czwartek, 27 sierpnia 2015

A może dwieście?


Proszę bardzo! Dopisałam Dzikusowi sto tysięcy znaków. Z samych poprawek doszło trzydzieści pięć tysięcy. Dołożyłam też do akcji wątki, jakie planowałam na kontynucję, jeśli książka zostanie wydana. I jeszcze nie skończyłam - może być z tego nawet kolejne sto tysięcy znaków, gdy wziąć pod uwagę poprawki obecnej całości. Czterysta tysięcy pozwoliłoby mi na udział w pewnym konkursie, więc czemu nie? Mam przecież jeszcze ponad dwa tygodnie do końca czasu projektu. Zawzięłam się i zdołam to napisać. I z dziesięć razy poprawić. 

Grafik też nie próżnuje. Oto fragment jego pracy, kawałek zrujnowanego Krakowa oraz szkic mecha. Finalnie spleciona z tego scena będzie, mam nadzieję, bardzo smaczna. Działamy, działamy ;)

by Marek Gryboś

środa, 12 sierpnia 2015

Walka o sto tysięcy

I wcale nie chodzi o Piórko Biedronki.



LICZBA ZNAKÓW

Po pierwszym szlifie generalnym, kiedy zerknęłam na liczbę znaków Dzikiej Książki pomyślałam, że jest zbyt drobna - ma nieco ponad dwieście tysięcy znaków. Wiem, ile powinien mieć szort, opko, ile opko mieć nie może, bo staje się za duże - ale jaka liczba znaków stanowi książkowe minimum? Zadałam to pytanie na forum i okazało się, że wymogi Czwartej Strony Fantastyki optymalnie wyznaczają granice potwierdzane opiniami piszących - czterysta tysięcy. Trzysta pięćdziesiąt zostało przez Marcina Podlewskiego określone jako minimum. 
Mam jeszcze miesiąc czasu. Dostałam się na doktorat, spisałam opowiadania na wszystkie konkursy, mam przez miesiąc sporo czasu. 

Po co się przyznaję, że mam za mało znaków o jakieś sto tysięcy? Bo Projekt nie jest po to, żeby zgrywać kozaka, tylko zobaczyć, jak to przebiega, jakie problemy się pojawiają i czy rzeczywiście cała sprawa z sześcioma miesiącami na książkę jest możliwa. To ma być autentyczne, nie wygładzone i idealnie wpasowane w śliczny plan. Realnie staram się prowadzić walkę o to, by Dzikus miał jak największe szanse na wydanie. Liczba znaków, choć często w ogóle o tym nie myślimy, jest bardzo istotna. 

Sami chyba rozumiecie, że w tej sytuacji muszę pisać i nie uda mi się pokazać wam obiecanych zabiegów na żywym tekście, a przynajmniej nie w tej notce. 

Wspomnę jeszcze o innym, ciekawym sposobie na książkę. Taki myk prezentuje strona Nowej Fantastyki.
Z czasem udzielania się i publikowania na niej, jeśli przejawia się jakieś walory i wartości literacko-charakterologiczne, można liczyć na pomoc niezłych wyjadaczy w temacie. W ten sposób postąpiło już kilku użytkowników - dają skompletowanemu gronu książkę do betowania, a nawet piszą ją kawałek po kawałku, w trakcie bety, modyfikując i wytwarzając tekst przy bieżących uwagach życzliwych kolegów. Betuję ze dwie czy trzy książki, więc wiem, jak to wygląda. Wszyscy się przy tym czegoś uczą, coś zyskują, a beta całkiem porządna i darmowa. Wielu pisarzy wskazuje przy pytaniach "jak wydać książkę" element bety od znajomego, nim wyślą ją do wydawnictw. To jest świetna droga szlifierska. Co prawda nie dla mnie, bo ja w kwestii książek jestem absolutna Zosia Samosia. Podciągam swoje umiejętności jak tylko mogę, udało mi się osiągnąć taki poziom, że często beta moich opków od wyjadaczy z NF nie jest potrzebna, tekst nie zawiera błędów. Wiem, że łatwo to osiągnąć przy dziesięciu tysiącach znaków, a co innego przy trzystu. Ale w temacie szlifowania książek działam sama i kropka. Dopiero później, po wysyłce do wydawnictw, mogę pogadać z betami. Inni wcale tak nie muszą - wręcz zalecam, jeśli nie macie charakteru podobnego do mnie (pod tytułem: wszystko muszę sama), znajdźcie kogoś na betę. Często samemu nie widzi się pewnych błędów, zwłaszcza, gdy goni czas i nie można spojrzeć na tekst z dużo większej perspektywy.
Jeśli macie charakter podobny do mnie, to uczcie się pilnie i przygotujcie na wiele porażek, nim przyjdą sukcesy.

W tej chwili nie pomogę bardziej, moi drodzy, wracam do Dzikusa.

PS. Zapomniałam wkleić dowody. Wlepiam screena.