ukazać świat w 2050 roku, odmieniony przez polski wynalazek, jakim jest CyberOko.

Na koniec mój nowy sposób czytania, na razie poezji, bo długo nie ustoję ;) 



PS. Umarł pisarz. Widziałam na jednym z fp komentarz "do zobaczenia". To chyba wyraz szacunku czy sympatii dla twórczości, ale ja analizuję to dosłownie. Z jakiej racji człowiek, którego nie widziało się na oczy, miałby chcieć oglądać jakiegoś randomowego czytelnika w zaświatach? I czemu mieliby wieść jakieś życie pośmiertne w tym samym miejscu? Gdyby fani mogli po śmierci prześladować idoli, jak dla mnie byłyby to najgłupsze zaświaty ever.

I już na koniec końców: bardzo smutne bajki.