wtorek, 15 listopada 2016

Nowości, symptomy, objawy

Dostałam dwa tygodnie temu plik od redaktora z Dziką Książką, więc utonęłam w poprawkach. Dosłownie. Przejechałam tekst raz, potem drugi i za trzecim sprałam sobie czerep - czytaj przyswoiłam i utrwaliłam nową wiedzę. Zaczęłam widzieć infodumpy - przeczytaj to - przestoje, nienaturalność różnych wypowiedzi, nielogiczności, zbędniki, niedopowiedzenia. Zaczęłam widzieć miejsca, które wołają o didaskalia. Kreślić, wstawiać tekst nie tylko na polecenie, ale i samodzielnie. Po prostu spojrzałam przez małe szkiełko, już nie tylko korekcyjne, ale i redakcyjne. Może po kilku latach podobnej, ciężkiej roboty i dobrego przykładu, zyskałabym takie okulary. Jak na razie, gdy zmrużę oko i przyłożę szkiełko, dostrzegam lepiej ciemną stronę. 
Po prostu mam nowe objawy choroby zwanej perfekcjonizmem. Kolejny odpał, narzędzia tortur do maltretowania tekstu, do szlifierskich zboczeń i rzemieślniczej orki.
Czy łatwiej rozjaśniam tą ciemną stronę - zobaczymy. Kilka dni temu udało mi się wyrwać sobie plik z rąk, fuknąć: daj już spokój! - i oddać redaktorowi. Dopiero gdy to się okaże, opowiem więcej o samej procedurze redakcyjnej od strony autora.

Zobaczymy też, czy uda mi się dostać coś w kolejnym konkursie, o którym bardzo późno sobie przypomniałam. Nasmarowałam opowiadanie w dwa dni, jeden dzień poprawiałam. Karygodne zachowanie. Mimo to teraz, po dwóch tygodniach, gdy czytam swoje wypociny, uważam, że poziom mi skoczył. 

Co do rywalizacji, udało mi się dostać wyróżnienie w konkursie Creatio Fantastica, zorganizowanym na dziesięciolecie czasopisma.

Opowiadaniem, o którym pisałam tutaj siedem miesięcy temu, że byłam z niego zadowolona - "Głos światów". W jury konkursu na przykład panowie Pilipiuk, Majka, Piskorski. Będę w antologii. Kiedy się ukaże, na pewno dam znać. Towarzystwo z pierwszych dwóch miejsc mam znajome, z fantastyki.pl, a zwycięskie opowiadanie (okej, jedno z dwóch zwycięskich) czytałam, zanim zostało wysłane na konkurs. Zapewniam, że autor "Dlaczego spadamy" jest szalenie kreatywny i od dawna bardzo cenię sobie jego twory. Myślę, że skutecznie motywujemy się nawzajem w gronie NFowiczów. 

Zdobyłam też piórko na fantastyce.pl, co stanowi dla mnie istotny punkt na liście podwyższania swoich umiejętności, jak i możliwości pomocy innym. A przede wszystkim - jest następnym sygnałem, że moje teksty się podobają, że lepiej je dopracowuję. Wskazówką, w co iść, jak sobie radzić. Zebrałam też kilka pozytywnych opinii o opublikowanym przeze mnie artykule w październikowej NF. Wydaje mi się, że zaczynam łapać pewne rzeczy - niuanse dotyczące tekstów publicystycznych, książek, opowiadań, tekstów naukowych...

Na recenzję swojego artykułu naukowego, który posłałam na znamienity krakowski uniwerek, czekam już naprawdę długo. Artykuł poszedł w maju, obiecano mi odpowiedź końcem sierpnia, ale recenzent zawalił. Wciąż muszę czekać, a przewodu doktorskiego otworzyć nie mogę. Napisałam drugi artykuł, a że mam od uczelni środki na tłumaczenie, rozeznałam się właśnie w ofertach. Za pół arkusza wydawniczego tekstu (czyli dwadzieścia tysięcy znaków), który ma być przetłumaczony na angielski, zapłacisz minimum pięć stów. A jak chcesz, żeby to już w ogóle była wielka pompa, bo idzie do wysoko punktowanego czasopisma, to zapłacisz nawet tysiaka za tłumaczenie i korektę Brytyjczyka. Ty albo uczelnia, zależy, jak sobie pościelisz. Dowiedziałam się też, że jak jesteś tak starym człowiekiem, jak ja (dwadzieścia sześć lat), a wciąż tkwisz na uniwerku, możesz się ubiegać o ubezpieczenie i uczelnia musi za ciebie płacić. I tak na doktoracie można się ubezpieczyć, poprosić o środki na kwerendy, tłumaczenia, konferencje, dostać stypendium, a jeszcze jeździć nadal na zniżce studenckiej. Można to nazwać taką inną formą zatrudnienia, za wynagrodzenie domagającą się od ciebie wkładu w naukę i kulturę. Nazbierałam z pięćdziesiąt punktów na wnioskach o stypendia - nie próżnowało się w zeszłym roku. Artykuły, książka, drugie studia, konferencje. Teraz znowu trzeba ruszyć pełną parą.
Trudno uwierzyć, że sto lat temu dopiero zaczynano wpuszczać kobiety na uniwersytety. Mam wokół siebie i nad sobą wybitnych myślicieli obu płci. Nauka, myślenie, mądrość są obojętne na płeć.

Druga książka stanęła przed redakcją na takim szczeblu:



Teraz, po przerwie, kontynuuję, dobijam dwustu tysięcy znaków. Staram się spisać także dość specyficzne, lekko makabryczne opowiadanie. Roboty jest wystarczająco, więc kończę.

czwartek, 29 września 2016

Jedyna taka miłość i wojna



Nowa książka powstaje zrywami - sto tysięcy znaków spisałam właściwie w tydzień, reszta klaruje się i powstaje z przerwami. Nie wiem, ile finalnie wyjdzie znaków - nie zakładam z góry. Opowieść płynie sama, a w takim wypadku sama się skończy. Wtedy będzie można kombinować nad objętością. Na razie niech żyje własnym życiem.
Fabuła natychmiast stawia odbiorcę w centrum wojny totalnej, zagrażającej istnieniu w ogóle. W tle nieustannie towarzyszy nam tragiczna historia miłosna, o której dowiadujemy się jako czymś minionym, a jej sekrety są przed nami stopniowo odkrywane. Standard, można by rzec, ale mylicie się. Nieśmiertelne motywy ubrałam w nowe szaty. Podałam na tacy sporo plastycznych postaci, wśród których każdy znajdzie dla siebie faworyta i tego, kto go będzie drażnił. Nikt nie pozostaje bez winy, nikt nie jest jednoznacznie dobry lub zły. Bywa sielankowo, spokojnie i melancholijnie, by za chwilę czytać o kompletnym szaleństwie i pogromie. Jest dużo akcji, pilnuję się, by niczego nie przegadać. Mam wielką nadzieję, że trzymam na wodzy chaos, choć oczywiście historia opowiadana jest z kilku punktów widzenia, które nie raz dzielą całe wymiary.

Dzika Książka nadal pozostaje zmorą redaktora, więc nic nowego wam o niej nie powiem. Za to mogę zaprosić do mojego opowiadania: Czarnobyl cię kocha, biorobocie, publicystyki: Bezsilni bogowie Stanisława Lema, a także do zakupienia październikowej NF, bo znajduje się tam mój artykuł "Lemowskie przewidywania a czasy obecne".



 Bardziej notki nie rozwijam, bo miałam dużą przerwę w pisaniu książki - wyjazd na Ukrainę, opko o Czarnobylu, zaliczenia na doktoracie - więc nie chcę się znowu rozdrabniać i poświęcać czas czemuś innemu.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Aktualizacja i nowe wyzwania

Co dzieję się z Dziką Książką?

Zarówno ona, jak i opowiadanie (w zamyśle miało być promocyjne, ale chyba wyszedł z tego dodatek), są u redaktora. A to człowiek bardzo zajęty. Myślę, że mogę już napisać: redaktorem jest _mc_. Fakt ten nie wymaga żadnego komentarza :)


Mój znajomy z fantastyki.pl - KPiach - naskrobał artykuł o portalu, który ma się ukazać w sierpniu w Nowej Fantastyce. W tym artykule (przynajmniej w wersji przed redakcją) osadził mnie w dwóch, a nawet trzech rolach - zobaczycie jakich, jeśli przeczytacie. Nie lubię tego typu angażowania, ale nie mogłam odmówić wzięcia w tym udziału. Wolę już takie przedsięwzięcia w swojskim towarzystwie, niż wyciąganie mnie na spotkania autorskie czy konwenty. 

Przejdźmy do standardowych poradników technicznych. Podzielę się tym, czego się ostatnio nauczyłam lub co zapadło mi w pamięć podczas bytowania w środowisku.

Dowiedziałam się, że istnieje coś takiego, jak weird fiction. Cytując modnego ostatnio Lovecrafta: Prawdziwa powieść z gatunku weird fiction przedstawia coś więcej niż skrytobójstwo, krwawe kości czy prześcieradło dzwoniące łańcuchami. Konieczna jest klaustrofobiczna atmosfera lęku niemożliwego do wytłumaczenia, obecność nieznanych mocy; niezbędna jest sugestia, wskazująca na powagę i złowieszczość tematu, przedstawiającego najbardziej przerażające wyobrażenie ludzkiego umysłu – złośliwe i szczególne zawieszenie lub unieważnienie tych stałych praw natury, które są naszą jedyną ochroną przeciw napastowaniu przez chaos i demony niezgłębionego kosmosu. H. P. Lovecraft, Nadnaturaly horror w literaturze.

Czarujące! Napisać coś takiego jest nie lada wyzwaniem. Próbowałam, na konkurs lovecraftowski, i raczej mi to nie wychodzi. Oglądam dużo horrorów, ale od lat ich nie czytam. Zaczytywałam się w Koontzie, Kingu, Poe, Lovecrafcie itp., jak miałam dwanaście lat. To by wiele wyjaśniało...
źródło
Elementy grozy są mile widziane w każdym rodzaju fantastyki, ale IMO znacznie łatwiej stworzyć scenę w klimacie, niż całą treść. Wróciłam ostatnio do fantasy, od dłuższego czasu mam pomysł na książkę. Potrzebuję w niej stopniowanych dawek lęku, a więc muszę sięgnąć do elementów horroru. Tworzę zbiór z cech horroru i fantasy. Zaglądam też do romansu i erotyki, bo równoległe historie w mojej książce będą nasycać czytelnika odmiennymi emocjami. Co z tego wyjdzie, zobaczymy - dziś granice są płynne, a połączenia i innowacje mile widziane, ale darzę szczególnym szacunkiem podstawy gatunków. Dlatego warto je zestawić, odnosząc się przede wszystkim do literatury.
Pamiętajmy, że istnieją i namnażają się podgatunki, hybrydy, wypaczenia, innowacje. Poniżej uwzględniam tylko stare, dobre podstawy. Gdyby ktoś chciał uzupełnić/skrytykować, śmiało. Nie jestem alfą i omegą.

Horror:
- zakwestionowanie logiki, praw natury, rozumu, przez co pojawia się niepokój, strach, szok związany z podważeniem porządku,
- incydenty/istoty nadprzyrodzone,
- utrzymanie napięcia i poczucia zagrożenia,
- sceneria wspierająca klimat,
- zwroty akcji,
- pozostawianie poczucia niedosytu, wabienie czytelnika coraz głębiej w lęki.
Może pojawić się przemoc, śmierć, obrzydliwości, nawiązanie do gotyku, obłęd, kwestie psychologiczne i parapsychologiczne, mitologia.

Fantasy:
- magia/nadprzyrodzone zdolności, których użycie kosztuje,
- żelazna logika,
- nawiązania do mitologii, przeszłości, historii, baśni, legend, mitów, dziejów słynnych bohaterów itp.,
- antagonizmy, obozy, stronnictwa, które się ścierają,
- świat odrębny od realnego (stopień dowolny),
- zależnie od tego, do jakiej epoki się nawiązuje, potrzebne są odpowiednie rekwizyty,
- ukazywanie różnic psychologicznych między bohaterami.
Mogą pojawić się kulty i religie, różnogatunkowe społeczności, nowe/stare ustroje polityczne, arcybohaterowie, walka o przetrwanie świata, granie na silnych emocjach, nowe płaszczyzny i eksperymenty w dziedzinie przyjaźni i romansów, nagłe, niespodziewane zmiany w postawach głównych bohaterów.

Romans:
- wyraźny wątek główny,
- awantura miłosna, przygoda
- walka o swoje interesy, zawiązywanie intryg, niekoniecznie racjonalne powody postępowania,
- zrządzenia losu, logika stawiana pod znakiem zapytania na rzecz grania na emocjach,
- skala powagi związków miłosnych może rozciągać się od zwykłej codzienności jednostek po losy kraju, świata, Wszechświata.
Mogą pojawić się stylizacje nawiązujące do dawnych epok - romans dworski, moralizatorski, rycerski itp., aspekty podróży, sięganie do życia codziennego i rzeczy, które dotyczą każdego człowieka, proste filozofowanie o życiu, mezalians. Sądzę, że do romansu przenika pochwała buntu, charakterystyczna dla romantyzmu.

Erotyka:
- opisy zbliżeń cielesnych, nagości, namiętności,
- napięcie seksualne,
- ukazanie ludzkich fantazji, spełnianie głębokich, zwierzęcych pragnień (np. Bukowski stworzył miernego bohatera, który mimo swojej podrzędności uprawia seks z mnóstwem napalonych na niego kobiet),
- problemy egzystencjalne, filozofia egzystencjalna.
Może pojawić się zwykła pornografia, jak i poetyckość oraz wzniosłość, skupienie na szczegółach anatomicznych lub emocjach, przemoc i delikatność. Erotyzm jest niebezpieczny - można napisać coś, co nas ośmieszy, albo też stworzyć scenę, która złamie lub uwzniośli czytelnikowi życie. Erotyzm może być zawarty w samym spojrzeniu czy wypowiedzi, w jednym, niepozornym zdaniu, które wywrze niezapomniany wpływ na odbiorcy. Zwłaszcza, że tkwi tutaj element filozofii egzystencjalnej.

Tak wygląda moje zestawienie. Spore wyzwanie mnie czeka, ale nie mogę żyć bez wyzwań ;)



Kolejny zestaw uwag technicznych odnośnie budowania zdań:

mimo że, jako że - tego typu zwrotów nie rozdzielamy przecinkiem!

Zbyt dużo znaków interpunkcyjnych, czyli nadmierne rozwlekanie i rozwijanie zdania, niszczy jego dynamizm. Trzeba dużych umiejętności, by złożonymi zdaniami nie zmęczyć czytelnika. Te krótkie też bywają pozbawione dynamizmu. Jeden ze znajomych z NF, z którym betowałam tekst portalowej świeżynki, rozważał sformułowanie: Ina czuła, że kobieta obserwuje każdy ruch, jaki wykonuje. Budowa tego zdania zniszczyła całe napięcie, jakie treść powinna wywołać.
Przeciwniczka śledziła jej ruchy, przygotowana do ataku niczym drapieżnik.
Kobieta nie spuszczała z Iny wzroku, gotowa w każdej chwili zaatakować.
Ina czuła na sobie nienawistne, nieustępliwe spojrzenie przeciwniczki.

Podmiot zdania musi być zawsze uświadomiony i zachowany. Jeśli zmieniamy podmiot w zdaniu, jesteśmy zobowiązani to zaakcentować. Często nie wolno go zmieniać. Przykłady niezręczności:
Popłynął ciepły strumień krwi, brukającej koszulę i marynarkę.
Zdjęte buty trafiły w przepaść, gdy osiągnęły szczyt.

Maślane zbędniki:
zanurkować pod wodę
cofnąć się w tył
kręcić się w kółko
piąć się ku górze

Przykładowe screeny z portalu, na którym męczę się w betach:




Wtrącenia zawsze oddzielamy od zdania przecinkami!
Pani Wanda, kobieta wielkiej klasy, myła chodnik starą szmatą.
Pomylił się w obliczeniach i, zdjęty paniką, wpisał komendę autodestrukcji.


Przejęta losem walenia, okrzykniętego najbardziej samotnym wielorybem na świecie, napisałam na Dzień Dziecka opowiadanie Usłysz mnie, śpiewam w głębinach. Zostało nominowane do najlepszych tekstów miesiąca. Warto poczytać komentarze i dowiedzieć się, co zrobiłam źle, a także zerknąć na grafikę do tekstu ;)

Wracam do roboty. Dwóch opowiadań, publicystyki, nowej knigi, betowania książki znajomej, kolejnego artykułu na doktorat i obrabiania zdjęć z Woodstocku (mój szósty), na który pojechałam prosto z obrony tytułu drugiego magistra.
(tutaj będzie anegdotka, szczypta filozofowania i garść zwierzeń, niezainteresowani dywagacjami o studiach mogą pominąć)
Obroniłam się pracą na sto dwadzieścia stron (nawet doktoraty nie bywają tak obszerne, ale trafił mi się dość szczególny promotor), w której zdarzyło mi się zaliczyć takie potknięcia, jak nazwanie marki firmą czy stwierdzenie, że Platon podróżował po Włoszech, a nie Italii. Moja obrona w głównej mierze polegała na dyskusji, czy Platon był faszystą (chciałam zaznaczyć, że Platon to tylko 5% mojej pracy), bo wspomniałam w tekście o takiej tezie Poppera, lecz nie pofatygowałam się o komentarz. Bo co tu komentować? Oskarżono mnie, że nazywam Platona faszystą i nie rozumiem Państwa :D Wyraziłam także nieprzychylną opinię o jednej z polskich partii, mającej wyraźną fobię dotyczącą Zachodu. Wszystko odbywało się w Instytucie Bezpieczeństwa, na kierunku bardzo odległym od filozofii, na dźwięk nazwy którego niejeden mój profesor prycha, ale mi bardzo się przydał i uważam materiał z tychże studiów za cenny. Żeby nikt mnie nie zmanipulował ani nie naraził na straty, żaden sprytny polityk, urzędnik, funkcjonariusz, orędownik, przestępca czy agresor, muszę znać zasady, podstawy i aktualne przemiany areny politycznej, geopolitycznej, prawo, potencjał wojskowy, zagrożenia i różnice cywilizacyjne oraz procedury postępowania w sytuacjach zagrożenia. Dzięki wszystkim moim studiom dziś nie jestem lewakiem ani prawakiem, nie nienawidzę, nie odwracam się, nie rzucam kamieniem. Nie zamykam się, tylko patrzę szerzej, uwzględniam więcej, jestem krytyczna i powściągliwa w ocenach. Niemniej wyszłam z obrony mając wrażenie, że ja i komisja mówiliśmy dwoma różnymi językami. W dodatku nie zadano mi ustalonego, merytorycznego pytania z pracy, tylko uczepiono Platona i faszyzmu, a mnie niespecjalnie chciało się podejmować rękawicę. Bardzo się zmuszałam, żeby w ogóle dokończyć pracę, uczyć się materiału na obronę i przyjść. Prawdopodobnie zrobiłam się za stara na studia poniżej trzeciego stopnia (ukształtowano mnie już na tym etapie i dalsze próby wywołują opór), a także zbytnio przesiąknięta filozofią. Ale lubię mieć szerokie horyzonty, przekraczać siebie i dopięłam swego. Mam cztery dyplomy z różnych studiów dziennych (filozofia, etyka, bezpieczeństwo narodowe, zarządzanie kryzysowe) i coraz obszerniejszą wiedzę. A na studia chodziłam właśnie dla wiedzy. Ale po doktoracie daję już spokój.

Mówiłam ostatnio znowu o Lemie, tym razem na Międzynarodowym Forum Etycznym. Skrobię publicystykę na portal, powiązaną z moimi dwoma wystąpieniami. Na razie jest nadęta i smętna, bo język naukowy to rzecz nieprzystępna (wystąpienia konstruowałam właśnie takim). Do tego w głębi duszy stanowię depresyjnego człowieka, rozkochanego w fatalistycznych wątkach u Lema. Ale staram się tekst naprawić.

Na koniec polecam całą serię książek Światy Równoległe - zakochałam się w Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny Anny Brzezińskiej. Napiszę coś nowego, jak będę w trakcie/po redakcji.


PS. Strona pansnow.com przestała działać. Zrobimy nową, autorską, ale nie w najbliższym czasie. Informacje możecie czerpać z pozostałych, licznych źródeł, jak blogi i fejs.

OGŁOSZENIE: Zaginął mój przyjaciel. Szukamy go! :(

czwartek, 28 kwietnia 2016

Całe mnóstwo sukcesów

Dzikus trafił do redakcji. 
Przed oddaniem tekstu w ręce redaktora trójka znajomych z NF pomogła mi podszlifować tekst pod względem technicznym i logicznym. Betujący na plus ocenili pomysł, fabułę, ogólne wykonanie. Znawczyni języka zdążyła wyłapać różne niezręczności do połowy książki, a inżynier zapłakał nad oddalaniem się od naukowości w kwestii mechów. Sporo rzeczy powygładzaliśmy. Jeden z betujących orzekł, że to będzie "sztos książka".
Rozmawialiśmy nieco o gatunkach, próbując zamknąć Dziką Książkę w jakiejś ramie (oczywiście były też głosy: pie**** ramy, olej to!). Padła propozycja socjologicznej fantastyki naukowej, a także zgodne twierdzenia, że to jednak bardziej antyutopia, niż dystopia. Trudno to ostatecznie zweryfikować - książka ma zarówno cechy antyutopii, jak i dystopii. Znajdziemy tam pesymistyczne "proroctwo" jak i utopijne próby naprawy sytuacji. Mimo wszystko socjologia nie stoi w tekście na pierwszym miejscu. Pierwsze miejsce należy do wyrazistych postaci i szkolenia ich na zupełnie nowy rodzaj wojowników.


Jakie jeszcze niusy?

Po stwierdzeniu przez recenzenta tekstów jednego z punktowanych czasopism, że pisanie o Lemie nie jest innowacyjne i nie nadaje się do naukowego pisma (pan Lem by mu nagadał...), przemianowałam tekst na publicystykę i przesłałam do NF. I co? Ukaże się w drugiej połowie roku. Wydrukują moją pisaninę w NF! Artykuł o tematyce, którą uwielbiam - technopol, aksjologiczna pustka, lemowskie wizjonerstwo. Zawsze trudno mi uwierzyć, że na czymś się znam i wykonuję dobrą robotę. A co do niewiary...


Chciałabym oficjalnie przeprosić Genius Creations, że zwątpiłam w ich wywiązanie się z zapowiedzi. Mieli odpowiedzieć w styczniu na propozycję wydawniczą, lecz do dziś wiadomości od nich nie otrzymałam. Okazało się, że wysłany w terminie mail do mnie nie dotarł, a telefonu nie odebrałam. Mam wstręt odnośnie używania komórki: zawsze rzucam ją gdzieś w kąt, a jak widzę obcy numer, to z obrzydzeniem wyłączam aparat. Wzór socjopaty.
Tak więc zawodna technika + walnięty autor = nieporozumienie, które już wyjaśniłam z panem Marcinem D.
Co z tego wynika? Że GC odpowiedziało bardzo szybko - spóźniło się względem SQNa, ale i tak zadziałało sprawniej, niż jest to w zwyczaju starszych wydawnictw. Być może gdyby nie prędkie, żywe i zajmujące zainteresowanie SQNa, dopytałabym o to, czemu nie otrzymałam nic od GC i nieporozumienie rozwiałoby się znacznie szybciej. Genius Creations było na tak (podobnież każdy recenzent zajął stanowisko na +).
Czy to coś zmienia? No pewnie, bardzo chciałam, żeby to młode, prężne, pełne inicjatyw wydawnictwo, przedstawiające podobną, nową jakość na rynku, jak SQN, zechciało mnie wydać. Co nie zmienia faktu, że Sine Qua Non wygrało "konkurs" w przedbiegach, skutecznie zabiegając o moją przychylność i zaufanie. Startowało z innej pozycji, bo zupełnie go nie znałam i nigdy nie miałam z nim do czynienia, lecz okazało się najlepszym wydawnictwem w moim rankingu. Niezależnie od tego, czy odebrałabym telefon z okolic grudnia, już wtedy wstępnie współpracowałam ze SQNem i byłam kupiona życzliwością, żywiołowością i profesjonalizmem krakowskiej ekipy. A także, co bardzo istotne, jej szerokimi możliwościami.
Niemniej przychylność GC znaczy dla mnie naprawdę dużo, bo darzę to wydawnictwo wielkim szacunkiem. Jest bardzo krótko na rynku, a mimo to jego oferta - książki, debiutanci, konkursy, kontakt z klientem - w moim odczuciu bije na głowę oferty wielu starych wyjadaczy, z których spora część popadła w beznadziejną, wieloletnią apatię (pod względem wydawania polskiej fantastyki lub debiutantów). Sprawa ma się gorzej z okładkami Geniusów... ale i tak wydają mi się coraz mniej brzydkie. Okładka do Idź i czekaj mrozów prawie mi się podoba! ;)

Jaki z tego morał dla was? Bądźcie upierdliwi, dopytujcie się wydawców o swoje interesy i, na wszelkie siły kosmiczne, odbierajcie telefony! 

Jaki z tego morał dla mnie? Oto dwa wydawnictwa, które stoją w mojej czołówce wydawniczej. Oba były na tak, jeśli chodzi o Dzikusa - książkę-kaprys, napisaną w pół roku, taki tam eksperyment. Pierwszą powieść SF, jaką napisałam. Chociaż daleko jej do hard SF, zgrabnie mieści się w gatunku. Co ja mam sobie pomyśleć? (teraz krótka wymiana zdań pomiędzy mną a mną:)
- No jak to co? Umiesz pisać, Naz! Masz wyobraźnię! Masz już nie najgorszy warsztat!
- Chyba cię bór iglasty opuścił. Po prostu z tymi wydawcami jest coś nie tak. Stanowię beztalencie i grafomankę.
- Każdy pisarz ma w sobie grafomana, którego uczy się poskramiać!
- Nie filozofuj!
To o grafomanie w pisarzu wzięłam z wywiadu z redaktorem Mirosławem Grabowskim. Tekst podrzucił nam Jacek Łukawski na NF.
UWAGA, od powyższego "wywiadu" wszystkie niebieskie wyrazy to linki! Klikać!

Trudno, jak na razie będę uparta i sceptyczna wobec własnej pisaniny. Zresztą, ostatnio bardzo źle wyrażam się o pisaniu. Na głównym blogu napisałam:

Pisanie jest rodzajem prostytucji, obdartym z intymności, dostępnym dla każdego, kto ma ochotę brać. Słowo pisane stanowi pospolitą kurtyzanę, niektórzy tylko potrafią ubrać ją w lepsze szmaty i sprzedać za większe pieniądze. Słowa mówione, przeznaczone dla tłumu, są tak samo okaleczone. Tylko mówienie do kogoś, słowa skierowane do konkretnej osoby, bez poklasku, bez świadków, bez śladu, to rzecz naprawdę wartościowa. Nie umiem trwonić tak cennej rzeczy, więc najczęściej milczę.

Ale zostawmy moje zmienne nastroje.

Majselbaum, czyli czyta Wojtek - ten oto pan wyłonił się nagle z podziemia i wpadł na NF, proponując nagranie naszych opowiadań. Kto by nie skorzystał? Jako jedna z pierwszych podrzuciłam mu dwa teksty i oto cieszę się fantastycznie nagranym Jestem największym pragnieniem was wszystkich (niegrzecznym szortem - zagadką) oraz Konza Techno City - opkiem ze Świetlnego Pióra 2014. Polecam nagrania innych NFowiczów i wszystko, co Wojtek robi swoim hipnotyzującym głosem.

W tym miesiącu miałam ewidentną wściekliznę w kwestii opowiadań i wrzuciłam do sieci trzy: Piraci zza Horyzontu Zdarzeń (rzadko spotykana narracja drugoosobowa + znaczne wyzwanie; opko z konkursu GC Dobro złem czyń), Dzieciństwo Psychotronów (pierwszoosobowa narracja, jest łatwiej, ale troszkę przegadane), Dzieci maszyn (trzecioosobowa narracja, tutaj już powinno się z łatwością płynąć przez treść; opko napisane na trwający właśnie konkurs Fantastyczne dzieciństwo).

Pouczona sprawą tekstu o Lemie, napisałam drugi artykuł naukowy o rzeczy, o której u nas w kraju jeszcze się nie mówi albo nie ma polskich przekładów tekstów źródłowych. Tłumaczyłam sobie kawałki anglojęzycznych książek i uniwersyteckich encyklopedii, a następnie zinterpretowałam sprawy i zestawiłam je po swojemu. Jak twierdzą moi profesorowie, tego już nie sposób odrzucić. A więc jeśli musicie napisać tekst naukowy ze względu na otwarcie przewodu doktorskiego (czy z jakiegokolwiek innego powodu), to pamiętajcie: teza + strona bierna + coś zza granicy. U nas psy szczekają pewnymi szczególnymi częściami ciała, więc tematów znajdziecie całe mnóstwo.

Byłam ostatnio w opuszczonym mieście = reaktywowałam uprawianie urbexu. Zdjęcia znajdziecie na blogu Pustej Perspektywy i na fanpejdżu Cool Story Naz. Zapomniałam wcześniej napisać: przemianowałam fanpejdż Pana Snów na mój profil autorski.

Bez odbioru.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Dzikus rośnie w siłę

Spieszę z nowinami,

Po pierwsze, udało mi się wejść w grono równorzędnych zwycięzców SF2015 (konkurs portalu fantastyka.pl). Organizator wybrał dziesięć opowiadań z ponad stu. Mój tekst możecie przeczytać tutaj.

Po drugie, nie udało mi się nic wygrać ani w "Dobro złem czyń", ani w "Dreszczach" (wspominałam, że jedna wygrana przypada mi na <w cholerę> porażek? ;). Ale w "Dobro złem czyń" nie mam się co wstydzić, bo dostałam 30 punktów. Co do "Dreszczy", pewności mieć nie mogę, bo punktacji nie podali. Ale wiem, że napisałam tam propozycję nie do końca na temat. Mam jeszcze opowiadanie w konkursie CF (chyba pierwszy raz jestem zadowolona ze swojego krótkiego tworu!) i żywię nadzieję na spłodzenie czegoś na konkurs wiedźmiński. Więcej nie biorę na klatę, bo należałoby się skupić na książce, która lada chwila trafi do redakcji.

Tak nawiasem muszę podkreślić, że będąc członkiem społeczności portalu NF, porażki w konkursach w ogóle nie bolą, gdy inni z grona NFowiczów wygrywają. Przepełnia mnie wielka radość, że tyle miejsc zajęli moi znajomi portalowi, z którymi wykrwawiamy się nad własną i cudzą pisaniną.


Teraz do meritum. Książka w drugiej połowie kwietnia trafi do redakcji. Kto będzie redaktorem, to absolutnie fantastyczna informacja, ale jeszcze jej nie udzielam. Istnieje ogromna szansa, że dostaniecie naprawdę dobry tekst, z którego wyciśniemy wszystko, co najlepsze. Jak na razie poprawiam go sama i zorganizowałam na NF drobną grupkę wsparcia, która czyta szlifowaną przeze mnie wersję Dzikusa. Robię też opowiadanie, stanowiące luźną genezę książkowych zdarzeń. Mam w tym wypadku sześciu betujących, w tym dwóch bezlitosnych i niemożliwie upierdliwych. Dzięki nim odkryłam dwie sprawy, których nie podkreśliłam należycie w książce i mogłam to poprawić. Przełamuję swoje opory i polegam na betaczytaczach coraz częściej. Każdy jest w czymś dobry, uwielbiam dyskusje nad logistyką zdarzeń. Dowiaduję się mnóstwa rzeczy.

Mój niezastąpiony grafik robi mi jeszcze dwie sceny z Dzikusa. Pokazałabym wam tę pierwszą, którą rozsyłałam z propozycją wydawniczą, ale jeszcze kilka miesięcy czekania nikomu nie zaszkodzi ;) Ruszy promocja, pojawią się i grafiki. Mam nadzieję, że umieścimy kilka scen w samej książce.

Kilka następnych porad technicznych odnośnie pisania:

- dziwne i tajemnicze to fatalne słowa, która trzeba wyrzucać z tekstu,

- ostatnio natykam się na powrót do łask trzeciego sposobu zapisu dialogów, w formie wtrącenia. Przypomnę, że dwa podstawowe sposoby to:
- Mam wiosenną depresję - twierdzi Magdalena i wyrzuca komputer przez okno, bo ma dość katorżniczej roboty naukowej.
- Ale pie*dolisz. - Marek kręci głową.
Jak widać albo nadal kontynuujemy zdanie po wypowiedzi i myślniku - twierdzi, mówi, szepcze, krzyczy [kropka], albo mamy dwa odrębne zdania, gdy osoba mówiąca robi coś niezwiązanego z artykulacją - kręci głową, wstaje, patrzy czy cokolwiek. Ale jest jeszcze trzeci sposób:
- Może - dodaje - powinnaś pójść do prawdziwej pracy, bo ci się w du*ie przewraca.
To też jest poprawny zapis, ale wyszedł z powszechnego użycia i szczerze mówiąc źle mi się to czyta. Niemniej, jeśli napiszecie coś takiego, nie robicie błędu, ale możecie rozdrażnić nieprzyzwyczajonego odbiorcę.

- widzę przy betowaniu i czytaniu opków z moich dyżurów na NF, że stawianie przecinków w odpowiednich miejscach to dla niektórych niemożliwe wyzwanie. W większości przypadków wystarczy, gdy wpiszecie dane słowo i przecinek w google, a słowniki i poradnie wyjaśnią wam sprawę. Jednak najtrudniejsze okazują się zdania złożone. Najlepiej czytać je sobie na głos i rozbijać na składowe. Dobrze jest intonować przerwy w zdaniach składowych. Każda składowa zawiera jeden (jeden jedyny lub główny) czasownik, dlatego pierwszym sygnałem dla nas do postawienia przecinka jest kolejny czasownik w zdaniu. Ale to nie stanowi żelaznej reguły, dlatego przeczytanie zdania złożonego na głos pomaga. Albo rozbicie go na mniejsze. Jeśli już kompletnie nie wiecie, gdzie postawić przecinek, a widzicie, że twór jest za długi, rozbijcie go. Krótkie zdania odbiorca łatwiej przyswaja, ale nie wolno też robić ich zbyt okrojonych. Podałabym wam idealny przykład z Igrzysk Śmierci, które ostatnio czytałam (błędów tam jest całe mnóstwo), ale nie mogę go znaleźć. Wystarczy jednak, że pokażę. Teoretycznie. Jak do tego dochodzi. I które zdania są takie. Złe.

- pamiętajcie o logice. Nawet jeśli tworzycie magiczny świat fantasy, musicie trzymać się logiki, reguł gatunku, praw przez siebie ustalonych. Pamiętajcie też, że to, co dla was jest oczywiste, dla czytelnika niekoniecznie. Musicie mu to opisać, ale bez zanudzenia na śmierć. Mnie się na przykład zdawało, że każdy (jak ja) wie, iż świat wirtualny w mojej książce nie jest tym, który znamy. Błąd. Jeśli coś w waszym zamyśle jest inne, niż ogólnie przyjęte jego wyobrażenie, pasowałoby to dobrze wyjaśnić.


"Katorżnicza" robota czeka, więc kończę. Wrażenia z redakcji podam, jak tylko zaistnieją ;)

sobota, 20 lutego 2016

Projekt sfinalizowany!

Ruszyła machina wydawnicza.

Podpisałam umowę z wydawnictwem Sine Qua Non. Otrzymałam zaliczkę. Czas na ciężką pracę.

Zapytacie: Czemu nie czekam na oferty/odpowiedzi innych wydawnictw?

1. Dostałam uczciwą, korzystną umowę, którą konsultowałam z prawnikiem. Znalazły się w niej wszystkie ważne zwroty i ustalenia (licencja, okres trwania, wynagrodzenie wraz z dokładnym rozplanowaniem wypłacania, podział obowiązków, zobowiązanie wydawcy itp.). 
2. Każdy, kogo pytałam, ma świetne zdanie o wydawnictwie SQN (pisarze, redaktorzy, znajomi, graficy, czytelnicy, a nawet konkurencja).
3. Wstrzeliłam się w nabór debiutantów. 
4. Debiutujący Jacek Łukawski, z którym pisałam przez stronę NF, ma doskonale zrobioną książkę. Możecie sobie wejść tutaj, kliknąć na fragment i obejrzeć powieść w środku. Jest piękna.
5. Wydawnictwo ma szerokie możliwości promocyjne i dystrybucyjne, świetnie zrobioną stronę, nieustannie aktualizowanego fanpejdża, patronuje dobrym przedsięwzięciom (np. jest patronem Smoko, jest związane z CF, NF).
6. Ma siedzibę w Krakowie, a Dzikus dzieje się właśnie w Mieście Królów.
7. Doświadczyłam perfekcyjnej, uprzejmej współpracy z wydawnictwem, które zareagowało najszybciej ze wszystkich.
8. Na co mam czekać? Dzikus się udał - propozycja wydawnicza, przygotowana w pół roku, zostanie wydana przez normalne wydawnictwo. I to jakie! Bardzo lubię szybkie, sprawne działanie oraz dobry kontakt ze współpracownikiem. Mam wszystko, czego bym tylko mogła sobie życzyć, więc dostarczę wam Dzikusa jak najszybciej i w jak najlepszej formie.

W imieniu Dzikiej Książki, wszystkim innym wydawnictwom mogę już podziękować.


Co teraz z blogiem? Czy to już koniec przygody z Dziką Książką?

Ależ skąd, to dopiero początek. Teraz dostaniecie ode mnie jeszcze więcej informacji o pisaniu, procesie wydawniczym, literaturze w ogóle, tworzeniu tekstów publicystycznych, naukowych, opowiadań, a nawet wierszy. We wszystkim tym nabywam i będę nabywać coraz więcej doświadczenia. Otrzymacie też na bieżąco każdą ciekawą/ważną informację, dotyczącą Dzikusa. Mój nieoceniony grafik pracuje już nad zrobieniem ładnego tła na bloga i fanpejdża, który z pewnością wkrótce ruszy. Zostańcie z Dziką Książką, a zaręczam, że podzielę się wszelką zdobytą wiedzą i doświadczeniem. 

Mam kilka pomysłów na promocję, zanim jeszcze książka pojawi się na rynku. Wydawnictwo z pewnością także ma swoje plany. Teraz będę poddawać wszelkie pomysły konsultacjom, ale notki na blogu pozostaną swobodne. Na tę chwilę wracam do pracy naukowej, póki proces wydawniczy się nie rozkręci. Mój artykuł o Lemie był "zbyt mało naukowy", przerobiłam więc go na publicystykę i posłałam do NF. Zaklinam się na Dzikusa, że nauczę się naukowego języka. Wiecie, co tam jest zmorą, pomijając bełkot złożony ze słów, których nikt normalny nie zna? Strona bierna. Koszmar. Wydaje mi się, że w beletrystyce strona bierna występuje sporadycznie. Za to bez strony biernej naukowość tekstu nie ma racji bytu. Poza tym, trzeba pilnować każdego zdania, żeby przypadkiem nawet jedno słowo nie wymknęło się z poprawnego szyku. Jeszcze "nie rzuca mi się to na łeb" - widzę same korzyści, ponieważ robię się potwornie uważnym korektorem. Ale przestrogę opiekunki, że praca naukowa może mnie w pewien sposób okaleczyć, mam cały czas na uwadze.

Na koniec kilka obalonych mitów. Mam nadzieję, że będzie ich znacznie więcej, gdy książka się ukaże. Tylko czytelnik może zweryfikować jej jakość.

1. Debiutantowi ciężko zaistnieć.
2. Przygoda ze współfinansowaniem przekreśla możliwość współpracy z normalnym wydawnictwem.
3. Wydawnictwa nie odpowiadają wcześniej, niż po okresie trzech miesięcy do pół roku.
4. Wydawcy nie pomagają autorom przed podpisaniem umowy.
5. Pół roku na przygotowanie propozycji wydawniczej to za mało.

Kim ja jestem, żeby obalać mity? Nikim szczególnym. Po prostu mam odwagę próbować.


sobota, 16 stycznia 2016

Dojrzały Dzikus i garść zwierzeń

Na wstępie potwierdzam: mój pierwszy tekst publicystyczny znajdziecie w lutowym Smokopolitanie. Jeśli nie wiecie, czym jest, już tłumaczę: to kwartalnik fantastyczny "od fanów dla fanów". Promuje młodych artystów. To darmowe czasopismo - jeżeli chcecie mieć drukowaną wersję, płacicie tylko za koszty wydruku. Teksty przechodzą solidną korektę i redakcję. Pismo ma poziom i potencjał, a przede wszystkim to świetna idea. Jeśli chcielibyście posłać tam tekst, proponuję jednak najpierw spróbować opublikować swoje twory na stronie NF (jeśli dotąd tego nie robiliście). Jestem oddaną bywalczynią strony fantastyka.pl. Pełno tam mądrych, dobrych ludzi, którzy nauczą, doradzą i zainspirują. Założyłam wątek "Lista wydawnictw zainteresowanych fantastyką". Macie tam aktualizowane na bieżąco i komentowane drogi do "sławy" ;)

Przejdźmy do Dzikusa.

Dzika Książka ma dziewięć miesięcy. Czy osiągnęła dojrzałość i może się narodzić?

Przypomnę po kolei, co się wydarzyło.

Dokładnie w połowie marca w mojej napchanej niepokornymi ideami głowie powstał projekt Dzikiej Książki. Zakładał napisanie pełnoprawnej powieści - wystarczająco ciekawa fabuła, poprawny język, objętość tekstu i spójność, by zostać wydanym w normalnym wydawnictwie (nie vanity press ani self-publishing). Czas: trzy miesiące na spisanie, szlif przez następne trzy. Łącznie pół roku na przygotowanie propozycji wydawniczej. Głównym powodem powstania projektu były nieustanne spory w środowisku literackim odnośnie tego, kto, jak i w jakim czasie może napisać książkę. Kto i po czym jest skreślony? Kto ma czas pisać? Jaka książka jest dobra? Kim jest pisarz? Dałam sobie szaleńczy termin, wzięłam moje niewielkie doświadczenie, nabytą wiedzę, chaotyczne inspiracje i wyszarpałam z siebie najpierw pomysł, a potem całą treść.
Starałam się z chaosu wątków i pomysłów wyłonić spójną i uporządkowaną historię. W trzy miesiące. Nie rzucając jednocześnie natłoku innych prac i zadań. Przy okazji miały zostać spełnione spontanicznie obierane cele, takie jak: 
- pisanie po "lewacku". Nie chodziło o politykę, a filozofię i granice poznania. Pan Ziemkiewicz uznał, że "dobre SF to prawe SF", czemu chciałam się sprzeciwić. Nie stawiajcie mnie od razu w świetle lewaka politycznego, ponieważ mam lewicowo-prawicowe poglądy.

Zatrzymajmy się przy tym na moment, by rozjaśnić różnicę między prawicą a lewicą w filozofii, ponieważ o nią tutaj się rozchodzi. Prawica to bóg, wiara, czucie, nadzieja pokładana w państwie jako instytucji poskramiającej złą naturę ludzką i pogląd, że wyznawca wiary jest rozsądniejszy od ateisty. Prawica uznaje podziały społeczne, ufa tradycji (nawet z czasem uznanej za szkodliwą), nie nowym teoriom. Jest niechętna zmianom. W dyskusji w kręgu fandomu doszliśmy do przekonania, że prawica wierzy także w skończoność Wszechświata, nieprzekraczalne granice nauki, jeden, ustalony model świata. Natomiast lewica to ufność w rozum, negacja wiary, uznanie człowieka za dobrego z natury, którego do zła skłaniają warunki otoczenia. Wzywanie do zmiany warunków życia i eliminacji powodów złych zachowań ludzi, takich jak nierówność czy bieda. Dla lewicy innowacje są korzystne, podobnie jak rezygnacja z przestarzałych zwyczajów. Lewica to nieskończoność Wszechświata, wielość modeli, siła nauki wciąż nieustannie przekraczającej i namnażającej rzeczywistość.

Wróćmy do punktów w Dzikusie.
- wątek eurosieroctwa (którego według Pana Pawlaka nie da się zawrzeć w SF, "bo po co?"), 
- smaczki postmodernistyczne (bo podobno nie ma w Polsce postmodernizmu).

Jak widać, próbowałam zaprzeczyć czy to stereotypom, czy też czyimś przekonaniom. Eksperyment był więc podjęciem licznych wyzwań.

Pisanie zajęło cztery i pół miesiąca, głównie przez to, że nagle zdecydowałam się dorzucić do treści dwieście tysięcy znaków. Półtorej miesiąca przypadło na szlif. Potem dwa tygodnie ustalania wydawnictw, tworzenia streszczenia, notki o autorze, planu postaci, ogólnego przeglądu książki. Wysyłka wydawnicza odbyła się na początku października. Przez październik i listopad zaglądałam do książki, zyskując dystans czasowy, dzięki czemu wyłapałam przegapione błędy logiczne, stylistyczne, interpunkcyjne i inne. W listopadzie Zysk i S-ka poprosiło o przysłanie wydruku dla recenzenta. Niedługo potem, zaledwie miesiąc po otrzymaniu tekstu odpisało krakowskie wydawnictwo (na podanie nazwy przyjdzie czas), okazując swoje zainteresowanie i zapowiadając przesłanie mi opinii recenzenta. Stanowi to nie lada fenomen - trzy miesiące to zwyczajowe minimum na zapoznanie się wydawcy z propozycją. Szybciej odpisują przeważnie tylko wydawnictwa self/vanity, obojętne na treść, nastawione na hajs. Najwyraźniej nie tylko GC przedstawia nową jakość na rynku normalnych wydawnictw.
(Znajomy napisał mi, że na propozycję przysłaną kilka dni temu do "krakowskiego wydawnictwa" otrzymał odpowiedź tego samego dnia. Książka wstępnie się podoba, więc idzie do recenzenta.)

Przez listopad i grudzień informowano mnie na bieżąco o wewnętrznych postępach rozpatrywania propozycji. Ja w tym czasie zebrałam informacje w fandomie i u znajomych, odnośnie omawianego wydawcy. Przed świętami otrzymałam wiadomość z opinią recenzenta, podkreślającą dobre i złe strony książki. Znalazłam w niej określenie mojej książki jako pękającej dystopii. Była wyraźnie pozytywna (dobry bohater, pomysł, styl, język, dobre dialogi), miała jednak zastrzeżenia, które musiałam wyeliminować (między innymi chaos, od którego nie udało mi się całkiem uwolnić, a także "znaczne wyzwanie dla czytelnika"). Życzliwie skierowano mnie do redaktorki po rady i pomoc. To kolejny fenomen - nie słyszałam dotąd, żeby randomowa osoba, z którą wydawnictwo nie podpisało umowy, dostawała redaktora do pomocy.
(Wspomniany znajomy napisał, że zwyczaj wspierania autorów istnieje w Polsce od pewnego czasu. Poza "krakowskim wydawnictwem" i GC, nie mam jeszcze takowych doświadczeń.)
Skorzystałam z profitu współpracy z redaktorką odnośnie scen walki, które należało poprawić, bo je przegadałam. Najważniejsza trafiła do redaktorki na poprawki.
Poza tym, całą książkę poprawiłam sama, według podanych wskazówek. Między innymi:
dodałam kilka scen akcji, 
zmniejszyłam ilość przemyśleń, 
zlikwidowałam średniki, bo utrudniają czytanie, 
ze zbyt długich zdań zrobiłam kilka,
podrasowałam zakończenie i zamieniłam nieciekawą scenę walki na lepszą,
zlikwidowałam dwa podrozdziały namnażające wątki, które spokojnie można przenieść do następnej części, 
postarałam się na początku każdego rozdziału/podrozdziału podać informację, gdzie i co się właśnie dzieje,
wyrzuciłam większość danych szczegółowych i część filozoficznych terminów,
zlikwidowałam zbędne określenia potoczne,
usunęłam większość pominiętych wcześniej błędów logicznych, stylistycznych, składniowych, interpunkcyjnych.

Wbrew pozorom, w książce na czterysta tysięcy znaków nie były to znaczące zmiany. Fabuła została nieznacznie zmieniona tylko w wątkach pobocznych. Zlikwidowałam kilkadziesiąt tysięcy znaków, ale niewiele mniej dopisałam. Nie ruszyłam historii bohaterów, kształtu świata, kolejności zdarzeń. Na początku stycznia, czyli po dwóch tygodniach od otrzymania wskazówek recenzenta, odesłałam poprawionego Dzikusa do wydawnictwa. Dostałam odpowiedź, że recenzent jest zadowolony. Teraz książkę otrzymała do czytania świeża osoba, która dotąd nie miała z nią styczności. Jak mi napisano: "może wpadnie jeszcze na jakiś pomysł".

Dzika Książka dojrzała i rozwinęła skrzydła dzięki pomocy wydawnictwa, które zareagowało trzy razy szybciej niż inne.
Nadal nie popadam w hurraoptymizm. Żadne decyzje nie zapadły. Nie napłynęła do mnie odpowiedź na propozycję z żadnego innego wydawnictwa. Mijają trzy miesiące. Czekam dalej.



Bardzo aktywnie czekam. Właściwie, padam na twarz. Zbliża się sesja, a ja zdążyłam już zapomnieć, jak to jest być na dwóch kierunkach.

Ostatnio zebrało mnie na podsumowanie. Podzielę się nim z wami, ponieważ uważam, że jestem przykładem permanentnego zarobienia.

Dwanaście lat szkoły i siedem lat studiów. Zaraz obronię czwarty dyplom, czwartą pracę. Zgarnęłam trochę nagród w konkursach poetyckich, prozatorskich i fotograficznych (zaliczyłam przy tym tyle porażek, że jedna nagroda przypada na jakieś dwadzieścia przegrań. Nie zniechęcajcie się porażkami, tylko uczcie się tworzyć lepsze rzeczy. I nieustannie próbujcie wygrać;) Zaraz opublikuję pierwszą publicystykę i pierwszy artykuł naukowy. Jestem na doktoracie. Mam dwadzieścia pięć lat. Zamiłowanie do czytania i pisania posiadam od czwartego, piątego roku życia. Młodość spędziłam w dużej mierze w bibliotekach i nad własną pisaniną.

Mimo to żaden ze mnie typ kujona czy nerda (poświęciłam na granie tysiące godzin życia - uważam, że książka rozwija umysł i wyobraźnię, ale fabularne gry komputerowe dodają do tego pewien wyjątkowy bonus). Zwiedziłam wiele miejsc i wielokrotnie ryzykowałam tak, jak tylko bardzo młody człowiek potrafi. Mnóstwo szczęścia sprzyjało mi przy uprawianiu urbexu, nocnych eskapadach, zagranicznych wyjazdach i ryzykownych wycieczkach, na które wypuszczałam się już jako mała dziewczynka. Miałam styczność z różnym środowiskiem. Podjęłam parę nieprzemyślanych decyzji tak, jak każdy. Nie wierzę tym, którzy postulują swoją nieomylność i idealność. Nie jestem idealna, ale zawsze starałam się postępować słusznie. Najważniejsze jest to, żeby się nie zniechęcać po potknięciach, tylko wyciągać z nich naukę.

Jak mówiłam, nie ufam nieskalanym autorytetom. Tym, którzy zawsze byli "święci", nie uczyli się na błędach, nie próbowali życia. Ale przyznaję im pewną rangę. Z tych, którzy nie zagłębiają się w bagno, nie każdy musi grzebać w nim palcem, żeby zrozumieć, że cuchnie.

Sporo czasu spędziłam nad śmierdzącymi sadzawkami, obserwując ludzi zatopionych w nich po szyję. Kontemplowałam wiele lat, co takiego znajdują w lepkiej brei. Czemu nie chcą się od tego uwolnić. Czemu, na przykład, są uzależnieni. Albo mają skrajne poglądy i wypełnia ich jad, którym próbują truć innych. Nienawidzą państwa lub jakiejś grupy społecznej. Obżerają się, nie dbają o siebie, o rodzinę. Marnują życie na żal, wstyd, gniew, strach. Czemu upokarzają innych, krzywdzą, piętnują, głoszą stereotypy. Brak im empatii, współczucia. Krążyłam po bagnach jak duch, nigdy nigdzie nie przynależąc. Zanurzałam palce jednej ręki w brei, w drugiej trzymając kolejną lekturę ze studiów. Platona, Kanta, Milla, Ingardena, Huntingtona. Do akademickiego środowiska też nigdy nie pasowałam. Nie jestem mówczynią, moja domena to słowo pisane. Nie stanowię także pokornej dziewczynki. Ale zawsze próbowałam pojąć wszystko i mieć każdego w poważaniu. Wszędzie wejść, znaleźć coś dla siebie i czas jakiś obstawać przy tym, bez zbytniej integracji z otoczeniem.

Na "medialną" pisarkę też się nie nadaję. Nienawidzę spotkań autorskich. Należy mnie zostawić w spokoju, wtedy jestem wydajna.

Szczerze mówiąc, nie lubię kontaktu z ludźmi, a już najbardziej nie znoszę styczności z głupotą. Bardzo dotykają mnie niesprawiedliwe osądy. Na przykład daje mi się we znaki wszechobecne wyzywanie feministek. Czy jest po co tłumaczyć, że każda pracująca, ucząca się i głosująca kobieta to feministka, bo feminizm to wyłącznie równouprawnienie i emancypacja kobiet? Że każdy demokrata to feminista? Że czyny kobiet robiących sobie zdjęcia z serdecznymi odezwami do emigrantów, nie mają nic wspólnego z feminizmem? Kobiety wstydzą się łatki feministki, chociaż to komplement. Boli mnie, że wielu Polaków zna tylko mowę nienawiści, stereotypy, wyzwiska, polityczne kłamstwa.

Przygnębia mnie styczność z ignorancją. Atakuje mnie przez nią poczucie niesprawiedliwości i gorzkie współczucie dla tych, których ta ignorancja krzywdzi. Piszę dla każdego, robię wielkie elaboraty na różne tematy dla wszystkich, którzy tylko zechcą czytać. Ale to nie znaczy, że mam ze wszystkimi żyć. Wolę nie mieć styczności z tłumem. Spotykać się tylko z otwartymi głowami. Rodzi się we mnie wtedy doskonały nastrój, szczęście i komfort życia. Wystarczy nie oglądać wiadomości, nie czytać nienawistnych wypowiedzi. A przy wychodzeniu z domu, na spotkanie z otwartymi głowami, mieć szczelnie zasłonięte uszy słuchawkami. I nie patrzeć wokół. Chyba że się przechodzi przez ulicę. Przepis na sukces. Żeby się porozglądać, najlepiej pójść na odludne łono natury albo do miejsc dawno przez ludzi porzuconych.

Po co o tym piszę? Bo nie ma wyłącznie utartych schematów. Nie ma dróg tylko dla "nieskalanych" i geniuszy, radzących sobie ze wszystkim. Nie ma dróg wyłącznie dla internetowych i telewizyjnych krzykaczy. Nie musicie też pisać lekkich historii ku uciesze. Dla mnie literatura jest czymś więcej. Budowniczym świadomości, wiedzy, wyobraźni, zrozumienia. Możecie być dziwakami i jednocześnie odwalać kawał dobrej roboty. Nie bójcie się być sobą. To tworzy wasze opowieści. Pierwiastek niepowtarzalności. A jeśli z jakiegoś powodu czujecie się źle, sztuka was wyzwoli. Wystarczy przekuć dyskomfort bądź ból w działanie.

Mam jeszcze wskazówki odnośnie pisania, o których nie wspominałam. Bezsprzecznie mi pomagają. To wysiłek fizyczny, kontakt z naturą, wypoczęte ciało, spolegliwość wobec innych (dzięki czemu przestają działać na nerwy) i akceptacja siebie. W takich warunkach wydajna praca jest banalna.

TWÓRZCIE.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

"Ucz się, pracuj, a święto zmarłych stanie się twoim świętem"... Tfu. Ucz się, pracuj, a twoja książka stanie się faktem.

Nadal nie mam żadnych nowych odpowiedzi wydawniczych, podczas gdy Dzikus przechodzi rewolucje i szlif dzięki wstępnie zainteresowanemu wydawnictwu. Ale odpowiedzi wkrótce zaczną spływać. W styczniu miną trzy miesiące od rozsyłki. Jestem ciekawa, jaki będzie bilans.

Do tego czasu z pewnością oszaleję od poprawiania Dzikusa. Przyglądanie się każdemu zdaniu to robota dla masochistów. Mój podziw dla redaktorów rośnie (i zdziwienie, że nie kończą na oddziałach zamkniętych). Na szczęście ludzie z zainteresowanego wydawnictwa dali mi sporo uwag i rad, dzięki którym mogę wyeliminować potknięcia. Cały czas pomaga także praca naukowa i betowanie znajomym opowiadań.
Skrobię też drugą magisterkę i wydaje mi się, że będzie miała szansę w konkursie na prace dyplomowe. Przy takiej orce korektorskiej i redakcyjnej, ona także skorzysta i stanie się bezbłędna.


Konkrety o Dzikusie.
Skorzystałam z pomocy redaktorki przy najważniejszej scenie akcji. Odchudziłam scenę o kilka tysięcy znaków i nadałam jej dynamizmu. Pozbyłam się paru banalnych określeń, nadmiernej ilości średników, przekręconych zdań i powtórzeń.
Co to są banalne określenia? Kompletnie niedorzeczne. Kompletnie sparaliżowane. Jego świat chwieje się w posadach. Napięcie sięga zenitu.

Jeśli chodzi o samodzielną pracę nad całością:
Skróciłam zdania. Wykluczyłam zbędne przemyślenia i nielogiczności. Dodałam widowiska zamiast filozofowania. Zmieniałam scenerie na ciekawsze. Przebudowałam początki rozdziałów i wątków tak, by od razu było jasne, co i gdzie się dzieje. Zmieniałam niepoprawne szyki zdań. Dodałam zakończenie z większym pier... Wyrzuciłam zbędne podrozdziały. Dałam więcej kontaktów z krwiożerczymi bestiami. Zmodyfikowałam kontakty z kosmitami. Dodałam wątki dotyczące wojny i walki na froncie.

Teraz pozostaje mi przejście przez całą treść jeszcze raz, odrywając każde zdanie od całości i sprawdzając jego poprawność. Mordęga, ale liczę na efekt w postaci dostarczenia wam Dzikusa do rąk. Jeszcze w tym tygodniu postaram się odesłać podrasowaną Dziką Książkę do wydawnictwa, które okazało jej tyle życzliwości.
Czy coś z tego wyniknie? Jako wzorowa pesymistka powiem: no pewnie, że nie! Paranoja Oczekującego Niechybnej Katastrofy, level hard.



Istnieje szansa, że wspomniany artykuł o Frankensteinie ukaże się w Smokopolitanie! Wszystko dzięki znajomej z NF, która podsunęła mi pomysł skierowania tekstu właśnie tam. Artykuł miał już kilka bet, zarówno moich, jak i znajomej oraz redakcji.
Pamiętajcie, dobrze mieć kumpli w środowisku. Prosić ich o pomoc, udzielać jej i podpytywać o różne sprawy.

Przyznam się też, że pierwszy raz od dłuższego czasu zarobiłam coś na pisaniu. Za rozliczenie z Pana Snów może nie kupię nowej konsoli, ale wystarczy na nowy tatuaż ;) Ostatnią dziarę robiłam za nagrody literackie, między innymi za Świetlne Pióro. Może uczynię z tego jakąś zasadę...

Wracam do ślęczenia nad Dziką Książką.